Ostatnio podczas lekcji, wpadła nam do klasy wielka, spasiona pszczoła.
Albo osa.
Razem z ciepłym powietrzem, wlatującym przez trzy otwarte okna.
I wtedy, pomyślałam sobie, że chyba nadchodzi wiosna.
Podczas powrotu do domu musiałam zdjąć czapkę, nie wiedziałam, jaką kurtkę i jakie buty założyć na spacer (ostatnio była dwucyfrówka na minusie, potem odwilż, więc w ruch poszły tylko i wyłącznie śniegowce).
Ale choć na instagramie widzę, że w większych miastach nie ma już śniegu, a ludzie zakładają trampki, to byłabym jeszcze ostrożna. Wprawdzie zamierzam stopniowo powywozić śniegowce do domu rodziców i przywieźć sobie jakieś botki, ale bez szaleństw. Wczorajszy dzień był tak zimno wilgotny i beznadziejny, popołudnie deszczowe, a wieczór zimny, że kurtka puchówka i śniegowe botki wróciły do łask. No i śnieg dalej u nas leży - za dużo go spadło, żeby miał zniknąć ot tak.
Za to jak najbardziej można się już psychicznie nastawiać na dłuższe, bardziej słoneczne dni, więcej spacerów, może jakieś bieganie i rower.
Zmieniłam w końcu świąteczne poduszki (uważam, że mroźny i zasypany luty do wystarczające usprawiedliwienie, żeby na poduszkach był norweski wzorek. Ładnie pasuje do koca baranka i ciepłego kombinezonu, w którym spędzam czasem późne popołudnia) na te miętowe i szare (ze stałego repertuaru), bardzo solidnie skupuję miętowe balony i pływające świeczki na swoją imprezę urodzinową, coraz bardziej chce mi się ubrać parkę i lekkie buty. Takie bez ciężkiej podeszwy, dobrej do chodzenia po śniegu.
Skończyliśmy już oglądać "Departament Q" - prawie wszystkie filmy oceniłam na mocną 8, obejrzałam nawet "Creed", po namowie męża i choć on już dawno spał na kanapie, ja zachwycona skakałam po łóżku. Więc też ósemka. Poza tym ostatnio mało oglądałam Netflixa, bo poczułam brzemię pracy na karku, ale książki można czytać po dziesiątej i brać ze sobą na okienka, więc czytam jak zawsze ;).
Ale dziś jest ten dzień, kiedy w posprzątanym mieszkaniu, z cicho szumiącą zmywarką i jedynym planem - wyprasować kilka koszul, oglądam sobie "Tylko dla odważnych", a poza krótką wycieczką do apteki po fiordę, mam zamiar tylko popijać herbatkę malinową i przerzucać kolejne filmy.
***
Za dużo wpisów kończy swą karierę w archiwum, więc postanowiłam nie przejmować się nieaktualnościami (luty) i absolutnie nie będę zmieniać formy czasowników na przeszłe (zmiana poduszek, kiedy to było!) i niedokonane (tak, chodzi o urodziny). Pszczoły też od tej pory nie uświadczyłam żadnej, a pogoda waha się między śniegiem z deszczem, a słonecznymi popołudniami sprawiającymi, że ludzie wylęgają z domów, a dzieciaki wrzeszczą na rowerach.
Póki co staram się przywołać wiosnę, spaceruję ile wlezie, ale zmieniłam swoją trasę spacerów z Pepco na park i choć w parku na ogół chodzę na około wkoło małego placyku (nie ma aż tyle ścieżek) albo po schodach, to i tak jest to mniej kuszące niż spacerowanie koło wazonów i ozdób, których i tak nie kupię.
Mimo zamkniętych fryzjerów, nasz kot i tak odbębnił swoją mocno stresującą wizytę u groomera (kołtuny, nie jesteśmy aż tacy fanatyczni), ale sesja przy drukarce (uwielbia obserwować błękitne światełko przesuwające się w otworze i te wysuwające się kartki! O duplexie nie mówiąc) i kręcenie się z głośnym miauczeniem po klatce schodowej (ja, inne miejsce, lawenda - Blue czuje się jak na urlopie), kiedy miałam dyżur jazdy na mopie, pozwoliły go udobruchać.
Po filmach przerzuciłam się na książki z serii "Departament Q", na przemian z serią o Kurcie Wallenderze na czytniku i - nie wiem, jak to się dzieje, że na czytniku tak szybko się czyta. Bo się czyta. Ja ogólnie nie liczę i nie mierzę ile czytam (ale kiedyś sprawdziłam sobie, ile czytam jedną stronę), po prostu czytam jedną i biorę kolejną pozycję. Chyba, że utknę przy jakiejś ciężkiej, ale nie chcę jej od razu odkładać na półkę. Może fenomen polega na tym, że czytnik jest mały i poręczny, więc sięga się po niego chętniej, choć nie powiem, że spędzam każdą chwilę nad książką. Teraz zdecydowanie wykorzystuję każdą chwilę na spacer, do gry włączyły się też wiosenne porządki, wymiana garderoby, praca zdalna i nawet "The Affair" na HBO GO, bo kończymy abonament. Może też to, że wreszcie, WRESZCIE mogę czytać serie od początku, a nie z przypadku, czyli zaczynając od środka, potem czytać końcówkę, żeby wreszcie trafić na bibliotecznej półce na pierwszą część...
I czy Wam też tak strasznie szybko leci czas? Ja po prostu nie wierzę, że to już czwarty miesiąc w roku, choć dopiero był Sylwester i że w czerwcu stuknie mi dwa lata bycia żoną ;).
I nie wierzę też, że kupiłam tyle miętowych jajeczek, króliczków i motylków, a teraz nie mam gdzie ich powiesić, a mąż śmieje się, że mógł nie wywozić choinki... Ale - będą do domu. Tak samo jak miętowe wieszaki leżakujące aktualnie u teściów na strychu.
Idę popijać sobie zieloną herbatę (faza na herbatę z sokiem malinowym minęła bezpowrotnie i teraz piję herbaty od białej po zieloną, ze szczególnym upodobaniem do mandarynkowej i jaśminowej), jeść zielone winogrona i może poprzekładam trochę teczki w gabinecie, choć nie wiem czy po wczorajszej sesji ubraniowej, będę mieć na to wenę.
Komentarze
Prześlij komentarz