Przejdź do głównej zawartości

Standardowo ;)

No i wskoczyłam w swoje dawne życie ;)

Na początku było naprawdę dziwnie, bo odwykłam od pewnych wygód i przyjemności tego świata. Czytaj - od normalności. Bo jak inaczej określić to, że dziwiłam się na przykład dlatego, że budzę się w swoim pokoju i widzę stos poduch, a nie białą pustą ścianę, a widząc znajome widoki szczerzyłam się szeroko? To lekko nienormalne, żeby być oszołomionym faktem, że ma się miękką pościel i ładny widok z łóżka, prawda? ;)
Jeszcze bardziej dziwiło mnie, że udało się złapać parę dni, kiedy nie musiałam wstawać o szóstej, że nie muszę nikogo pytać o zgodę na wyjście, że nie mam godziny, do której muszę wracać i że nie muszę jeść na obiad ziemniaków z surówką.
No i przez chwilę nie mogło do mnie dotrzeć, że wieczory mam dla siebie i nie muszę uczyć się przed zaśnięciem.Tyle tylko, że teraz nie śpię już tak dobrze jak na szkole. Tam padałam jak mucha, tu tradycyjnie kręcę się w pościeli. Chyba po prostu zrobiło mi się ciut za dobrze ;P.
Do tego, że mam nieograniczony dostęp do pralki i czas na prysznic też już przywykłam i oczywiście też już mnie to nie podnieca ;).

Pewnych rzeczy trochę mi brakuje i pewne rzeczy wciąż mnie zaskakują, a do niektórych muszę się zwyczajnie przyzwyczaić.
W każdym razie - z impetem wróciłam na swój "zajęty" tryb i jak zwykle mam milion zajęć, tysiąc pomysłów i mnóstwo rzeczy do zrobienia.
I w sumie to nie jest tak, że nie mam czasu. Ja po prostu ten czas wyciskam do granic możliwości ;)
Oczywiście standarowo wróciłam na zumbę i oczywiście standardowo zdążyłam już pójść na maraton fitness.
Na maratonie - standardowo - musiałam być od początku do końca i to nic, że po dwóch godzinach TRXów, sztang i mat miałam lekko dość. W zasadzie jak już się przełamałam, dociągnęłam do końca i wypląsałam się jeszcze na zumbie, a to, że dziś czuję szpilki w udach i tyłku za każdym razem jak siadam to już inna historia. Zawiodło mnie tylko to, że maraton był organizowany po to, żeby zebrać pieniądze na chore dziecko, a ludzi było garstka więc pieniędzy zapewne też...
Poza tym powoli nadrabiam towarzyskie znajomości ("Ciekawe rzeczy..." - powie paru z Was), powoli zaczynam gotować (póki co ja w kuchni to takie małe tornado robiące kupę bałaganu) i zaczęłam nawet beztrosko i bez celu spacerować bez telefonu i zegarka, najczęściej ciągając psa na długie spacery wszędzie i nigdzie.

Ponieważ już parę dni po powrocie zaczął mi się odmulać mózg i zaczęłam lepiej przyswajać i trybić (może dlatego, że wpadłam wreszcie na to, że oprócz piątej klepki może mi brakować minerałów, stąd ta ospałość, problemy z koncentracją i nudności i zaczęłam suplementować magnez. Brawo ja ;P) obecnie karmię swój mózg grą logiczną, którą układam tak dużo i tak często, że praktycznie z mojego pokoju non stop dobiega klikanie plastikowych płytek układanych na planszy. Ekscytuję się przy tym jakby łamigłówka logiczna kipiała od adrenaliny i zagryzam w skupieniu wargi kiedy siedzę i kamufluję, a przy tym nie mogę zrozumieć braku zrozumienia znajomych, kiedy mówię, że wciągnęłam się w grę, w której nic się nie dzieje, a cała zabawa polega na myśleniu przestrzennym i kombinowaniu.

Tak więc - w pokoju wciąż mam balony (część sflaczała, część pękła, część została upolowana przez Kiarę, a część rozdana dzieciakom, ale pół pokoju wciąż jest nimi zasypana), na łóżku malowniczo rozwaloną kołdrę, która chętnie przyjmuje mnie po pracującej nocce, na pościeli piórka, w głowie minimalny przebłysk normalności, pomysłów, żeby je spisać - milion, kalendarz zapełniony, a ja z włosami zwiniętymi w loki po dzikich tańcach na zumbie poję się herbatą z cytryną.

Staaandard ;]


























Komentarze

  1. Jak zwykle super napisane -jakbym Cię słyszała-tak obrazowo to brzmi.Ciumki

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b