Przejdź do głównej zawartości

oscarowy (ślubne odc. 8?)

Jak wciągnę się w serial, strasznie ciężko jest mi zostawić bohaterów.
Jestem zwyczajnie stała w uczuciach i mocno się przywiązuję.
(To taka kryptoreklama dla mojego męża :))
Nie mogłam się rozstać z Breaking Bad, którego młóciłam podczas choroby i choć zakończyłam ten rozdział, pieczętując go finałowym "El Camino", potem i tak wróciłam do końcowych odcinków.
Przestałam, kiedy wyszedł najnowszy oscarowy film, z debiutanckimi aktorami i mało zawiłą fabułą.
Oglądam go po stokroć - cały i fragmentami i nacieszyć się nie mogę, że go mam. 
A z bohaterami rozstawać się nie muszę, bo bohaterowie to my.
Tak. Doczekaliśmy się filmu ze ślubu i wesela ;)

Mamy tak, jak chcieliśmy.
Film trwa niecałą godzinę i zawiera najważniejsze momenty, Pachelbela na wejście i Nasze piosenki, ale tak umiejętnie wpasowane do momentów, że chapeau bas ba dla naszej kamerzystki.
Mamy powtórkę z rozrywki i najlepszą, najpiękniejszą pamiątkę. Podpisuję się czterema (swoje plus mężowe) rękami, że warto mieć film z tego dnia. Zawsze można poprosić o mocno okrojoną wersję z najważniejszymi momentami, wyciąć potknięcia czy luki. My akurat mamy moje potknięcie i osobiście wcale mnie nie razi, a wręcz uważam za urocze i jest kwintesencją ślubu. Akcja nosi tytuł "Truskawka", z dopiskiem "Nikt nie widział!" i polega na wywaleniu przeze mnie truskawki z tortu i strzelenie taką miną, że nie podejrzewałabym się o takie zdolności aktorskie.

Na film zdecydowaliśmy się bardziej z rozsądku - żeby utrwalić ten dzień i mieć jak wspominać. Ja ogólnie wolę zdjęcia. Dawniej nie lubiłam swoich zdjęć i zawsze ustawiałam się tyłem, ale teraz już trochę oswoiłam się z obiektywem. Oczywiście jedno na sto zdjęcie mi się podoba, zawsze przeszkadza mi za duży nos albo zmrużone oczy... Ale lubię też robić zdjęcia wszystkiego. Kota, jedzenia, przyrody, jakiś momentów, które chcę uwiecznić. Czasami przeglądam swojego instagrama i mam jak na tacy swoje wakacje, lato, małego Blue, albo piękną słoneczną jesień. Uwielbiam zdjęcia.
Nie miałam dobrego nastawienia do filmu. Bałam się swoim min, tików nerwowych, głosu.
Nie było czego, bo wszystko poszło dobrze. Nawet przysięgę mówiłam całkiem całkiem, choć wyraźnie słychać, że dalej jestem zachrypnięta. Nie pamiętałam tego. Miałam chorą tchawicę przed ślubem i siedziałam długo w domu, więc jak już wrócił mi głos - jak w ogóle mogłam już coś powiedzieć, zdawało mi się, że mówię normalnie.
Poza tym widać jak na dłoni, że jesteśmy naturalni i zakochani, że to ślub z miłości, a nie swędzenia macicy na dzieci czy chęci ustatkowania się z przymusu. I choć chwilami wywracam oczami, widząc, że mam zniekształconą twarz albo zęby jak wiewiórka, albo głupio mi, że co chwilę się cmokamy, jakbyśmy się nie mogli od siebie oderwać, ale co w tym złego? Przynajmniej wiem, że to był mój najpiękniejszy i najlepszy dzień w życiu, że byłam tak jak jestem i mam nadzieję zawsze będę radosna, bezpieczna i zakochana.

I tak najbardziej z całego filmu podoba mi się sukienka, najbardziej skupiam uwagę na sukience i najczęściej wzdycham do sukienki. Nie wiem jak to wygląda z boku, czy mi pasuje i dobrze leży, ale wisimito. Mi się podoba, bardzo się podoba. Tak bardzo, że nie potrafię jej wystawić na sprzedaż, choć wiem, że trzymanie jej w szafie jest bez sensu. Tę koronkę to mogłabym oglądać cały czas. Nie wiem jeszcze co zrobię. Może przerobię ją na milion małych sukieneczek i obiorę w nie milion malutkich misiów, które potem ułożę na półce i będzie taka pseudokolekcja obok pluszaków, które używam często do pracy z dzieciakami (Nauczyciele nigdy nie wyrosną z kredek, książeczek i zabawek, wszystko się przyda). Albo zrobię z niej pareo na lato lub krótką kieckę. Gdybym ją sprzedała, pewnie nie dostałabym za wiele, choć jest od Violi Piekut (kupiłam używaną, model ma już chyba dwa lata).
Jest tak inna, że jak miałam ją u krawcowej w przeróbce, wśród innych tiulowych i księżniczkowych sukni wyglądała jak szmatka. Lekka, błyszcząca szatka. To błyszczenie też dodało wiele blasku, który doskonale widać na filmie - na zdjęciach nieszczególnie. Nie lubię błyskotek, nie mam nawet kolczyków na ślubie, a bransoletka i naszyjnik były naprawdę mega subtelne, ale iskierki na sukni pasowały mi wyjątkowo. Dobra, tyle spuszczania się nad suknią, i tak jej nie sprzedaję ^^.


Film oglądałam już kilka razy i za każdym razem widzę coś nowego ;)
Z tej okazji wrzucę Wam zdjęcia ze ślubu, a sama wracam pod kocyk, jeść orzechy włoskie i oglądać. Breaking Bad ;]




































































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b