profilaktycznie jem truskawki

Kto, tak jak ja nie wierzy, że mamy już czerwiec?


Szybko i płynnie przeskoczyliśmy w kolejny miesiąc, a ja nie dość, że odliczam do wakacji, to jeszcze do rocznicy.

Słonka trochę nam skąpi w tym roku - czy my przypadkiem nie mieliśmy śniegu jeszcze w kwietniu i pełni zasługujemy na słoneczne i skwarne lato? Ciepłych dni jak na lekarstwo, za to tych z paleniem w piecu (powiedziała ta, która ma przycisk na gaz), dni z parasolką w tle i z zimowym swetrem w mieszkaniu aż nadto. Nie przeszkodziło mi to jednak w spieczeniu sobie ramienia, kiedy pewnego majowego jeszcze popołudnia, po egzaminie ósmoklasisty wskoczyłam w kwiecistą sukienkę i zajęłam honorowe miejsce na leżaku, z widokiem na budujący się dom, z ilustrowanym Harrym Potterem w dłoni (w sumie przydałoby się do tego jakieś trzymadełko, bo tomisko wyjątkowo opasłe i ciężkie). Nie użyłam kremu do opalania, bo ja CHCIAŁAM, żeby mnie opaliło. W końcu biel moich nóg i ogólnie - co będę czarować - cała jestem biała jak papier - poraża. Niestety efekt trzymał mnie kilka dni - z lekką gorączką, pieczeniem, złym samopoczuciem i złażeniem skóry. No, ale ramię jest złote. 

Nie! Żartuję! Nie ruszam się już bez filtra, choć temperatura huśta się tak lekko ponad dwadzieścia stopni, więc bez szału.

Truskawki kupuję codziennie. Wprawdzie ceny są dość kosmiczne, a choć zdania są podzielone - że w tym roku przez tę smętną pogodę będą i w lipcu, że stanieją - ja tam wolę chuchać na zimne i profilaktycznie najeść się nimi zawczasu. Mrożone i w formie dżemu nie smakują mi już tak bardzo. 

Letnie ubrania póki co wciąż tylko przekładam. Wszystkie moje sukienki, spódniczki i koszulki leżą i się kurzą. Jak ćwiczę - bo ćwiczę, regularnie na macie, trącam je niechcący łokciem, łapiąc w garść oddychającą koszulkę. Obiecuję sobie, że kiedy tylko zrobi się upalnie (bo wciąż po cichu na to liczę), nie będę siedziała ani jednego dnia w domu. 

Obejrzeliśmy kolejny bardzo dobry serial - "Mare z Easttown" (zimno na zewnątrz sprzyja), a teraz mąż zaraził mnie "The Killing". Mam to szczęście, że uwielbiam thrillery, a akurat jest na to boom. Jest nadzieja, że takich seriali będzie więcej i więcej. Może nie na letnie pogodne dni, ale na kolejną deszczową jesień, na listopad i na seanse w nowym domku. I o ile "Mare" była genialna, to "The Killing" pochłonął mnie całkowicie i aktualnie nie mogę się doczekać momentu, kiedy wśród szkolnej papierologii i obowiązków znajdę czterdzieści pięć minut na odcinek. 

***

Truskawki potaniały (i zaczynają się trochę przejadać), serial skończony, ba - doczekałam się nawet rocznicy i mąż zaskoczył ze słonecznikami, które pysznią się na lodówce (tak to jest, jak się ma w domu kota). Rodzice obdarowali nas pościelą w białe tulipany (w końcu bawełniana rocznica), ja stworzyłam album wspomnień i wreszcie wywołałam zdjęcia z podróży poślubnej. Miałam kupę zabawy w planowaniu, wklejaniu i rysowaniu meduz i krabów to tu, to tam. Zawsze lubiłam prace plastyczne, scrapbooki i albumy. Takie robótki zajmują szczególne miejsce w moim sercu i mam nadzieję, że znajdą miejsce w nowym domu szafki na artystyczne szpargały, a wizja mnie samej (koniecznie w przeciwsłonecznym kapeluszu) na tarasie, wymachującej pędzlem po płótnie prześladuje mnie tak bardzo, że prawie w to wierzę.

(Planując drugiego kota w domu zdaję sobie sprawę, że wyjście na taras będzie albo okraszone kocimi łzami albo połączone z pilnowaniem kosmaciuchów, więc trochę słabo, by upuszczać swej weny twórczej).

Aaa - i zrobiło się ciepło. Naprawdę ciepło. Tak, że już idąc do pracy na ósmą, można założyć sukienkę, bez ryzyka, że potem się zmarznie, a po południu tupta się nogami, żeby wyjść już od laptopa i garów i usiąść na słoneczku.

Plączę się już nie tylko między pracą, a mieszkaniem, ale także między budową i (co też jest nowością) świadectwami. Powoli wchodzimy już w trochę przyjemniejszą fazę - koloru mebli i rodzaju schodów plus odliczania do wakacji. Nie, żebyśmy już wykańczali, my dopiero zaczynamy. Nie mniej jednak pewne rzeczy trzeba wiedzieć przed innymi pewnymi rzeczami, więc stąd już nieśmiałe marzenia np. o kuchni. Lato też zaskoczyło, więc sukienki poszły w ruch, a za niedługo mam też nadzieję puścić w ruch sandałki. 

Prognozy są więc obiecujące - Winchestery, upały, rozłożony basen na działce, nowe witaminy na włosy i rocznicowy obiad w restauracji. 

Włosy znowu trochę rozjaśnione, co jest promyczkiem w te i nadchodzące czasy, kiedy wymiana garderoby zaczyna i kończy się na sklepie budowlanym, no i dowiedziałam się, że "The Killing" powstał na podstawie książki, więc są powody do świętowania. Póki co dalej brnę przez serię z Harrym. Czytałam go tyle razy, że sama nie wiem co mnie tak na niego wzięło. Po wysłuchaniu ebooków ja znów wróciłam do książek, ale może to ilustracje tak mnie ciągną. Przypuszczam jednak, że w lecie chociaż poprzeplatam je jakimiś thrillerami, bo przyznam szczerze, że tak bardzo jak za kolejnym małym puchatym szczęściem, swoim łóżkiem dziennym w miętowym pokoju i dłuższymi włosami, tęsknię za dobrym śledztwem, klimatycznym miejscem i ciekawą osobowością ;)





Komentarze