królowa życia

Obudziłam się mokra jak szczur, zalałam pół kuchni ciepłą wodą z miodem i cytryną, bo targnął mną taki atak kaszlu że straciłam kontrolę nad sobą i władzę w rękach. 

Odczekałam chwilę ze śniadaniem, bo nie wiedziałam czy z tego kaszelku sobie nie rzygnę.

Nie rzygłam.

Zjadłam płatki, przyjęły się, więc nabrałam odwagi i pierdykłam se cortado i dwa pierniczki.

Wzięłam prysznic, zrobiłam inhalację. Znów się trochę podusilam, ale już nic nie rozlałam. 

Sobota to zawsze dzień gospodarczy - ostatnio moje soboty były tak efektywne, że szorowalam wannę na wysoki połysk albo myłam okna.

Po dzisiejszym dniu nasza gospodarka padnie. 

Pranie już zesztywniało na suszarce, a pod prysznicem chyba zakwitły jakieś glony. Ale oddychałam już troszkę dychawicznie, więc nie zadałam sobie nawet trudu, żeby pościelić łóżko.

Dobrze, że nakarmiłam trzódkę. Tzn Blusia, bo Mała jeść nie musi. Ona tylko biega i śpi, a żywi się powietrzem.


"Ooo, nie, nie, nie. Nie będę robić dziś pizzy" - pomyślałam sobie.

"Jesteś przed okresem!" - przypomniał kolejny pierniczek.

- Będę robić pizzę, nawet jeśli zginę uduszona kaszlem podczas jej mieszania! - przysięgłam sobie. 

Zaoferowałam, że jeśli mi wyjdzie to podzielimy się nią z teściami. Gdy usłyszeli jak mówię i jak kaszlę, grzecznie odmówili. 

I kiedy wydawało mi się, że ogarniam życie, roślinny rosołek bulgotał na płycie, a mąka 00 czekała na blacie, żeby dosypywać kolejne jej partie do bulgoczącej masy, przyjechał kolejno Pan od Papierów nr 1 i Pan od Papierów nr 2. Widziałam jak teść na podwórku odgrywa mała pantomimę (coś jakby wypluwanie płuc, krew, krew i flaki), ale nie. Pan nr 1, a potem Pan nr 2 dzielnie zaczęli kroczyć w moją stronę. 


I oto JA, mistrzyni w ogarnianiu życia, jednym ruchem rękawa starłam największą kupkę mąki z blatu, otworzyłam drzwi, ostrzegłam że jestem chora, rozkaszlałam się dla słuszności tezy. Wchodząc po schodach, odsuwałam na bok papciami  z Bambim kocie koty sierści, znowu jednym ruchem zdjęłam z barierek ręczniki i mokra piżamę. Rzuciłam je do pralni (błogosławić pralnię) na to suche pranie. Przerzuciłam kołdrę na łóżku. Voila pościelone. Nie zdążyłam wywietrzyć sypialni, więc moje wirusy albo bakterie tańczą w pokoju w najlepsze, ale nic. Mam nadzieję, że nikt nic nie złapie. Miałam schować inhalator, ale myślę - czy ja wiem, co jest złego w starym, dobrym inhalatorze? Schować to bym mogła, nie wiem. Nocnik? Jesus, ja nawet nie mam dzieci i nie mam nocnika, co to za myśli mi się lęgną w tej głowie? To chyba przypływ syndromu macierzyńskiego przed miesiączką.


Przekazałam dokumenty, zastanawiając się (mimo wszystko) czy przypadkiem z moimi ślicznymi rączkami nie przekazałam nic innego (ale faceci wydają się być odporni na strach przed zarazkami). A potem się skapnęłam, że wszystko to ogarnęłam w górze od piżamy z jelonkiem i skarpetkami naciągniętymi na getry. 


Ogarniam życie. To trudna sztuka. 


***

W sumie miałam napisać jakiegoś postscripta, że to wpis sprzed tygodnia, który się uprawomacniał, ale co ja się będę. Ja tu mogę zabijać bezkarnie cudze marzenia i motyle.

No dobra. To teraz idę napadać na pociąg (a to tylko Walter White, cytuje ;))), whatever ;).





Komentarze