Przejdź do głównej zawartości

koci

Ludzie dzielą się na tych, którzy koty kochają, akceptują fakt ich istnienia albo ich nie cierpią. Nie każdy będzie chciał mieć kota, bo koty ciężko jest mieć. One z założenia chodzą swoimi ścieżkami i są tylko wtedy, kiedy chcą być.
Każdy, kto zamierza mieć w domu kota, powinien poważnie zastanowić się nad tą decyzją. Przed jej podjęciem należy rozważyć naturalne konsekwencje posiadania kota w domu, a także przemyśleć czy to stworzenie na pewno jest właściwym wyborem dla nas. Zanim zdecydujemy się na zakup, warto dowiedzieć się od innych szczęśliwych posiadaczy czworonożnego indywidualisty, czym grozi wpuszczenie do swojego domostwa oswojonego pobratymca lwa i pumy i jak zmieni się życie domowników, kiedy dołączy do nich domownik mocno kosmaty.
Należy również uprzytomnić sobie jak ciężki charakter ma kot i jak bardzo denerwujące potrafi być jego zachowanie wraz z kocimi przywrami, wadami i chimerami.
Dobrze byłoby też przygotować się psychicznie i fizycznie na przyjęcie nowego członka rodziny, zabezpieczyć przed potencjalnymi szkodami i zorganizować życie domowe tak, by być w pełni gotowym na zmiany. Dopiero wówczas można zdecydować się na zakup kota.
Taki jest plan.
Gorzej, jeśli znalezienie się w domu kota - zwłaszcza kociaka, zdarzy się samo z się i kot nie jest zaplanowanym zakupem, a zupełnym, zupełnym przypadkiem. Coś w stylu małego podrzutka, małej znajdy, niemałej niespodzianki. I nic nie świadczy o tym, że ta mała puchatość zawita w naszych skromnych progach. Żadne znaki na niebie i ziemi na to nie wskazują.

Jest sobie ktoś, kto za kotami nie przepada i kota nie potrzebuje i jest sobie kot. Kociak właściwie.
Kociak jest mały, uroczy i niepozorny. Nie reaguje na "kici, kici", nie chce miziu, miziu ani kiziu miziu. Jest radosny i pełen wdzięku. Pełen temperamentu i wredoty też, ale tego nie ma napisanego na czole. Kociak jest puszysty jak kulka i zwinny jak pantera. Wygląda jakby uciekł z witryny sklepu z zabawkami i nikt, naprawdę nikt się nie domyśli, że z charakteru raczej przypomina małego gremlina. Przyciąga i równocześnie odpycha, jest milutki, ale i zadziorny, wystawia pazurki, a mimo to wciąż jest bezkonkurencyjnie rozkoszny - jak to kociak.
Kociak nie podchodzi za blisko i nie daje się podejść. Nie oswaja się i zachowuje ciut dziko, jeśli nie aspołecznie. Mniej więcej tak jakby wypadł z afrykańskiego buszu.
Niechętnie i nieufnie patrzy, chętnie i często syczy i kąsa. Jest oporny, płochliwy i nie daje się głaskać. Nie chce, nie lubi, nie pozwala. A potem nagle chce, więc bezszelestnie i niepostrzeżenie jednym susem wkrada się w życie i ląduje w domu warując przy misce z mlekiem, robiąc tym samym rewoltę w czyimś ustabilizowanym życiu.
Bez uprzedniego przygotowania, bez dołączonej instrukcji obsługi i bez pardonu.
Początkowo z gracją, wdziękiem i słodyczą. Z miauczeniem, ładnymi oczami, wyrazem zadowolenia na pyszczku i iskierkami w oczach, które szybko przestają się niewinnie skrzyć.
I wtedy zaczyna się zabawa.

Kotek jest mały, figlarny, pocieszny i mocno upierdliwy. Pretensjonalnym miauczeniem upominający się o swoje, wyrażający chęci i niechęci, pokazujący fochy, humorki i ząbki.
Z mlekiem pod nosem, chochlikami w oczach, psotami w głowie.
Wita nas sympatycznym wyrazem mordki kiedy chlipie mleko albo wtula się w futrzastą poduszkę, jak i wtedy kiedy zasypie pół mieszkania cukrem lub też bez skrupułów nasika do pantofla. Broi, rozrabia, bałagani, a potem słodko i niewinnie zasypia. Bo kociak w domu to śpiąca słodycz. Plus chodząca demolka. Jak nie niszczy to drapie, jak nie drapie to gryzie, jak nie gryzie to psoci.
Mało subtelnie wyciąga pazurki, pokazuje charakter, zdecydowanie i bunt.
Lubi się rządzić, więc szybko znajduje sobie swoje ulubione miejsca, niekoniecznie przystosowane do wspinania się na nie lub wykładania po nich, jeszcze szybciej znajduje ich niekonwencjonalne zastosowania.
Śpi, je, sika, mruczy, powtarza przez resztę dnia i nocy.
Jest bardziej samodzielne i włochate niż dziecko, mniej usłużne niż pies. Robi łaskę, że słucha poleceń, ale już ich nie wykonuje, nie słucha tego co się do niego mówi, żyje w swoim świecie zamotany jak kłębek włóczki i kosmaty wzdłuż i wszerz.
Złakniony głaskania, wiecznie głodny, wymagający czasu, troski i uwagi.
Oczekujący na spełnianie jego zachcianek, obrażalski, humorzasty.
Kotek, kotunio, koteczek. Skarbek tysiąca imion, futrzasty łobuz, puchate szczęście i masa problemów.
Wykorzystujący słabość właściciela, zdobywający i podbijający jego uczucia, jako narzędzi do negocjacji używa głębokiego mruczenia albo zawziętych pazurków.
Obdarzony odpowiednią ilością uroku osobistego i wdzięku, żeby nie zagryźć go, nie przerobić na kebaba ani nie zrzucić ze skarpy, ale posiadający tyle wad i usterek, że nie da się go naprawić ani zmienić, a jedynie wymienić na inny model.
Wspina się na ręce i wchodzi na głowę. Dostaje co chce, bo albo nie da rady albo nie chce mu się odmawiać. Rozpuszczony i rozwydrzony, a przy tym dalej milusiński i przytulaśny.
Czekający w domu jak pies, łaszący się do nóg z zaangażowaniem godnym podziwu, tak towarzyski, a wciąż indywidualista.
Przytulaśny pieszczoch tylko czeka żeby wystawić do miziania łepek, łapkę, brzuszek, a potem obrazić się i uciec na drugi koniec pokoju. Obrażalski, przewrażliwiony, drażliwy i nerwowy.
Posługujący się językiem trudnym do zrozumienia, żyjący w swoim świecie, chodzący swoimi ścieżkami.

Zabranie go do domu graniczy z szaleństwem, bo zachowuje się jak żywa maskotka, ale i jak żywe srebro. Na drugie imię ma Trzpiot, na trzecie Chaos. Z zabaw najbardziej lubi te, które kończą się czymś stłuczonym, rozlanym albo rozsypanym albo które wymagają wdrapywania się na wysokie obiekty. Lubi aktywność, turlanie, zapasy i przewroty. Nigdy się nie nudzi, nigdy nie siedzi grzecznie w kącie. Drapie, gryzie, skacze, fika.
Jest słodki w równej mierze co uparty, tak samo śliczny co niedobry.
Najsłodszy zaspany, najgorszy - przedwcześnie obudzony.
Bardzo, bardzo absorbujący, jeszcze bardziej męczący.

Żeby go podejść, trzeba podejść jemu.
Podchodzi tylko jak chce, bywa, kiedy czuje się pewnie, a pewnie czuje się dopiero z czasem. Z czasem też zaczyna ufać, a jak już zaufa - jest cały kupiony bez kupowania.
W zamian za opiekę, troskę i uczucie odpłaca się tym samym. Daje bezgraniczne przywiązanie, mości się na kolanach, wydaje gardłowe mruknięcia przed zaśnięciem, a w nocy śpi ufnym snem zwinięty w gładki kłębek przy rozgrzanym boku.
Nigdy nie będzie usłuchany jak pies, nie da się go wytresować jak tygrysa w cyrku, nie jest nawet grzeczny, a mimo to kochany. Rozczulająco rozbrykany, cudownie niesforny, uroczo nieogarnięty i na wskroś nieznośny.
Męczący, wymagający, denerwujący, przylepny.

Wraz ze wprowadzeniem go za próg, wnosi się ślady małych łapek, masę akcesoriów z miską i poduszką na czele i nieodwołalnie nieodwracalne zmiany. Zmiany w jadłospisie, zmiany w rytmie dobowym, zmiany w spędzaniu czasu wolnego i zmiany ogólnie.
Kot robi zamęt w domu i zawirowanie w życiu.
I choć czasami chce się przez niego wywrócić oczami, czasami dać mu klapsa w tyłek, czasami zrugać, a czasami zagryźć to kociak daje jeszcze trochę pozytywnych zmian.

A gdy pewnego dnia wraca się z pracy, zmęczonym, głodnym i smutnym, w domu czeka filigranowy żywioł z bałaganem w oczach.
Nie miauczy, nie marudzi, nie focha i nie drapie.
Jest.
Tuli się, mruczy, czeka. I to wystarcza, żeby stwierdzić, że koty się kocha, koty kochają i bezapelacyjnie są kochane nawet jeśli w ten swój niedobry, koci sposób ^^ ;)












Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b