Przejdź do głównej zawartości

utopić w słońcu

Ciekawi mnie, czy jacyś pisarze pokuszą się o wspomnienie koronawirusa w swoich książkach.
I nie mam tu wcale na myśli plag i epidemii, bo takie książki są.
I nie, jakoś nie brakuje w nich respiratorów w szpitalach, a panie z Koła Gospodyń Wiejskich nie szyją policjantom, konstablom czy tam detektywom maseczek w gwiazdki ani w folklorystyczne kwiatki, odpowiednie dla danego regionu...

Ciekawi mnie bardziej, czy w treści książek znajdzie się coś z naszej koronawirusowej rzeczywistości, w której cały świat jednoczyło to samo.
Pamiętam jak jednego dnia wrzucałam na instagram zdjęcie, jak to siedzę w domu przy zdalnej pracy i sączę kawę, a potem zobaczyłam, że jakaś babeczka na Alasce też pije kawę i siedzi w domu z teczkami, jakaś Skandynawka ze swoim pledem i hyggowymi iskierkami z kubka też pracuje, pracuje przy kuchennym stole amerykańska aktorka, angielska bloggerka i swojska mama dwóch dziewczynek z okolic Kalisza.

Czy natknę się w książkach na takie wstawki, jak:

"Cieszył się, że ulice są tak ciche i wyludnione. Poruszał się niemal bezszelestnie, a ona dalej go nie wyczuła. Długo przygotowywał się do tej chwili i teraz, kiedy miał już dziewczynę w swoim zasięgu - czuł zapach jej jaśminowego szamponu do włosów, widział jej pośladki w opiętych dżinsach, prawie mógł złapać ją za rękę, nie mógł powstrzymać swojej radości. Ulica cały czas była pusta. Nagle dziewczyna weszła do sklepu. Niewiele myśląc, wszedł za nią. Usłyszy jej głos, zobaczy jej uśmiech do sprzedawczyni, zanim zastąpi je błysk strachu w oczach, gdy złapie ją w ciemnej alejce i wyciągnie z kieszeni obszernej kurtki nóż. Przebiegł go dreszcz podniecenia. Jego kolejna misja. Jego kolejna dziewczyna.
Przykucnęła właśnie przy artykułach higienicznych*. Schował się za regałem i obserwował ją. Jej długie rzęsy. Wielkie oczy. Blond włosy.
Nie widział już pięknej dziewczyny, tylko ofiarę, którą za chwi...
- Halo. Halo, proszę pana!
Niska kurpulentna sprzedawczyni z przyłbicą zsuwającą się z czoła, stała buńczucznie w alejce między pampersami dla dzieci, a papierem toaletowym, którego zostały nędzne resztki.
- Słucham - wzdrygnął się. 
Dziewczyna na chwilę zniknęła mu z oczu.
- A gdzie pana maseczka?
Zawahał się. Jeśli zacznie z nią dyskutować, wezwie ochronę lub co gorsza Policję. Chyba nie ma ochoty dać się złapać z nożem w kieszeni. Szczególnie gdyby odkryli, co ma zakopane w ogródku..."


" Weronika przekręciła się na plecy i zapatrzyła w sufit. Niczego nie pragnęła bardziej od spędzenia tego wieczoru z kimś. Z kimś płci przeciwnej. Najlepiej metr osiemdziesiąt, czarne włosy, okulary, ciekawa pasja. Tęskniła już za wychodzeniem do kina, za tym uczuciem motyli w brzuchu. Już od jakiegoś czasu była gotowa na związek, szukając swojego wyższego połówka, i teraz, w dobie kryzysu, jej szanse na znalezienie kogoś odpowiedniego spadały do zera. Faceci jakby zapadli się w podziemia. A może siedzieli w domu i zaopatrywali żony i matki w świeże lub suszone drożdże.
Zarejestrowała się na znanym portalu randkowym dwa tygodnie temu i dziś konwersowała już z siedmioma mężczyznami. Każdy w innym wieku, każdy o innym imieniu - żeby się nie pomylić. Ale jak się umówić na randkę, skoro nigdzie nie można wyjść? Po co flirtować, skoro ten flirt nie wyjdzie nawet poza margines internetowej strony? Zazdrościła koleżankom, które narzekały na "te wieczne kłótnie" i na "problemy z teściową". Och, już ona by sobie poradziła z fochami i wtrącaniami w swoje życie! Byleby tylko miała taką szansę! A chwilowo, skoro od dwóch miesięcy siedziała w mieszkaniu sama jak palec i tylko drażniła oczy, ośmiogodzinnym wpatrywaniem się w nudne tabelki, czuła, że jej szanse maleją i maleją".

"Mam dość. Mam ich serdecznie dość. Mam dość wiecznie głodnego labradora, skamlącego pod lodówką tak, że sąsiedzi pewnie chcą już na nas nasłać Towarzystwo Opieki Nad Zwierzętami. Mam dość swojego męża, z tą ohydną brodą a'la drwal z Bieszczad, którą postanowił zapuścić, odkąd nie musi chodzić do pracy, ubrany w dress codową koszulę i marynarkę. Mam dość mojej słodkiej córeczki z dwoma kucykami, która nagle zmieniła się w małą hydrę, gotową mi odgryźć głowę, bo zabraniam jej cały dzień oglądać pstrokate "My Little Pony" i jeszcze dodatkowo zmuszam ją do kreślenia bzdetnych szlaczków, które tak namolnie przesyła nam pani z przedszkola. I jeszcze każe się nauczyć piosenki o lisku, który nie mył rąk! Może niech lisek poogląda telewizję, ciężko będzie mu trafić na pięć minut bez przypominania, że ręce się myje, najlepiej czystym alkoholem! Mam dość syna, z którym i tak, o ironio - siedziałam w domu i jeszcze śmiałam narzekać, że się uwsteczniam, ograniczam swoje znajomości do placu zabaw i cały dzień mówię "nie wolno". Boże. Co ja bym teraz dała, żeby wyjść na spacer i pogadać z tymi upierdliwymi mamuśkami, które już zapisały swoje nieraczkujące jeszcze dzieci na karate za pięć lat! 
Właśnie w tym momencie mój mąż piekli się przy laptopie, Agatka wyje, bo nie chce jeść kanapki, skażonej pomidorem, z serem pokrojonym w trójkąty, a nie kwadraty, zaś Tymek właśnie zwymiotował kaszkę, do której już biegnie ten wiecznie nienażarty pies.
- Flynn! Nie rusz! 
Boże. Nie wytrzymam".

"Poprawił na nosie maseczkę, choć dobrze wiedział, że według zaleceń nie wolno ich dotykać. Okulary zaparowały mu już dawno i teraz zastanawiał się, czy lepiej mrużyć oczy jak kret czy może wsadzić je do kieszeni, skoro i tak były bezwartościowe. Jedynym plusem maski było to, że prawie nie czuł smrodu rozkładającego się ciała. Prawie. Bo skoro psychicznie chora żona mieszkała z mężem truposzem w jednym mieszkaniu, ba - spała na kanapie, w której truposz był schowany, a dopiero fetor wtykający się ludziom do domów, zaalarmował policję, miał święte prawo być w znacznym stanie rozkładu. Właściwie detektyw Anders cieszył się, że nie przelał się jeszcze do sąsiada na dół".


"Teresa uśmiechnęła się nad swoją robótką ręczną, przedstawiającą króliczka na łące pełnej koniczyny, patrząc na swoje pociechy. Dziewiętnastoletnia Kalina właśnie miała iść na studia. Janek zaczynał liceum. Najmłodsza córka wycinała jakieś kwiatki z serwetek. Tak. Pięcioletnia Laura była całkowitą niespodzianką w ich życiu. Ciąża w wieku 43 lat zdecydowanie też była niespodzianką. Ale przecież ten koronawirus i kwarantanna..."


No właśnie. To mnie bardzo interesuje. Zwłaszcza, że książki chłonę i wciągam, czytam wszystko to, na co - no nie powiem, że nie miałam czasu, ale czytam dużo. Bardzo dużo.
I śmieszy mnie takie normalne życie bohaterów książek. Latają sobie samolotami, rozwiązują zagadki kryminalne, chodzą do pracy, jedzą, zabijają, sypiają z przypadkowymi osobami.
I to w dniach wypełnionych nakazami, zakazami, chodzeniem w maseczkach, z których odłażą nitki! Ostatnio prawie się udusiłam z kaszlu (dziwne, że jakoś wszyscy wkoło się ulotnili), bo mi się maska troczyła.
Zmęczona jestem potrząsaniem zawieszającym się laptopem, papierami, zakazami i nie chce się wierzyć, że ktoś sobie pojechał na Majorkę albo wysłał dzieci do szkoły! No jak sobie pojechał. Jak to posłał! Jak śmiał!

Nie muszę wcale przytaczać Igrzysk śmierci, żeby czuć się jak w innym świecie.
My żyjemy w innym świecie.
Bez fantastyki, bez Harrego Pottera, ale tak mocno nieznanym i niepokojąco filmowym. I to z gatunków filmów katastroficznych. "Pojutrze" i "Tunel" przestały mnie już bawić.

Ogarnia mnie pusty śmiech, kiedy na półkach Rossmana znajduję zestaw kosmetyczek podróżnych, szybkoschnący ręcznik, paski do zabezpieczenia walizek. Zresztą tak samo się śmieję, widząc cały regał środków przeciwsłonecznych...
Wychodzi na to, że w tym roku nie było zimy, nie było Świąt, nie było kina i do tego nie będzie lata.
Flaminga i słoik z mrożoną kawą mogę sobie wsadzić, a choć ostatnio kupiłam loda w rubinowej czekoladzie i choć udało mi się raz poleżeć na leżaku a raz podyndać w hamaku, jestem niepocieszona, zmarznięta, a moja skóra i tarczycowe ciało woła o gorąco i słońce.
Jest zimno, pod koniec maja były przymrozki, a w połowie czerwca - deszcze i podtopienia.
Ślimaki zeżarły sałatę, ogórki ściął mróz, a truskawka była jedna.
Maliny powiedziały, że pierdzielą. W tym roku nie owocują.

A ja chcę się utopić w słońcu, upijać ciepłem i pławić gorącem.
Chciałabym pójść na koncert, poleżeć na trawie, pojechać na odkryte węgierskie baseny i nie będę narzekać, że zamiast fit sałatki, muszę jeść tłustego langosza.
Nie będę też narzekać na upał.
Chcę normalności, wesel, szkoły i zakupów bez jednorazowych rękawiczek.

No i głównie to chcę lata, lodów ściekających po palcach i nawet ugryzień komarów!





(*przecenionych przez prezydenta)









Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b