Przejdź do głównej zawartości

Mało groźna

Taka jestem biedna, że aż mi siebie szkoda ^^.
A że akurat płakać mi się nie chce - bo ja do płakania to muszę nie mieć powodu  - to się śmieję. Sama z siebie.

Śmieję się, że wyglądam jakbym wsadziła sobie do ust Hallsa i skitrała go w lewym policzku.
Śmieję się, że jak się czasem zapomnę i sięgnę po kubek to obleję się cała wodą. Jestem teraz skazana na rurki. No i właśnie:
Śmieję się, że jak na tak obolałą to całkiem dobrze ciągnę. W końcu przeciągnąć przez rurkę gęsty mus z kiwi albo truskawkowy sorbet wcale łatwo nie jest.
Śmieję się, bo jak mam usta rozciągnięte w uśmiechu to nie rzuca się w oczy, że mam policzki jak pyza z ustami jak mały rybi pyszczek...
No i śmieję się, bo co mi innego pozostało?
Najchętniej nie wychodziłabym z łóżka, bo trochę kręci mi się w głowie, ale z drugiej strony co można robić w łóżku i ileż można spać...
Po szkole spałam do bólu, ale nasyciłam się już snem i teraz budzę się przed budzikiem. 
Mam antybiotyk, więc moje sumienne picie czystka i dzielne jedzenie czosnku, żeby uniknąć infekcji zbytnio się nie przydało.
Trzęsę się z podniecenia, kiedy przychodzi pora zażycia leku, więc jak widać ból siadł mi już na psychikę.
Jeszcze bardziej się trzęsę (i nawet marszczę oczka z zadowolenia), kiedy płuczę sobie usta płynem o całkiem przyjemnym smaku, który miejscowo znieczula ból.
Przeciwbólowe leki zostawiam sobie tylko do pracy. A tam też staram się ich nie brać, bo i tak mało co dają, więc bez sensu.
Boli mnie praktycznie cały czas i to nie tyle sama ósemka co dziąsło, policzek, ucho, gardło i głowa.
I smarki lecą mi z lewej dziurki, bo tam tam stan zapalny.
Chyba sobie wsadzę do nosa rąbek chusteczki i będę tak z nią chodzić, bo wystarczy że się zapomnę i parsknę, a już stwarzam zagrożenie, że kogoś osmarkam. Albo siebie.
Póki co jak na ciągły ból funkcjonuję całkiem nieźle.
To chyba to spanie tak mi dobrze robi, że jestem odporna na wszystko.
Humor mam dobry, konto coraz chudsze, szafę bogatszą o miętowy sweterek w czarne kropki i dwie nowe bluzki.
Terapia zakupowa też jednak działa cuda ;)

Rozpuszczam włosy, zasłaniając się nimi jak zasłoną, a jak zrobię sobie kucyka to podziwiam niesymetrię swojej twarzy w lustrze.
Wyglądam dość ciekawie. Coś jak połączenie Muminka z chomikiem, który upchał tylko część jedzenia w jednym policzku. A tak ogólnie to wyglądam na lekko naburmuszoną, choć wcale naburmuszona nie jestem.
Mam też kolejny pretekst, żeby snuć się po domu w piżamie, chociaż o dziwo nie marudzę i nie jojczę.
Może jak chirurgicznie usunę zęba to wtedy zacznę.

Póki co nie widzę, żeby leki cokolwiek dawały.
No, może tylko to, że otwieram dzioba nieco szerzej, więc dziś odważyłam się zjeść zupę łyżką.
Trwało to wprawdzie tak długo, że o mało nie zasnęłam nad miską, ale poczułam się trochę lepiej, niż gdybym miała sobie serwować pomidorową przez słomkę.
Jest jednak coś uwłaszczającego godności we wciąganiu wszystkich posiłków...

Oprócz tego, że dostarczam rodzince moc atrakcji (co rano z dziwną wesołkowatością sprawdzają stan pulchności policzków, porównując mnie a to do pyzy, a to do bułeczki, śmieją się jak próbuję wessać jagodowy jogurt z nasionami chia, dziwią się jak próbuję zjeść banana przy zamkniętych ustach) i ogólnie jestem całkiem wdzięcznym obiektem do nabijania się.
Mała, z papulami, z gniewnymi błyskami w oczkach, niezdolna do pogryzienia, więc mało groźna.
Siorbię tak głośno, że słychać mnie na pół domu,
Nie mogę ziewać, rozdziawiać ust, smarkać, kichać i wystawiać języka.
Dobrze, że chociaż oczami mogę wywracać ;).

Ale teraz nie będę niczym wywracać, chyba że poduszkami, zanim umoszczę się w łóżku.
Bo mruczeć też nie mogę.
I spać na lewym boku też niet.
No nic.
Idę spać.
Może mi się gryzienie przyśni.
A może te wielkie różowe rurki, które siostra z wyszczerzem podsuwa mi, kiedy mówię, że nie wiem jak przeciągnę przez słomkę zupę krem z ryżem... ^^





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b