Przejdź do głównej zawartości

Zaproszenia i inne kataklizmy (ślubne odc. 5)

Nigdy nie byłam pedantką.
Prawie nigdy.
Kiedy zmetamorfozowałam sobie pokój miałam taką fazę, że biegałam ze ścierką od rana do wieczora, a odkurzanie, mycie, pastowanie podłóg i polerowanie lustra opanowałam do perfekcji.
No, ale miałam wtedy więcej czasu i dopieszczałam tylko swój pokój.
W kuchni rządziłam głównie bałaganiąc warzywami, a łazienki nie tykałam w ogóle.
Tak. W domu byłam Księżniczką Nietykalską - we własnym mieszkaniu jestem Królową Kibla.
Sama się nią mianowałam od pierwszych dni mieszkania u M., a on mianował się Generalnym Śmieciarzem. Oprócz tego od razu przyozdobiłam jego podłogę w salonie zwiniętą jak żmija prostownicą, książkami i kosmetykami, a dla zdrowej równowagi - kuchnię masą ściereczek i detergentów.
Mam uwiecznione na zdjęciach momenty kiedy pozuję z Mr Muscle (to tak dla podkreślenia, że ważyłam wtedy trochę więcej i miałam bajcepsa), wieszam pranie i myję podłogę i mam też takie, na których leżę na otoczonym wysokimi blokami balkonie i maluję pazurki na krwiścieczerwono.

Taką zdrową równowagę trzymam cały czas.
Ja kibel, on śmieci, raz błysk, raz nieład.
Obligatoryjnie w kuchni mam dużo ścierek i ściereczek, a w zlewie stoi jakiś kubek.
Zwykle mamy na tyle czysto, że nie boimy się niezapowiedzianych wizyt, ale cieszymy się też, że mamy zamykaną sypialnię i pokój Blusia, w którym można upchnąć na przykład suszarkę do prania.
Sierści i podłogowych kotów mamy dużo i tu nie pomaga ani częste zamiatanie ani odkurzanie. Musielibyśmy wygolić naszego kota.
W zamykanej szafie mam pięknie poskładane ciuchy, a na odkrytym regale nie mieszczą się już książki. Nie przeszkodziło mi to wcale, a wcale, żeby zażyczyć sobie więcej zamiast kwiatków na wesele jeszcze więcej książek. Dostać tyle książek - raj dla każdego mola :)))
Gdzieniegdzie może się trafić jaka gumka do włosów, poniewierana przez Blue, jakaś zapomniana karteczka albo książka, rzadziej ciuch.
Rzadko, naprawdę rzadko zdarza się, żebyśmy mieli bajzel.
Taki Bajzel przez duże B.
Ogarniamy z grubsza na co dzień, gruntownie w soboty.
Albo ja dostaję nagłej weny i biegam z mopem albo Mateusz z natury pedantyczny ogarnia coś jak jestem w pracy.
Musi się zdarzyć jakaś grypa, wyjazd albo kataklizm, żebyśmy konkretnie zaniedbali porządki.


Jesteśmy obecnie w fazie rozwożenia zaproszeń i zaproszenia stały się najbardziej problematyczne z całej organizacji, a także wskoczyły na pozycję katalizmu.
Mateusz ma głównie drugie zmiany i prawie zawsze pracujące weekendy, ja pracuję do południa, później byłabym bardziej dyspozycyjna, ale w weekendy mam studia.
Nie możemy się obrobić z zaproszeniami.
Od pisania i odmiany nazwisk kręci mi się w głowie, zawsze boję się, że się pomylę albo pomieszam koperty, nawet przy kolejnym i kolejnym razie mam wrażenie, że wypadamy sztywno wręczając zaproszenia.
Najgorsze jest jednak to, że czas nas goni i my też staramy się gonić.
Do domu wracamy więc zazwyczaj po 21.
Naczynia i gotowanie ogarniać trzeba, bo nie mielibyśmy co i z czego jeść.
Nie tyczy się to jednak prania, więc pranie powoli wychodzi nam z kosza.
Nad tym suchym zlitowałam się po pięciu dniach i łaskawie zdjęłam ze je sznurka, sztywne jak kamień.
Udało mi się pochować je do odpowiednich szuflad, sortowanie skarpet okazało się jednak być przedsięwzięciem ponad moje siły.
Nowego prania nie nastawiłam, poczekam aż przesypie się z kosza.
W prawie każdym dyskretnym miejscu w mieszkaniu leżą kupki. Kupki ubrań zdjętych i zrzuconych, odrzuconych, wypranych.
Pościel chciała zmienić jak wyzdrowieję, a że nie wyleżałam ani jednego dnia, katar nie przejdzie mi chyba nigdy. Obecnie zredukowałam produkcję smarków z trzech paczek dziennie na jedną więc progres jest znaczny. Węch mi jednak nie wrócił, co przydaje się w ignorowaniu kociej kuwety.


W czwartek dla odmiany nie byliśmy na domach. Ja byłam na konferencji, a potem oboje tańcowaliśmy na tańcach. Bo przecież jeszcze są lekcje choreografii, a do tego istnieje świat pozaweselny i praca zawodowa.
Dziecię nasze wpadło w chorobę sierocą, na szczęście jest na tyle inteligentne (to po mamusi), że potrafi się zająć same sobą. Samo idzie do pokoju i odkrywa w szafie zapomniane zabawki.
Tarmosi je i zaciąga potem do salonu. Jest nawet na tyle bystre, że upycha pod łóżka i meble wszystkie rozrzucone po mieszkaniu piłeczki. Niestety nie zamiata kocich kotów ogonem tylko je łyka, a potem ja latam z nim po weterynarzach, bo robią mu się kulki w brzuchu...
Poza tym cierpię na zmianę czasu i odczuwam ją dotkliwie.
Nie mogę się wyspać, jestem zmęczona, znów wspomagam się kawą i znów tika mi powieka. Ostatnio zachciało mi się spać o 12, na konferencji ledwo wysiedziałam, a wracając z niej do domu wydawało mi się, że widzę spacerującego przez wieś jegomościa ze skunsem na smyczy. Skunks okazał się być wystrzępionym czarno - białym ogonem czarno - białego psa.



Oczywiście teraz, kiedy spuszczam się nad wpisem, mogłabym zmieniać zasmarkaną pościel albo uprzątnąć ten składzik ciuchów i szafroka upchnięty w sypialni, ale równowaga jest jeszcze jedna.
Kiedy padam na pysk, a właściwie ułożenie talerzy na suszarce graniczy z cudem, mam niezwykły polot do słów, hiperaktywny przypływ słowotwórstwa i pociągającą wenę twórczą. Wtedy niesamowicie szybko i bardzo zręcznie tworzą mi się w mózgu nowe połączenia, które żądają natychmiastowego przelania na papier. A choć na machanie miotłą czy nawet kłapanie językiem brak mi sił, to do wymyślania i stukania w klawiaturę sił mam aż nadto.


Szczęście w nieszczęściu jest jeszcze sobota.
Sobota dzień wolny, sobota dniem porządków,
Niestety w sobotę są studia, a potem pierwszy dyżur sprzątania klatki schodowej.
Dlatego w piątek, w cudowny słoneczny piątek, zanim pojechałam na studia, ogarnęłam mieszkanie, obiad i ten nieszczęsny kosz na pranie, plus kibel, umywalkę, naczynia, sierść kota na kocie i na podłodze.
I dlatego dziś czyli w sobotę odkąd wróciłam mówiłam sobie, że będę zbijać bąki, a zamiast tego zmieniłam pościel, spakowałam zimowe buty, poszłam na zakupy, umyłam klatkę schodową i ogarnęłam to, co było do ogarnięcia.
Wciąż tak czuję, że to mało, że tu kurz, tu z szafy wypełza rękaw swetra, a w kuchni na centralnym miejscu zamiast wazonu z wiosennymi tulipanami stoi pudło z zaproszeniami.
Mogłabym może zrobić coś jeszcze, ale wtedy przywitam Mateusza w drzwiach z miną cichego zabójcy, fochem i frustracją, więc lepiej usiądę, zjem jabłko, wypiję herbatę z cytryną.
Jutro też jest dzień, w tygodniu dalsze zaproszenia, znowu będzie sobota (i studia).
Motylki rozfruwały się radośnie na świeżej pościeli, Blue przytargał mi pluszową mysz na sznurku, mimo wydłużonego dnia robi się już ciemno. Deszcz leje, pościel się suszy, a ja dopieściłam wpis i idę robić kolację dla M.
Odpocznę jutro. Wyśpię się. Zjem płatki w łóżku. Albo śniadanie przy stole z Mateuszem. Wrzucę pięćset ujęć ziewającego kota na instagrama. Obejrzę program o sukniach ślubnych (wciąż żadna nie ma tak pięknej jak moja ^^). Poczytam książkę. Posiedzę z kotem. Będę się relaksować.

Ale i tak moim światełkiem w tunelu (oprócz kota) jest czerwiec.
Lato, słońce, mam nadzieję wczasy i pewne wakacje. Dwumiesięczne wakacje z malinami, flamingiem i mrożoną kawą. Mniam! ;)








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b