Móc bezkarnie
przysypiać na siedząco, a więc zacząć kiwać głową jak piesek z tylnej szyby
samochodu już podczas wyjeżdżania za bramę koszar, po pół godziny
drogi przyjąć pozycję „na zwiędniętego kwiatka” , zrobić poduszkę z szarej bluzy z kotem Simona i położyć głowę na
kolanach współpasażera, kimać, udając
że się go słucha i podtrzymywać rozmowę mrucząc elokwentne „yhm”, „ym” i „hm”.
Kupić na CPNie Colę, po jej wypiciu dalej być półprzytomnym
i dalej spać.
Śpiewać piosenki, w których nie zna się słów.
Rozmawiać tonem znawcy o dzieciach jakby co najmniej miało się swoje.
Śpiewać piosenki, w których nie zna się słów.
Rozmawiać tonem znawcy o dzieciach jakby co najmniej miało się swoje.
Walnąć się bezceremonialnie i rozciągnąć jak długa na całą
długość tylnego siedzenia, kiedy współpasażer wysiądzie.
Poznać po ruchu w jaki samochód wchodzi w zakręt, że wjeżdża
się do miasta niedaleko miejsca zamieszkania. Ucieszyć się z tego faktu, nawet jak przy tym zakręcie o mało nie zaliczyło się bliskiego spotkania z wycieraczką.
Ocknąć się tylko na tyle, żeby pod domem po omacku sprawdzić
zawartość torebki, zapłacić kierowcy i wytargać torbę z bagażnika.
Udać, że jest się świadomym, o czym rozmawia się z kierowcą,
kiedy umawia się z nami na powrót, chociaż wchodzi się już w fazę REM.
Wywalić bramkę z zawiasów przez mocne napieranie barkiem, bo
nie zdołało się zarejestrować tego, że jest podparta kamieniem.
Wczołgać się do domu, czując jego zapach. Trzeba nie być w domu minimum dwa tygodnie, żeby to poczuć ;)
Wypić resztkę Coli, umyć zęby, zmyć oczy, wziąć prysznic w
wannie, zachlapując pół łazienki. Nie przejąć się tym w ogóle.
Nie poślizgnąć się na płytkach.
Wyślizgnąć się z ręcznika, wślizgnąć się pod kołdrę.
Rozbudzić się w chłodzie pościeli.
Rozmruczeć do poduszki.
Spać przy uchylonym oknie.
Nie obudzić się w nocy.
Ani nad ranem.
Śnić fajne sny.
Śnić fajne sny.
Obudzić się cztery minuty przed budzikiem w pełni
usatysfakcjonowanym i wypoczętym.
Wstać zaraz po ósmej z energią i zapałem do działania.
Posiedzieć w piżamie na tarasie, grzejąc się w porannym
słonku.
Na dzień dobry oznajmić rodzicom beznamiętnym tonem, że sforsowało się bramkę.
Poobserwować maliny na krzaku, psa kopiącego dołki pod
płotem, swoje zniszczone skórki od paznokci.
Pojechać do fryzjera i dać się porozpieszczać masażem głowy,
ładnym zapachem szamponu i faktem, że siedzi się i nic nie robi, a ludzie
skaczą koło Ciebie jak baletnice w Jeziorze Łabędzim.
Poplotkować o odcieniach włosów, pochwalić weselne fryzury
innych klientek i zastanowić się jak taki fikuśny koczek sprawowałby się w koszarach, podebacić o sukienkach na wesele i udawać, że na babskich
sprawach zna się lepiej niż w rzeczywistości.
Kupić odżywkę do rzęs za horrendalną sumę, kupić nowy tusz
do rzęs „bo tak”, kupić zestaw maszynek do golenia, bo mają fajny kolor.
Odwiedzić przyjaciółkę, która odziedziczyła mieszkanie po
babci. Pośmiać się z falbaniastych poduszek, serwetek i obrazków. Pozazdrościć jej, że mieszka sama. Zsunąć trampki, rozłożyć się na fotelu jak u siebie, gawędzić o pierdołach.
Wyżreć jagodzianki, które generalnie przyniosło się, żeby nie przyjść z
gołymi rękami i samodzielnie się obsłużyć, parząc sobie jaśminową herbatę.
Na obiad pójść na grilla do znajomych. Prawie nic nie zjeść.
Bawić się plastikową prostownicą, oglądać pluszowe
nietoperze i małpki z wyłupiastymi oczami, głaskać króliki miniaturki, podziwiać
błękitny lakier z brokatem na paznokciach dziewięciolatki w dziecięcym pokoju Małych Księżniczek.
Upomnieć się o drinka. Nie upominać o słomkę. Wypić napój na spółkę ze znajomym - nie fazować, nie spaść z ławki, nie zasnąć.
Bawić się chowanego, uważając żeby nie wpaść do szamba, nie
wdepnąć w psią kupę i nie poślizgnąć się na ślimaku.
Strzelać z łuku z pluszowymi wstawkami w kolorze butelkowej zieleni i różu, dać sobie wymalować indiańskie znaki węglem
na policzkach.
Jeść domowej roboty kawowego loda i oblizywać palce, po których ścieka.
Rysować obrazek z dwójką dzieci i dwójką dorosłych, tworząc
niepowtarzalne dzieło z wielką tęczą, piorunami, chmurką, uśmiechniętym słonkiem
i czerwonymi tulipanami, okraszonym przez osoby w przedziale wiekowym 25-34 l.
niebanalnymi elementami, którymi lepiej się nie chwalić.
Powiedzieć koleżance, że zrobiła pyszny deser chociaż zjadło się z niego tylko pieczołowicie wyłowione maliny (strząsając z nich uprzednio bitą śmietanę i wydłubując pokruszoną bezę).
Powiedzieć koleżance, że zrobiła pyszny deser chociaż zjadło się z niego tylko pieczołowicie wyłowione maliny (strząsając z nich uprzednio bitą śmietanę i wydłubując pokruszoną bezę).
Zostać odprowadzonym do domu przez dziewczynki w wieku 6 i 9
lat, których bojowym zadaniem było wrócić samotnie do siebie parę domów dalej;
odprowadzać je zalęknionym wzrokiem jak idą za rączkę chodnikiem.
Po prysznicu huśtać się na tarasie w hamaku chłonąc ciszę, ciemność i spokój. Nie zaplątać się w sznurki, nie rozluźnić haka, nie nabić sobie siniaków, nic nie zepsuć.
Pisać w piżamie do północy (Po co? Na co? Komu? Wiesz, że
masz się uczyć do końcowych egzaminów? Wiesz, że miałaś mieć półroczny zakaz
pisania? Wiesz, że i tak żeby coś wydać musisz mieć odgórną zgodę? Wiesz, że dla zdrowia i urody powinno się chodzić spać przed północą? Wiesz to
i piszesz do nocy…?).
Zostać dłużej w łóżku. Przewrócić się milion razy, skotłować prześcieradło, chrupnąć kostkami. Nucić do ściany, śmiać się do sufitu.
Rano pić w hamaku herbatę, przysłuchiwać się rozmowie o
wpływie światła na wzrost paprotki mamy i sąsiadki.
Popsioczyć, że trzeba wyjeżdżać z domu już o pierwszej w południe, w największy upał, w ostatni weekend lata.
Drogę powrotną spędzić chilloutując się w ciemnych okularach, z miną zblazowanej nastolatki i zsuniętymi roletami do samochodu z wizerunkiem Kopciuszka, bo kierujący ma trzyletnią córę.
Drogę powrotną spędzić chilloutując się w ciemnych okularach, z miną zblazowanej nastolatki i zsuniętymi roletami do samochodu z wizerunkiem Kopciuszka, bo kierujący ma trzyletnią córę.
Po powrocie w koszary poczuć się jak w domu, jak w domu przeparadować się korytarzem z miską mleka, odziana w piżamowe spodenki z Myszką Minnie z kapturem na mokrych włosach, bez makijażu, bez skrupułów, bez najmniejszych wyrzutów sumienia, że wygląda się niewyjściowo i mało reprezentacyjnie.
Zdać sobie sprawę, że większość ludzi nie załapie o co chodzi w małych rzeczach, krótkich chwilach, przelotnych momentach, bo nie doceniają tego, co można wyciągnąć z codzienności, żeby poczuć szczęście, nawet jeśli ktoś strzeli im tym szczęściem indiańską strzałą w czoło, wyrysuje krzykliwie kolorowymi mazakami na kartce papieru albo jak im to szczęście ścieknie po palcach ;)
Komentarze
Prześlij komentarz