Balkon

Mieszkanie mamy urządzone do tego stopnia, że nie mieścimy się w szafkach.
Przedmioty z działu"świąteczne wypieki" (foremki, wałek) musiały zostać wrzucone na górną półkę szafy, żeby zrobić miejsce nożowi do pizzy, patelniom i wyciskarkom do soku, a zimowe kurtki, kominy i czapki (dział narciarski) zostały odwiezione do szafy rodziców.
Z niesmakiem stwierdzam, że zagracanie to proces równie szybki jak produkcja kurzu, niekocich kotów i brudnych naczyń.
Wystarczy chwila, żeby z jednej kartki zrobił się stos dokumentów, jedna mała bluzeczka przerzucona przez fotel spiętrzyła się w kupę łachów, a mały niegroźny paproszek zaatakował jak szczur spod łóżka.
Wiosennych porządków jeszcze nie robiłam, okna też mam nieumyte. Mieszkanie i tak ciemne, umycie ich cudownie tego nie odmieni.
Ale byłam już na pierwszej mrożonej kawie i długim spacerze z sierściastym.
Teraz jestem nastawiona na relaks, spokój i beztroskę.
Zamiast śniegowców mam już trampki, zamiast puchowych kurtek wiatrówki i parki.
Wiosennej szafy nie odświeżam, oszczędzam.
Albo inaczej. Kupuję nieciuchy ;)
Ciuchów mam od groma, połowy prawie w ogóle nie nosiłam. Gorzej tylko, że ładne i jasne bluzki średnio nadają się do stoczenia walki z plasteliną, plakatowymi farbami czy piaskiem.

Przez zimę była misja narty, misja gotowanie, misja puzzle i misja filmy.
Na wiosnę mam misję biegaj! i akcja balkon.
Ponieważ sprowadziliśmy się na jesień, balkon służył tylko do eksponowania na nim suszarki do bielizny i wietrzenia pościeli. Nie postawiłam na nim żadnego fotela, stolika ani doniczki.
Balkon był najmniej ważny i spychany na dalszy plan.
Temat balkonu odżył, kiedy odżyła wiosna. Kiedy zaświeciło słońce, kiedy zaczęły się pogodne dni.

Na balkonie nie ma nic oprócz lampki na ścianie.
Nie ma też miejsca, żeby zbytnio szaleć ani funduszy, żeby zapełniać coś co nie nasze.
Ale choć mały i schowany w głąb budynku, korci i kusi, żeby wyciągnąć się na nim popołudniową porą z książką i kubkiem herbaty.
Nie wydam majątek na wypasiony fotel, nie zawieszę hamaka, bo nie mam haka (wbić nie mogę).
Nie mam pojęcia jak urządzić przytulny mały balkonik tanim kosztem tak, żeby potem nie żałować, że wydałam parę stów kiedy się wyprowadzę.
Na balkonie nie mam parapetu więc nawet nie ma gdzie postawić kwiatka, a jak postawię stół to nie będzie gdzie usiąść.
Chciałabym żeby kwiatka było widać z ulicy, ale nie chcę żeby z ulicy było widać mnie.

Oczywiście jak googlam "balkony" wyskakują mi stoły jadalne, ogromne kwietniki wielkości mojej biblioteczki, zestaw mebli z trzema zerami albo tyle wiszących doniczek, że właściciel by nas zastrzelił.
Jak wpisuję "małe balkony" to wyskakują mi małe stoliczki za parę stów, jak piszę "małe tanie balkony" to rzucają kwietniki za trzy stówy. Myślą, że jak za majtki albo spodnie umiem dużo zapłacić to jeszcze tak mnie palce do wydawania kasy świerzbią, że kupię złoty kwietnik.
Muszę się wybrać do Yuska albo innego Obi, żeby popatrzeć co jest, w jakich cenach (póki co stoły za siedem stów mnie nie interesują) i co będzie mi pasować tak, żeby było zielono, przytulnie i miło niskim kosztem.

Na razie jednak tego nie zrobię, bo mój M. się rozchorował i to tak wymownie, że z anginą, gorączką 40 stopni i zgonem, więc moje plany zakupowe odchodzą na dalszy plan.
Na razie obrzucam go mokrymi okładami, dyszę mu w twarz czosnkiem, który żrę tonami, żeby nie zachorować, wyprowadzam psa sąsiadów i drzwi balkonowe otwieram tylko po to, żeby wywalić na zewnątrz zarazki...














Komentarze