Przejdź do głównej zawartości

Czysto fantastycznie

Może jednak czytanie po czternaście razy Harrego Pottera zostawiło ślad w mojej psychice, bo to co mi się czasami śni to wypisz wymaluj czysta fantastyka.
Ostatnio śnią mi się domy, budynki i mieszkania. Jak dom to z siedemnastoma pokojami, jak budynek to komenda Policji z ogromną biblioteką i zoo w piwnicy, jak mieszkanie to takie, do którego zjeżdża się zsypem.
Śnią mi się zwierzęta i to nie psy czy konie, a lwy, tygrysy albo pumy. Niedźwiedzie polarne atakują ludzi, bo ludzie jedzą im ryby, człowiek zostaje zamordowany przy użyciu aligatorów, które ktoś wpuszcza mu do garażu.
Śnię o tylu ludziach, wydarzeniach albo i codziennych pierdołach, że niesposób ich zliczyć czy zapamiętać.
I wcale nie przeszkadza mi to śnić dalej.
Oprócz snów nic szałowego ani nietypowego się nie dzieje, stąd nic nie piszę.
Jak mam pisać zdecydowanie wolę bawić się w Simsy i wymyślać niestworzone historie o niestworzonych ludziach, nawet jeśli mają zwykłe życie i zwykłe problemy niż pisać o sobie.
Tak dla odmiany.

Poza tym zero odmian.
Na śniadanie dalej najlepsze są płatki, na obiad kawa, na kolację bieganie albo spacer, ale czasami dojdę do wniosku, że zamiast ładować w siebie kofeinę zjem karoteny albo chlorofile, a zamiast ubierać adidasy ja zakładam długie skarpetki i bunkruję się w fotelu z książką.
Najlepiej wciąż wstaje się bez budzika, ale od niedawna też zasypia z zatyczkami w uszach, a śpi w poduszce rogalu dla ciężarówek. Poduszkę polecam, zalecam, chwalę sobie i bronię jej rękami i nogami, a każdy kto do mnie przychodzi - dorosły czy dziecko, chłopak czy dziewczyna bez instrukcji obsługi i katalogu pozycji wymyślonych przed producenta wskakują w nią na pozycję embrionalną i mówią:"Też chcę taką!". Poduszka zajmuje pół łóżka, wygląda średnio ciekawie, ale ja jak ją widzę od razu myślę sobie: "Błogo". W poduszce śpi się genialnie, genialnie się leży, genialnie odpoczywa, zasypia i budzi. Chociaż ja budzę się na rozgwiazdę, z rozłożonymi kończynami i powyginaną poduszką, bo wiercę się w niej tak samo intensywnie jak śpiąc sama albo i nie, ale i tak opcja wyciągania się w niej jak w pontonie albo wykładania po niej nóg brzmi obiecująco. Szczególnie po nockach...
Nocki wyciągają energię lepiej niż basen, a jedzenie jedzone na nockach nie tuczy.
Noc rządzi się swoimi prawami, w nocy się śpi, a noc zdecydowanie nie jest moją porą.
Nocki to nocki, a nocki to podkowy pod oczami i mord w tęczówkach.
Nie cierpię nocek, nocki nie cierpią mnie, a każdy kto miał wątpliwą przyjemność rozmawiać ze mną po nocy wie, że abo będę przymulać albo zagryzać.

Oprócz nocek są też dni, a dni dzielą się na wypełnione słońcem i spadającymi kroplami.
Dopiero od niedawna zaczęłam na gwałt wykorzystywać cieplejsze dni i wszystkie te wyssane i niewyssane z palca obowiązki czy zajęcia ze zbieraniem okruszków z lady odkładam na bok i piję mrożoną kawę, śmiejąc się z młodych kózek figlujących w przykawiarnianej zagródce, naciągam z psem zabawkę po trawniku i pilnuję, żeby łażąca za nami na spacery kotka nie wpadła do utworzonego przez intensywne deszcze bajorka.
W dni deszczowe mogłabym robić dużo różnych rzeczy z niemarudzeniem, niedziałkaniem i niesmutaniem na czele, ale na ogół wolę jednak marudzenie. Plus długie skarpetki i poncho ;)
Teraz o dziwo nie marudzę chociaż mogę, bo siedzę w domu i kuruję migdałki, które odzywają się na parę dni przed wyjazdem do Warszawki.
Nie, nie jadę na premierę książki, do miłości swojego życia ani na zwiedzanie.
Jadę do pracy.
Upojne lato w moro part II zaczynam pod koniec maja.
- O nieee, i kto będzie jadł te warzywa z ogródka? - powiedziała mama, oczywiście tuż po tym jak kiwając mędrkowato głową doszła do wniosku, że cieszy się, że nie kupiłam sobie szynszyla.
- O nieee, i znów nie będę się huśtać w hamaczku i chłonąć widoki tylko popierdzielać w moro po mieście? - miauknęłam ja.

Hamaczek, widoczek, kawka, książka, podciąganie nosem.
Zanim wyjadę wyssam ile się da ^^.






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b