Przejdź do głównej zawartości

wakacje

W naszym mieszkaniu nie ma zbyt wielu tajemnic ani trupów w szafie.
Ciuchy są tam, gdzie wieszaki, puszka z kocią karmą stoi koło kocich misek, zapasy chemii gospodarczej schowane są w przedpokoju, książki dumnie stoją na regale na książki.
Ale w archiwum mojego bloga kryje się wiele skarbów.
Rozpoczętych, napoczętych, napisanych lata świetlne temu.
Aktualnych, bardzo nieaktualnych.
Policyjnych, szkolnych, związkowych.
Śmiesznych, poważnych, tematycznych, sama nie wiem o czym.
Plus wpis o zeszłorocznych wakacjach.
Jak nic wpychający się w obecne realia.

Nie ma słońca. Nie ma upału. Nie ma wyjazdu. I ciężko dopatrzyć się czegoś fajnego.
Tak więc wrzucam to, co było.

(Prawie) STO cudowności tego  i zeszłego lata:

1. kupiłam mnóstwo fajnych letnich sukienek. Od jasnożółtych, przez wzorzyste, gładkie i w kwiatki, które nosiłam potem całe lato, o czym marzyłam spacerując po Warszawie zalanej słońcem w mundurze i buciorach latem '17,

2. dostałam okres pierwszy od trzech lat raz podręcznikowo, tuż przed samym ślubem, mimo choroby i antybiotyku, co było największym zaskoczeniem i największą niespodzianką,

3.  wyszłam za mąż, co - choć bez choroby i antybiotyku - było jeszcze większym zaskoczeniem i jeszcze większą niespodzianką (kto nie wierzy niech wpisze w Googla "Chcę być starą panną!", a wszystkie odnośniki będą do mojego bloga).
Miałam piękny ślub, naprawdę udane wesele, świetną ekipę i niezapomniane wrażenia
(i śliczną sukienkę, haha).

4.  dostałam kwiatki i czekoladki na zakończenie roku, co dopieściło moje nauczycielskie serce.
Kwiatki cieszyły oczy, słodycze - Mateusza.

5. doczekałam się pierwszych dorosłych, nauczycielskich wakacji.
Wolnych! Wyjazdowych! Od 19 czerwca do 30 sierpnia wyłączona z użytku.

6. przez większość wakacji spałam jak mops ile chcę. Do 10, 11, potem już po bożemu do 8,9, bo trochę już się wybyczyłam, no i szkoda mi było dnia.
Rzadko kiedy musiałam wstawać z budzikiem, rzadko musiałam się rano śpieszyć. Miałam czas na leżenie w łóżku z kotem, długi prysznic, powolne ogarnianie się, śniadanie.

7. udaliśmy się na podróż poślubną do Grecji, na Korfu - wyspę kotów (<3), gdzie pogoda rozpieszczała, słońce opalało, kwiaty uwodziły zmysł wzroku, a jedzenie samo przypęłzało. Znaczy - nie musiałam gotować.
Chodziliśmy na plażę, spędzałam całe dnie na basenie, a wieczory na spacerach i flirtach z komarami,

8. po tygodniu nieobecności w domu nie mogłam nacieszyć się moim kotem,

9. pojechaliśmy do Czech na koncert Eda Sheerana i
a) Praga jest cudownym miastem, ciekawym pod względem architektury i multikulturowości.
b) Koncert był genialny. Do dziś mam ciary, jak o nim pomyślę.
Ogólnie był to mój drugi koncert na żywo (dwa lata wcześniej na Red Hot Chilli Peppers - to uczucie dzielenia emocji z tłumem, ta muzyka skacząca w żołądku, te basy i ten klimat!).

10. byliśmy na sesji plenerowej tak jak chciałam, w wielkim polu słoneczników na Słowacji. Pogoda była jak zamówiona, a ja choć zmęczona i wymiętolona, wyszłam całkiem naturalnie (chociaż te paznokcie i usta ze skórą zdartą od śpiewania na koncercie...).
Cudownie było znów ubrać na siebie moją koronkową suknię i Boże, ja naprawdę to piszę,

11. czytałam naprawdę dużo książek, biegałam do biblioteki co kilka dni, odkładałam książki, które mnie nie interesowały. Czytałam w domu podczas gotowania, w łóżku, na hamaku, na leżaku, w hotelu, na korcie, wszędzie.

12. dużo razy grillowaliśmy z rodzinką, gdzie cieszyłam się ciepłymi wieczorami, lampkami żarówkami  (i odpędzałam się od komarów, które atakowały tylko mnie),

13. huśtałam się na hamaku u rodziców, w słonku, półcieniu, kapeluszu. Z psem koło nogi, czasem ze swoim kotem, prawie zawsze z mrożoną kawą.

14. dużo spacerowałam z moim kochanym psem, przypominając sobie, jak przygarnęłam tego futrzaka w liceum, ciesząc się jego bezinteresowną miłością i bezgranicznym szczęściem,

15. jeździłam na hulajnodze z dzieciakami znajomych,

16.  pojechałam z teściami do Piaseczna, mojego miasta, miasta moich zmian, mojego męża i naszej historii.
Chodziłam po mojej galerii, moich uliczkach.
Widziałam nasz blok, nasze przejścia, nasze chodniki.
Zjadłam pizzę w naszej restauracji.


17. zjadłam pierwsze wegańskie lody!

18.  robiłam i piłam hektolitry mrożonej kawy (czasami miałam przez to telepawkę),

19.  pojechałam z mężem na jednodniowe Węgry, gdzie praktycznie cały czas pływałam na dużym dmuchanym flamingu. Było gorąco, słonecznie, fajnie. Mieliśmy parasol z Cofa Coli i książkę, której w ogóle nie czytałam, bo wolałam pływać.

20. grałam w tenisa i szło mi całkiem nieźle (naukę zaczęłam rok temu, technicznie nie pamiętam nic, ale siła wciąż ta sama - walę jak powalona),


21.  miałam prawdziwy miesiąc miodowy ze swoim mężem, bo zsynchronizował nam się cały jeden miesiąc. Mogliśmy się cieszyć wspólnymi śniadaniami, porankami, popołudniami i czasem spędzonym razem.

22. byłam w kinie na Królu Lwie.

Nie płakałam na własnym ślubie, płakałam na bajce. I to nie, jak Mufasa zmarł, tylko już wtedy kiedy na początku filmu pokazali małego Simbę. Płakałam też, jak Skaza zastawił na niego pułapkę, jak zginął Mufasa, jak sępy chciały zeżreć Simbę i na końcu.

23.  dostałam zawieszkę z jelonkiem Bambi z Pandory.
Kochałam Bambiego całe dzieciństwo (samą postać, bajkę uważam za raczej nudną).

24. wróciłam do pisania książki, raz szło mi super, innym razem jak krew z nosa,

25. byłam na dwóch konferencjach i szkoleniu w szkole -  i tak, cieszy mnie to, bo jestem kobietą pracującą, fajnie mieć wolne, ale ja chcę pracować i zarabiać, po prostu nie wyobrażam sobie inaczej :).

26. spotkałam się z psiapsiółami w Rzeszowie, założyłyśmy sobie grupę na fejsie, którą spamujemy (ja głównie żarciem i kotem)

27. zafarbowałam włosy na jeszcze jaśniejszy kolor i tak - jestem blondynką.
Parę tygodni później spadł mi telefon i rozbiłam szybkę, a chcąc pokazać mężowi ogrom straty, zrobiłam zrzut ekranu i wysłałam mu zdjęcie.
...


28. doczekałam się krzaków pełnych malin - nie miałam u mamy, nie było u teściowej, nazrywałam cały słój u znajomego. Zrobiłam pięknie wyglądającą tartę, twardą jak kamień. Jadłam ją praktycznie sama, ale następnego dnia zmiękła i wtedy wszyscy się na nią rzucili i wszystkim smakowało.

29. wyrobiłam nowy dowód osobisty i na zdjęciu dokumentowym po raz pierwszy wyszłam jak człowiek.
Zdjęcie zrobiłam w Rzeszowie, a Mateusz pukał się w głowę, że wykorzystuję wyjazd do Rzeszowa na fotografa.
(i tak nie wyglądam w 100% jak ja. A szyję mam długą jak żyrafa... Nie wiem, może jakiś ładny kot przechodził akurat ulicą i się na niego gapiłam).

30. była ładna pogoda. Czerwcowe upały chociaż spędziłam je w domu z chorą tchawicą, skwar w dzień ślubu, upalne przygotowania. Lipiec był deszczowy, ale i tak udało się wysupłać parę naprawdę ładnych dni. Sierpień był słoneczny i gorący i choć wieczory były już chłodne, to dopiero wtedy nabrałam opalenizny i nacieszyłam się słońcem, magazynując je na jesień i zimę.



Tego lata:

31. nie zdążyłam wynosić wszystkich letnich ciuchów i sukienek,

32. ale zdecydowanie było to sukienkowe lato ;)

33. nigdzie nie wyjechałam i dzięki temu o dziwo czuję się bardziej wypoczęta,

34. moja mama adoptowała psa, za moją sprawą, więc część sierpnia spędziłam na czesaniu, zabawie i spacerkach,

35. pływałam w pączku i na flamingu,

36. moczyłam się w basenie,

37. opalałam się i pławiłam w słonku,

38. jeździłam na rowerze - sama rekreacyjnie do południa w słoneczku, z mężem terrorystą, który chciał mnie zabić wysiłkiem i jazdą pod górkę (choć to, jak mnie popychał jedną ręką za tyłek pod górkę robi z niego w moich oczach bohatera).

39. przeczytałam cały cykl Harrego Pottera, co było niesamowite, magiczne i przenoszące w czasy dzieciństwa, zwłaszcza, że też udało mi się to zrobić jedząc paluszki podczas burzy (choć bez dyniowego soku, mam żal do Kubusia, że wycofał z produkcji sok Jabłko - dynia - marakuja. To były moje smaki Harrego Pottera i dałabym się pokroić za ten smak).
 

40. praktycznie nie praktykowałam malowania się, tylko rzęsy,

41. przynajmniej kilka razy udało mi się spotkać z koleżankami, pójść na babski wieczór, na spacer, na kawę,

42. oszczędzałam, więc nie kupowałam szczególnie ubrań, ale po kilku latach poszukiwań udało mi się znaleźć szpilki nude rozmiar na mikrostopę, miętową koronkową sukienkę pod kątem okolicznościówek i wesel (i taką samą w kolorze pudrowym, na przecenie) i dwie tanie sukienki w PEPCO (dział dziecięcy),


43. byłam u koleżanki, która ma pięć kotów. Pięć. Rasowych.

44. byliśmy tylko na jednodniowych wycieczkach w Przemyślu i Krynicy, olaliśmy całkowicie Węgry i allinclusivy,

45. pukałam się w głowę, jak mama powiedziała, że nad naszym domem bociany uczą latać młode, a jak pewnego dnia smażingu na leżaku zauważyłam na naszym niebie stado bocianów, w tym dwa duże i szkółkę lotniczą małych, to o mało się nie zapowietrzyłam, a potem nadwyrężyłam kark, patrząc wysoko w niebo,


46. huśtałam się i czytałam w hamaku,

47. miałam swojski lubczyk, bazylię, poziomki, dwie gumowate truskawki, pomidory koktajlowe bez skórki i fasolkę szparagową,

48. piłam z mamą codziennie sok z pietruszki, wkręcając mężowi, że to kiwi (szewc w podartych butach chodzi, a zielonolubna wegetarianka poślubia mięsożercę z odruchem wymiotnym na widok zieleniny w talerzu rosołu). Powiedziałam mu też, że poziomki z ogródka nie rosną normalnie w ogródku, tylko, że to poziomki leśne, których sadzonki ukradłam w lesie (chyba się wtedy wyłączył mentalnie, skoro nie zareagował wyciągnięciem kajdanek),


49. do znudzenia jadłam truskawki,

50. nie graliśmy ani razu w tenisa, a mąż nie wykupił karty wędkarskiej (a moja kupiona rok temu miętowa spódniczka na kort leży i płacze), 

51. zrobiłam awans zawodowy, dostałam słoneczniki na zakończenie roku, bukiet barwnych kwiatów gatunku mix (z kwiaciarni, nie supermarketu!) i na koniec lata zmieniłam pracę ;))))


No, prawie sto ;))))













Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b