Przejdź do głównej zawartości

ravioli

Czy naprawdę skończył się listopad?

Czy za chwilę będą święta, sylwester i nowy rok?

Przecież dopiero zaczął się ten szalony '20!


Moim postanowieniem jest zacząć grudzień od dekorowania mieszkania i ubierania choinki, więc dziś chciałyśmy sobie zrobić z siostrą klimat i odpaliłyśmy Grincha na Netflixie.

Ale niestety, ponieważ nasze spotkanie odbyło się w celu wytwarzania odpornościowego soku (z cytrusów, imbiru, kurkumy i miodu), nie miałyśmy czasu rzucić okien na ekran, bo odmierzałyśmy i mieszałyśmy. 

Wczorajsza sobota miała być za to Dniem Ravioli, mopa i SPA, bo miałam plan:

1) zrobić pyszne restauracyjne danko - małe, mięciutkie, rozpływające się w ustach pierożki (kupiłam specjalną foremkę) ze szpinakiem i ricottą, polane masełkiem, posypane parmezanem i w pakiecie ze świeżą bazylią, 

2) potem posprzątać powstały bajzel - odkurzyć, polatać na mopie, ogarnąć kurze, podlać dogorywające kwiatki,

3) zmyć naolejowane dzień wcześniej włosy olejkiem z awokado pod bajecznie długim gorącym prysznicem, a potem zrobić włosom saunę,

4) przywitać męża piękna i gładka z obiadem palce lizać,

5) przywitać przyjaciółki na wideorozmowie z bujnym włosem, bystrym pomalowanym okiem w gustownej piżamce z sarnim łebkiem na bluzie.


No. To możecie sobie teraz zwizualizować, jak poszło.


Wstałam rano. Rano. Żeby nie było, że przed południem, bo rano. O dziewiątej.

Po dziesiątej siekałam już warzywa i pastwiłam się nad dynią, a każdy kto się nad dynią pastwił, wie, że pani ta to wyjątkowo niewdzięczne w obieraniu warzywo (choć seler też niepozorny, a wredny). Ale że dynia jest też mdła ("Ale ją pani zgasiła, tę dynię!" - powiedzieliby moi trzecioklasiści), musiałam jeszcze doobierać pół warzywniaka, w tym w/w seler, marchewkę, pora. Jednym słowem - szukałam se roboty.

Zadzwoniła do mnie siostra, że sobota, ona idzie na zakupy (bo wreszcie nie ma senioriady, można zrobić zakupy przed południem), bla bla, że może ona na kawę wpadnie.

Mówię, chodź, zrobię ravioli, Tobie kawę, będzie super.

Zamiesiłam ciasto na ravioli. Z przepisu z neta. Z pięknymi zdjęciami małych kwadracików w maśle. Ciasto twarde, dziwne, śmieszne, ale dobra. Mają być włoskie ravioli, nie jakieś polskie pierogi.

Z farszem też pieściłam się nieprzyzwoicie długo, w międzyczasie zupa bulgotała, siostrze podrzuciłam domowej roboty (piątkowe rendez vous było z waflem) piszingera.

Ciasto na ravioli odmówiło współpracy i zachowywało się jak dwulatek w piaskownicy, kiedy usiłowałam przecisnąć je przez foremkę.

"Nieee, nieee, nie wyjdę z (piaskownicy)! Niee! (Nie ubiorę czapeczki)". 

A ja moich dwulatków miałam chyba z 40 sztuk. Italiański żłobek!

Byłam zmęczona już na etapie nakładania farszu, także produkcja była okrojona emocjami. Udało się, wyszło paręnaście pękatych ravioli, ale halo - ciasta nie ma, a farszu cała patelnia! Głęboka!

Mówię do siostry:

- Zapakuję Ci do pojemnika, zjesz z makaronem.

Ale myślę - szpinaku tyle co dla pułku wojska, musiałabym zanieść farsz do przedszkola, żeby podręczyć dzieci.

Więc zapaliła mi się żarówka nad głową - ciasto na pierogi w zamrażarce. Ale lipa, kto to będzie odmrażał i jak. No to przecież mam thermomix z Biedronki, rach ciach, będzie ciasto.

A. i ja całe dzieciństwo bawiłyśmy się małymi wałeczkami do ciasta, uczyłyśmy się sztuki lepienia pierogów od mamy i trzaskałyśmy pierogi aż miło, a choć moje samotne sesje pierogowe zajmują bagatela pół dnia (mąż potem stęka, bo pierogi je cztery dni, ale wałek jeszcze schnie na ladzie, więc nie narzeka głośno), z pomocą sis, poszło nam ekspresowo. Bach - powstała cała stolnica swojskich pierogów z widelcowym ornamencikiem. Plus mega bałagan w kuchni, wszędzie gary, na garach sitka.

Ja zjadłam krupnik, siostra parówki, dynianki nikt nie tknął. Nie, że za mdła! Posiadłam tajemną sztukę takiego przyprawiania zup, że ekhm, doprawiać nie trzeba (i gardełko też przepali).

Mąż jak wrócił do domu, mógł wybierać i przebierać, a ja przestawiłam mu menu jak w restauracji - dwie zupy, dwa dania. Plus piszinger.

Zasiadł przy stole, w oparach mąki, ja, obraz nędzy i rozpaczy - bo SPA jeszcze się nie odbyło, wymachując mu przed nosem łyżką cedzakową.

Ostatecznie ravioli, mimo okraszenia masłem, okazało się być "na ząb", czyli twardawe, ja byłam tak padnięta, że żułam je jak podeszwę, pierogi okazały się hitem - smaczne i mięciutkie, ma się tę wprawę, a dynia jak stała w lodówce, tak teraz postoi. Ale w garnku.

W kuchni było istne pobojowisko, ja miałam strąki na głowie, napuchnięte oczy, dwa solidnej wielkości pryszcze na czole i cud świata - opryszczkę na brodzie. Tak przy okazji dla znaku jedności z włosem, cera postanowiła zastrajkować, hormony zbojkotowały, a opryszczka uznała, że dawno jej u mnie nie było.

Przyszedł jeszcze teść, bo jak impreza to impreza, także wyglądałam z pewnością kwitnąco (ale parę pierogów pokrzepiło mnie na tyle, że umyłam w między czasie gary, blaty i całą łazienkę, więc było chociaż czysto), wciągnęłam kawę, a wieczorem zrobiłam sobie saunowe SPA. Prawie pod nim usypiając. Na rozmowie online najbardziej rzucały mi się w oczy moje lasery na czole, a sarenki nie było widać, bo mam kamerkę na klawiaturze (youtouber mówił, że każdy ma przez to "drugi podbródek", ale ja styrana tym gotowaniem tak zmizerniałam, że ani nawet jednego podbródka nie było :)).


Także myślę, że następnym razem zastanowię się pięć razy zanim zrobię cud miód przepis z neta, z boskimi zdjęciami. Ale wafla popełniłam już drugi raz - mężowi posmakował.

Nie no, zjadliwe te ravioli były, ale pracy był ogrom, proporcje źle dobrane, ciasto niezbyt, skoro zwykłe pierogi biły je na głowę.


A weekend zakończyłam waflem w lodówce, garnkiem wytworów mącznych i sokiem prozdrowotnym. w szklanej butelce (siostra ubolewała, że nam imbiru brakło, jak wypiłyśmy trochę soku to się nawet ucieszyłyśmy - pali jak jasny czort), także rasowa ze mnie kuchta. Ach, i ograniem siostry i męża w Kolejkę (i dobrze, bo ostatnio z teściami poległam) i Scrabble, a muszę przyznać, że taka ze mnie dobra (kocia) matka, że w międzyczasie doglądałam kota, jego miski i jeszcze się z nim bawiłam, bo miauczał. Żeby nie było, że nie ogarnęłabym dwóch kotów ^^.


I teraz dalej czekam na grudzień.

Na ubranie choinki, choć nie wiem jak pomieszczę wszystkie czerwono srebrne bombki, bo nie oparłam się pokusie i kupiłam jeszcze kilka opakowań baniek.

Na piżamę pod choinką (bo ja zawsze chcę piżamę pod choinkę).

Na śnieg - a niech pada, niech mrozi.

No i na święta, bo dziwnym trafem od paru lat wyjątkowo mocno je kocham ;)))


https://www.twojapogoda.pl/wiadomosc/2019-12-04/pogoda-na-grudzien-kontynuacja-jesiennej-pogody-a-moze-nadejscie-prawdziwej-zimy-sprawdz/



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b