Przejdź do głównej zawartości

kwiaty z supermarketu

Mój mąż nigdy by mi nie kupił kwiatków z supermarketu.

Kwiaty kupuje mi okazjonalnie i jest to ładny, drogi bukiet z kwiaciarni.
Wymuskany, wypindrzony.
Nawet jeśli szepnę mu podczas zakupów, że to nic, że mi to nie przeszkadza.
No kup mi ten bukiet za 7.99!
Kup mi go w poniedziałek, środę i piątek.
Kup z okazji Dnia Radiowca, Dnia Bez Majtek i bez okazji.
Kup, póki są tulipany, bo rocznicę mamy czerwcową, więc musisz coś wymyślić. I nie może być tam różu, tiulu ani brokatu.
To nic, że są troszkę chude.
Że mizerne.
Postawię sobie tulipany na stole w kuchni.
Oderwę cenę.
Zdejmę ten celofan.

Nie. On nie kupuje kwiatów z supermarketu.
I jeszcze jak się będzie wykręcał.
Jakbym mu kazała zrobić coś niemoralnego.
Jakbym mu kazała ukraść te tulipany z półki!
"Nie kupuję kwiatów z supermarketu".
Koniec kropka.


Mój mąż zdecydowanie jest osobą zwierzolubną.
Czasami zastanawiam się, czy nie bardziej niż ja, bo choć to u mnie występuje więcej cmokania, wzruszania się i podniecania, lecenia do obcych kotów na ulicy i wypatrywania wszędzie kotów, on też jest dobry.
I dziw, że dawno dawno temu, myślałam, że walczący aktywista, weganin albo gość smarujący się krwią i protestujący pod rzeźnią pasowałby do mnie jak ulał.
A kota, tego kota, co to tak nie chciał, hołubi, kocha, pieści, nosi i nie potrafi przejść koło niego bez pomiziania.
I choć ja więcej i częściej mówię, jak to strasznie go kocham, Mateusz średnio raz na trzy dni musi pokręcić głową i powiedzieć "Ale piękny ten nasz kot", "Jaki on majestatyczny", "Jakie ma wielkie łapy", "Jakie on ma ładne umaszczenie", "Jaki on jest fajny".
"Fajny jesteś, kocie. Wiesz?" :)

Mój mąż zdecydowanie jest osobą wielu pasji, co mnie bardzo cieszy, bo osobiście uważam osoby bez zainteresowań za niezbyt ciekawe.
Od trzech lat wiem już zdecydowanie więcej o piłce nożnej i Arsenalu, znam podstawy tenisa i mam zaliczone przynajmniej kilka stoków narciarskich. Zwiedziłam parę nowych miejsc, bo mój mąż zdecydowanie lubi podróżowanie i byłam na dwóch porządnych koncertach znanych wykonawców, w tym raz w Czechach. I gdyby nie ograniczenia w czasie i te finansowe, bywalibyśmy na takich eventach częściej, a za granicę fruwalibyśmy pewnie dwa razy w roku.
Przy tym nie przeszkadza mi w czytaniu, zachęca do aktywności fizycznej i wspiera w pisaniu, a najbardziej jest dumny z tego, że jestem mądra (:))))), że dobrze piszę i że wydałam książkę.
Więc czy mogłam trafić lepiej?


Mój mąż urodził się, żeby być dla mnie.
Naprawdę.
Po prostu Ktoś miał dla nas plan od początku.
My myślimy podobnie, mamy taki sam gust, różne charaktery i kończymy swoje myśli lub zaczęte przez drugą osobę zdania.
Obydwoje mamy ochotę na to samo na obiad. Oczywiście w kwestii posiłków, które je wegetarianka, tzn. pierogi, naleśniki, zupa pomidorowa.
Oboje mamy w tym samym czasie ochotę na zakupy w galerii czy wyjście do kina.
Jesteśmy zgodni w kwestii ślubu, dzieci, domu, umeblowania domu, koloru ścian, typów talerzy i kształtach szklanek.
Ja nie jestem ckliwa i oglądam z nim chętnie Kursk, Ferrari kontra Ford, nie boję się krwawych scen i nie wykłócam się, żeby poszedł ze mną na komedię romantyczną, a on nie marudzi na ciuchowych zakupach czy wtedy, kiedy uprę się, żeby w Święta oglądać w Polsacie Króla Lwa.
Równocześnie nie umiem go przekonać do swoich książek, ale często spędzamy czas razem, każde zajmując się swoimi kotkami/FIFĄ, Jo Nesbo/Formułą 1, pisaniem/słuchaniem Mateusza Borka.
(Chwała Bogu za Netflixa, tableta i słuchawki bezprzewodowe).


Ja mam poglądy lewicowe. Pewnie gdyby nie to, że za chwilę by mnie ukamieniowali, mówiłabym głośno o swoich poglądach, o gejach, aborcji, in vitro i antykoncepcji, on nie jest aż tak liberalny.
Ja jestem w domu panią domu, ale on często po mnie poprawia i choć ja sprzątam więcej (tu przełożę, tam zacznę składać i nie skończę), on robi to lepiej.
Ja jestem zdeklarowaną wegetarianką, on? Chyba największym mięsożercom jakiego znam, bo najchętniej codziennie je mięso (w tym w restauracjach steka albo burgera), na 30tkę zażyczył sobie domowego grilla do przyrządzania steków, a jeśli na obiad nie zje mięsa - musi je mieć na kolację.
Ja kocham wszystkie te lubczyki i pietruszki do zupy, a ziemniaki obficie sypię koperkiem, on ściąga wszystko, co zielone.
Ja lubię ciasta z kwaśnymi owocami bez cukru, on tylko takie z masą, kaloriami i czekoladą.
Ja często siedzę w ciszy, on najchętniej puściłby muzykę dla połowy miasta.
Ja lubię wychodzić na spacery, on nie lubi wychodzić na spacery.
Ja śpię do 10, a w nocy mogę siedzieć i oczy mi świecą jak u sowy, on wstaje z kurami, opróżnia zmywarkę, pyka meczyk albo wyściguje się w F1, ale wieczorem pada jak zwiędnięty kwiatek na kanapie.
On trzyma w domu dyscyplinę i nie pozwala kotu wchodzić na blaty w kuchni, ja... no czemu mam mu zabronić bawić się pilniczkiem, skoro urządza przy tym dzikie harce, imituje sobie polowanie, rekompensuje brak siostry i wybieguje się przed snem?
Ja zwracam bardzo dużą uwagę na szczegóły i ważne dla mnie jest, z którego kubka piję kawę, z którego mocniejszą kawę, a z którego kawę z ekspresu, jemu jest to obojętne. Z czego pije, bo nie pija kawy.
Mi nie przeszkadzałyby dwa samotne talerze w zlewie, kiedy idę spać, on musi mieć porządek, za to po imprezie jemu jest wszystko jedno i idzie spać, ja myję cały zlew naczyń w gorącej pianie, kąpię się godzinę, myję włosy i nakładam na nie pięć odżywek
*(od dwóch? miesięcy mamy zmywarkę).
On nie je jogurtów, nie pije kawy, soku marchwiowego, na pewno nie zjadłby kisielu czy sorbetu z owoców leśnych. Czy muszę pisać, że nagminnie spożywam (sojowe) jogurty, swego czasu codziennie piłam karotkę, aż byłam pomarańczowa, kisiel lubię, a z lodów jem tylko sorbet? ;))))






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b