Przejdź do głównej zawartości

Piżama w lisy

Dawno nie byliśmy na zakupach.
Na zakupach innych niż po płyn do szyb, wycieraczkę przed drzwi wejściowe czy pochłaniacz wilgoci do samochodu.
Niehandlowe niedziele wypadają zawsze wtedy kiedy mamy czas na zakupy, ale na szczęście teraz Mateusz ma urlop, a ja studiuję w piątki i soboty, więc kiedy w kalendarzu pojawiła się luka, już zaczęłam się nastawiać na jakieś odświeżające łupy.
Nieduże, bo ograniczamy budżet przed weselem, ale na coś ładnego na poprawę nastroju.

Posprzątałam w szafie, zadręczając się po co mi niektóre ubrania, których w życiu nie miałam na sobie, zrobiłam remanent, coś tam oddałam, coś tam powywalałam.
Robiąc przegląd szafy zauważyłam, że lata świetności moje piżamy mają za sobą. Wcześniej miałam masę ładnych, pokompletowanych piżam z najnowszej kolekcji. Wprawdzie była to kolekcja kotów i Myszki Minnie, ale była. Większość moich nocnych wdzianek wyczochrała się, sprała, zmechaciła i wyglądałam jak dziecko wojny.
Reasumując - kiedy byłam sama, stroiłam się w Minnie albo przebierałam za kota, odkąd jestem z Mateuszem sypiam albo w jakiś wytarmoszonych getrach i wyblakniętej koszulce albo w męskiej koszulce. Ale darujmy sobie finezję. Nie jest to wcale takie ponętne, skoro wciskam ją w za luźne portki w owieczki i ściskam na dole rozciągniętymi skarpetami...  
Przypomniałam sobie, że niedawno widziałam śliczne jesienne piżamy w jeże, szopy, liście i liski w Reserved i Pepco, więc na wish list trafiła piżama. Z długim rękawem i długimi spodniami.
Ogólnie po ostatniej fali na swetry nie miałam jakichś większych ambicji. Praca w szkole wyzwoliła u mnie bowiem potrzebę zmiany bluz na swetry i w ten oto sposób mam sweterek cytrynowy, pudrowy, błękitny, miętowy, biały, miętowy w groszki, z lisem i masę innych.
Potem jednak zrobiłam rewizję bluzek i stwierdziłam, że większość koszulek i bluzek nie pasują mi do sweterków i że muszę jakieś dokupić.
Bluzki mam same albo letnie (lekkie i jasne) albo koszulowe. I to bez większych emocji - albo białe albo czarne albo błękitne. Teraz zamarzyły mi się kolory. Nie zdefiniowałam ich za bardzo, ale wiedziałam, że jak zobaczę to będę wiedzieć o co chodzi.

Zakupy zaczęliśmy od Rossmana i już po Rossmanie byłam zmęczona, choć to moje ulubione po bibliotece (dużo i darmowo) i księgarni (dużo i nowe) miejsce.
Potem nastąpiło cudowne rozdzielenie - Mateusz udał się na dział elektronicznych zabawek, ja na sklepy z damską odzieżą.
Od razu znalazłam fajne ciepłe skarpetki. Dużo fajnych ciepłych skarpetek.  
Ani piżam ani bluzek nie było. Tzn. w lisy, liście i szopy nie było.
Były puchate, były kombizony.
Były nawet z pomponami i brokatem.
Jednorożce, złote koty, różowe bógwieco.
A ja miałam ochotę na jesienne kolorki, rudości i lisy.
Całe lato obojętnie przeszłam koło lam, z wyższością patrzyłam na flamingi, nigdy nie dałam się przejednać kotorożcom, ale akurat jesienne lisy i szopy sobie upatrzyłam.
Bluzek też nie mogłam wynaleźć. Wypatrzyłam jakąś tanią białą szmatkę w czarne groszki, ale żadna ładna, kolorowa nie wpadła mi w oko.


Taka byłam napalona na zakupy, tak chciałam, tak o tym myślałam, a tu proszę.
Minęła raptem godzina, a zmęczeni byliśmy już oboje. Mulącym gorącem w sklepach, płaczem dzieci, masą ludzi, brakiem pomysłów na prezenty, brakiem fajnych bluzek i brakiem piżamy w lisy.
Popatrzyliśmy na siebie znaczącym wzrokiem.
Wracamy? Wracamy.
Na koniec mimochodem zaglądnęłam do Medicine i wreszcie upolowałam kolorową bluzkę. W liście, jelenie. I lisy.



Ostatecznie piżamę zażyczyłam sobie pod choinkę, po raz pierwszy w życiu dobrowolnie opuściłam galerię po dwóch godzinach, a resztę dnia spożytkowałam na zabawę w aportowanie z Blusiem, składanie prania i siedzenie na łóżku z laptopem w spranej wielkiej koszulce, piżamowych spodniach w baranki ściśniętych skarpetkami jak żulica i w wielkiej bluzie Mateusza.
Myślę, że instagram nie przeżyłby takiego zdjęcia ;)





https://deskgram.net/explore/tags/cosyautumnnights



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b