luty

Czy do Was też wyjątkowo szybko zapukał Luty?
Z mrozem, podkręcaniem ogrzewania w mieszkaniu i bułeczkami cynamonowymi?
Bo mi nie mieści się to w głowie, że za chwilę wskoczę w czerwone kalosze i będę się podniecać fundamentami. Chociaż nie wiem, czy to tak szybko nastąpi, bo zapowiadają po -30 stopni ^^.

Choinkę rozebraliśmy pod koniec zeszłego tygodnia, po tym, jak kot co rano namiętnie podjadał choinkowe igiełki.
Ozdoby zniknęły już wcześniej - podczas ścierania kurzy świąteczny jeżyk wywrócił się i pokazał mężowi środkowy palec, przeginając tym samym pałkę. Tuż za nim poleciały bezczelne gwiazdki i pluszowa choinka, robiąca tej zielonej za konkurencję.
Cukierki na choince uchowały się dwa - romantycznie schowane pod gałęziami. Bezdusznie pochłonęły je nasze dwa żołądki, kiedy chowaliśmy do pudeł bombki (stan po moim rozbieraniu: 1 stłuczona).
A wczoraj pan w odblaskowej kamizelce zdjął świąteczną gwiazdkę z latarni pod moimi oknami, definitywnie kończąc okres świąteczny.

Zimowy za to nie kończy się wcale, jest zimno, więc (jednak) nowa błękitna kurtka (narciarska, jak śmieje się ze mnie mąż) jest jak najbardziej pożądana. Tak samo jak grube spodnie od piżamy, w których zdecydowanie nie da się spać (faktura ciepłych dresów), ale jak najbardziej można siedzieć i czytać, jak sweterek bardzo oversize, rajstopy pod dżinsami i ciepły kocyk. Popołudnia umilam sobie gorącą herbatą z sokiem malinowym i cytryną, a sernik został wyparty przez cinnamon rollsy. Mięciutkie, aromatyczne (mieszkanie i klatka schodowa pachniała jeszcze trzy dni cynamonem), rozpychające się najpierw jako bezkształtna masa grożąca erupcją w misce, potem piętrzące się na blasze, jak ludzie w Rossmanie, kiedy wybije południe i można wejść do sklepu po seniorach. Ach, na szczęście wraz z lutym skończyła się senioriada, co jest niewątpliwie miłe, zwłaszcza kiedy często zaczyna się pracę na drugą zmianę i nie ma jak kupić sobie bułki czy soczku. 
Odkąd wróciłam do pracy, nie napisałam ani jednej strony - bo utonęłam pod poradnikami metodycznymi, kartkówkami z tabliczki mnożenia, testami z lektury i papierologią, a weekendy spędzamy w rodzinnym lub przyjacielskim gronie, z planszóweczką albo dwiema. I o ile tydzień pstryka mi o tak, to weekend jest tylko mrugnięciem. 

Właśnie wyjrzałam przez okno i te resztki brudnego śniegu po deszczu wyglądają jak siedem nieszczęść. Chyba dziś będzie ten dzień, kiedy wypiję dwie kawy. Taka pogoda sprzyja też przemyśleniom, zwłaszcza jak się przydarzy smutna chwila w rodzinie. Ja wtedy zawsze myślę, że tylu chamów i sk***ysynów pełza po świecie, a jak zabiera, to dobrego człowieka... 
Potem, że cieszę się z mojego życia i chcę je przeżyć po swojemu, byle zdrowa i z bliskimi, a na koniec obiecuję sobie dbać o siebie, nie lekceważyć przeziębień i zostawać w domu jak trzeba, profilaktycznie trzaskać profilaktykę i nie stresować się głupotami, bo te są z definicji mało ważne.

Oprócz tego, choć w moim sercu dalej króluje chłodna, orzeźwiająca mięta, zmieścił się tam również pastelowy błękit i ostatnio idę właśnie w ten kolor. Nie oznacza to wcale, że nie podniecam się za każdym razem swoim jasnomiętowym etui na telefon, teczką od siostry pod choinkę czy całym zestawem do pracy (kalendarz, teczki, długopisy), a nawet dodam, że w moim sercu zmieści się jeszcze jeden kolor - myślę, że będzie to rubin ;) 
A aktualnie poza rubinami, komisarzem Mortką, geografią (nie pytać xD) i oglądaniem po raz milionowy projektu i mierzenie łokciami odległości, nic mi więcej nie siedzi w głowie.

Zapraszam, Luty, bądź dobry, kończ się szybko i dawaj mi tu słonko i kwiatki ;))









Komentarze