Przejdź do głównej zawartości

3 miesiące do, czyli Ślubne odcinek 3

Sprawdziły się trzy rzeczy, które zakładałam:
- czas zleci niemiłosiernie szybko,
- wydatki przekroczą wszelkie oczekiwania,
- wszystkim nie dogodzi.




Powtarzałam jak mantrę: od jesieni to już poleci. Na jesień zacznę nową pracę, potem będą Święta, Sylwester, ferie, a po feriach to już chwila moment.
No i cóż - czas między pracą w szkole, licznymi konferencjami, dojazdami, zimą, świątecznymi spotkaniami i imprezami prześlizgnął się nam przez palce.
Zdążyliśmy jeszcze wziąć parę lekcji tańca, zapisać się na rekolekcje przedmałżeńskie, odbyć parę lekcji w poradni rodzinnej, zająć się zaproszeniami, a ja - próbną fryzurą i make upem.
Wyszukałam sobie ślubne wieszaki, księgi gości, motylkowe confetti i zimne ognie.
Zmieniłam koncepcję kwiatów i dekoracji, ale nie przedstawiłam jej jeszcze dekoratorce, bo wciąż mogę zmienić zdanie, skoro...

Do ślubu zostały 3 miesiące.
Jeszcze nie przełamaliśmy pór roku, więc nie czujemy tego aż tak bardzo, ale kalendarz jest bezlitosny. Jest jeszcze szaro i ponuro, wciąż się wydaje, że to niepozorny i bezpieczny luty, ale nie. To nie luty, a koniec marca, który płynnie wskoczy w kwiecień. A jak bujnie zieleń, słonko wyjdzie z ukrycia i zaczną się cieplejsze dni, coraz bardziej oczywiste będzie to, że zbliża się lato, truskawki i czerwiec.

Korci, tak bardzo korci, żeby rozmawiać o weselu, radzić się odnośnie wesela, nad tematem wesela kminić, ale tak naprawdę to tylko nasza indywidualna sprawa.
I można się doradzać, pytać, upewnić dla samego doradzenia, pytania czy upewnienia, ale ostateczna decyzja i tak należy do nas.
Czy to biżuteria młodej, czy ślubny bukiet, goście, alkohol, czy dzieci na weselu lub ich brak.
Nie warto psuć sobie humoru i uwzględniać czyjeś opinie, bo każdy ma inne, a nikt wesela nie zaplanuje, nie zasponsoruje i nie przeżyje. Nie każdy wie, jak się kto w jakiej fryzurze czuje czy jaka biżuteria się pannie młodej podoba. Nawet jeśli miałaby kaprys iść w sukni jaskraworóżowej albo pastelowo miętowej - jej broszka. Chociaż pod ludzi się wszystko robi, bo ustala menu, wódkę, muzykę i wszystko to, żeby było dobrze, to i tak są dwie najważniejsze rzeczy na weselu - Ona i On.

Jak koleżanki mówiły mi, że ślub to masa załatwień, trochę zdziwiłam, bo nam jakoś w miarę szybko poszło. Dużo obejrzanych zdjęć, dużo przesłuchanej muzyki, ale w końcu wybraliśmy zespół i fotografa. Sala była, suknia wisiała w szafie, ksiądz był ugadany, motyw przewodni wybrany...
Byliśmy bardzo happy, że tak fajnie, że szybko, że fiuu i wszystko mamy.
No. Mamy.
Prawdziwa zabawa zaczyna się przy detalach. I tu odzywa się babski zew. Faceci tego nie zrozumieją.
Ja też tego nie rozumiałam i nie rozumiałam, że można tak się spinać przed ślubem. Kwiatki to kwiatki, kiecka to kiecka, ślub to ślub.
Aha.
Jednak nie.


Ślub jest raz w życiu. Nie powtórzy się go. Nie wszystko pójdzie zgodnie z planem, ale trzeba się postarać, żeby było dla nas idealnie. Wszystko musi grać.
Para musi się kochać, muszą się tym ślubem cieszyć, wiedzieć, że wspólne życie to nie będą tylko kwiatki, róże, ale:
- kolory muszą się zgadzać. To jest po prostu oblig.
Kolory ścian z dekoracjami, kwiatki ze świeczkami, wianek z włosami, buty z kiecką, garniak z cerą panny młodej, krawat z podwiązką. No istny szał, kolory na weselu to jakieś jedno wielkie szaleństwo, a ja się sama nakręcam, jak szukam kokardki na podwiązce i wstążki do wianka,
- bielizna musi być idealnie dopasowana i horrendalnie droga, ale ma jej nie być widać,
- buty mają być mega wygodne, bajeczne i śliczne jak u Kopciuszka,
- panna młoda ma wyglądać jak milion dolarów, a przy tym dobrze się z sobą czuć, ślicznie wychodzić na zdjęciach i nie rozmazać się przy wchodzeniu do Kościoła,
- kąt i sposób ułożenia kwiatków w wazonie jest ważny. Naprawdę bardzo, bardzo ważny,
- ważne są też zaproszenia - ich faktura, kolor, czcionka, kolor czcionki i szerokość wstążki. Czy się podobają, czy pasują, nie są za "tanie" (w sensie bylejakości), czy będą się zgadzać z motywem wesela. Głównie po to, by wylądować w każdym domu w koszu ;),
- biżuteria to sprawa życia i śmierci - wszak ma pasować do sukni, podkreślać, wyglądać, błyszczeć, być,
- priorytetem, powodem do niespania po nocach i myślą: "Zrobię wszystko, ale cię kupię!" jest koronkowo - tiulowa tkanina wyglądem przypominająca firankę, którą generalnie ubiera się raz w życiu czyli suknia ślubna, zdecydowanie najważniejsza rzecz na weselu w opinii panny młodej, bo oprócz tego, że w nosie ma czy się gościom będzie podobać i czy jej nie obmyją tyłka, ale chce wyglądać tak, żeby się czuć tak, jak powinno się czuć na własnym najważniejszym dniu w życiu,
- każdy wie najlepiej jak się urządza wesele, każdy ma pomysł na organizację i to każdy inny,
- "Ale po co w ogóle ślub kościelny, po co wesele???" "Eee... ???"  Bo miałam nagłe objawienie (zwłaszcza po obejrzeniu studniówki, na której nie byłam i żałowałam całe życie),
- podczas planowania wesela najwięcej jest szukania. Szukanie zaproszeń, szukanie dekoratorki, czasu na policzenie wódki, szukanie pięciu list gości i porównywanie, czy nikogo się nie pominęło. Szukanie sposobu, jak powiedzieć rodzinie, że jednak ilość 40 dzieci + to nie jest dobra opcja na wesele, jeśli z dzieci robi się 1/4 gości, szukanie obrączek, szukanie pomysłów na dekoracje, szukanie bielizny na noc poślubną,
- niby każda decyzja młodych to decyzja młodych, ale przetłumaczyć to, przeboleć i przeżyć - masakra, i akurat rodzice nie mają z tym nic wspólnego,
- kwiatki - nie pomyślałabym, że można mieć tyle wątpliwości jeśli chodzi o kwiaty, jakie, ile, w jakich kolorach, no i znowu - jakie,
- skoro o wątpliwościach mowa, wątpliwości ma się całą masę, masę pytań, masę obaw, ale nie o sam fakt zamążpójścia i dzielenia z kimś życia, bo to już mamy za sobą, choć zasadniczo dość krótkim stażem tylko wątpliwości odnośnie kolorów, wzorów, pierdół właśnie. Niby można by było machnąć ręką, bo co za różnica czy fiołki czy róże, czy trzy czy pięć i czy w ogóle za dziesięć lat będę pamiętać, jaką miałam koronkę na poduszce do obrączek, ale z tyłu głowy jest - skoro mam już to mieć i za to płacić to znajdę takie, jakie się podoba :),
- kolejna sprawa to wybory - jaka wódka, jaki obcas, jaki wzór na naszyjniku, jakie buty, jakie menu, jakie confetti, jaka fryzura... Awrrr. Odkąd podpisaliśmy umowę na 15tego, ciągle i ciągle przeglądam jakieś strony internetowe i szukam TEJ idealnej rzeczy,
- dopiero w trakcie planowania okazuje się, że skoro kocham tulipany powinnam się hajtać na wiosnę i jak ważny jest kolor ścian do dekoracji,
- garniturem pan młody praktycznie się nie przejmuje, wie, że uszyje, kupi i założy i nie ma zbytniej spiny o kolor, krój czy cenę, czyli zupełne przeciwieństwo sukni,
- wśród masy rzeczy, które dla mnie są wow i wywołują u mnie gwiazdki w oczach większość z nich nie jest wow dla innych, a większość decyzji czy opinii, które według nas są w porządku, są zdecydowanie nie w porządku dla innych.

Dlatego - jak kolejną mantrę powtarzam - wesele to doskonały trening przez przyszłym małżeństwem.
Może jak byłam sama. przelawirowałam nieco między pytaniami o różne sprawy, ale teraz mnie to nie ominie.
Zaczną się wtrącania, pytania, dociekania i złote rady.
Cudowne sposoby na wywołanie zazdrości, szybki kurs stawiania na swoim, patent na stanie się idealną panią domu i metodę na poczęcie 100% synka.
Choć oczywiście ja, z całym swym sto pięćdziesiąt parę centymentrów, 44 kilo żywej masy, małą głową na twardym karku i motylami w głowie stawiam na kreatywność. W nosie mam czyjeś sposoby na udane życie, a jedynym patentem jaki będę stosować jest stosowanie tego, co uważam za słuszne, wypuszczanie drugim uchem tego, co uważam na nieistotne i robienie tego co chcę kosztem swoich błędów.
Polecam każdemu! ;)













Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b