Przejdź do głównej zawartości

gdzie są moje swetry?

Ponieważ szafa w moim gabineciku nie mieści mojego dobrodziejstwa ciuchowego, asortyment jesienno - zimowy wciąż leżakuje w moim rodzinnym domu.

Ponieważ myślałam, że sierpień się otrząśnie i pojawi się chociaż okazja do krótkich spodenek (choć na chwilę), dalej miałam na pierwszym planie sukienki i szorty.

A ponieważ jesień zaskoczyła nagle, zimno i deszczowo, musiałam kupić parasolkę (ślubna zniszczona, mała zgubiona), założyć długą piżamę i szczękając zębami, marzyć o swetrach i bluzce termoaktywnej.

Najwyższa mi też pora przywieźć botki (bo era trampeczków nieuchronnie się skończyła), kurtki i spółkę.


Jak skończyły się upały, skończyło się lato.

Niestety.

Ale od razu nabrałam też ochoty na herbatę z sokiem i cytryną, pieczenie szarlotki i ubieranie skarpetek do łóżka.

We wrzesień wskoczyłam już z cienkimi szaliczkami i bezrękawnikiem, a choć zdarzają się ciepłe przebłyski słonka, ja już zaczynam sezon na "zimno mi, byle do lata".

Rok temu tuptałam z kolei nóżkami, "byle do wiosny, byle do budowy", teraz marzenia wskoczyły na wyższy pułap - teraz zadowolić mnie może tylko wykończeniówka najlepiej połączona z wprowadzką ;).

Próbuję sobie uzmysłowić, dlaczego ciężko mi się pisze, robię literówki i muszę naciskać "backspace", ale już wiem, że to nie "Lot 93" oglądany jednym okiem (wieczorami oglądamy też dokument o WTC realizowany przez National Geographic), ani nie katharsis, które mimo piątku w Rymanowie i sobotniego oszczędzania się (czyt. porządki samojeżdżącym odkurzaczem), ale to chyba jednak paznokcie, w trzech odcieniach nude i długości, zwykle u mnie nie spotykanej. I dalej nie będzie, bo choć to przyjemnie mieć je ładnie ogarnięte, nie mam czasu na regularne chodzenie i ich robienie. Albo wróć - szkoda mi czasu.


Dopiero minął weekend, ale ponieważ jutro już środa, czuję, że kolejny zbliży się prędziutko.

Chciałabym białe dynie i fioletowe wrzosy, chciałabym nowy sezon "Better call Saul" (albo inny, ale naprawdę dobry serial), chciałabym już być wybudowana, mieć domek na tip top i żebym mogła wreszcie zamiast walizeczki na bransoletce Pandory, spakować prawdziwą i wyjechać na te Seszele, albo chociaż do USA, żeby nie było, że jestem osobą nieumiącą w kompromis. No i zdecydowanie (choć dalej będę się upierać przy tym, że kupowanie pustaków, płyt, a już na pewno okien ma swój urok), żebym chociaż raz mogła przebimbać wypłatę na zachcianki, kupić kilka ciuchów albo biżuterię, wymarzone sprzęty o imionach Lumea, Philips albo Xiaomi, albo nawet coś akurat potrzebnego, ale bez wyrzutów sumienia, że "Ojej, przecież buty nie są jeszcze dziurawe!".

Śmieję się do koleżanek singielek, że na ich miejscu przepuszczałabym kasę na kosmetyki i sukienki, bo jak zaczęłam kolejno Przygodę Wynajem Mieszkania, Przygodę Planowanie Wesela i tę największą - Budowa W Roku, W Którym Wszystko Podrożało, kupuję nieczęsto, głównie potrzebne, a jak coś kupię to zawsze z omastą z wyrzutów sumienia, zaś moje koleżanki dzieciatki śmieją się ze mnie, bo mówią, że one to wszystko na dzieci i że mi fajnie, że mogę kupić coś sobie (choćby pustaka).

Także nie jest źle, do tego kupiłam wielką, ale to naprawdę wielką torebkę w kolorze (jakże wegetariańskiego) humusu i cztery charmsy do Pandory ^^, więc o czym ja mówię.

Z torebką to jest tak, że po raz enty sprawdza się wypowiadana często maksyma, że "Tanio znaczy drogo".  W marcu, z okazji urodzin, zażyczyłam sobie torebkę, ale oczy mi wyszły na wierzch jak zobaczyłam cenę, więc wybrałam podróbkę. To był błąd. Ładna była i owszem. Przez pierwsze trzy miesiące. Potem przetarły się paski, podarł organizer, generalnie  - cała jest do wywalenia, choć błękitne body (czyli to gumowe duże coś, co mieści format A4) jest ok. Teraz gderam, że gdybym wtedy dołożyła, miałabym markową. Wiem, że obagi mają swoich zwolenników i przeciwników (że niby co to, torebka z gumy i to za taką kasę), ale jak dla mnie, praktycznej, minimalistycznej (błagam, u mnie trzeba złożyć podanie, życiorys i trzy zdjęcia, żeby przepchnąć złoty albo błyszczący element wielkości główki od szpilki, o czym my tu mówimy) NAUCZYCIELKI, torbiszcze trwałe, łatwe do umycia i DUŻE jest piękne. No a charmsy to oczywiście nie wariactwo i rozrzutność, tylko bon podarunkowy, który dostałam za zakończenie roku. A kupiłam kolejno: kotka, gwiazdkę, domek (<3) i walizeczkę. Więc bosko.

Po tylu latach diety wegetariańskiej odkryłam też pasztety jako genialny sposób na opędzenie białka, śniadań, drugich śniadań do pracy i obiadów (w wersji na ciepło). Trochę pracochłonny, ale i cukiniowo - marchwiowy i obecny z soczewicy z curry smaczne, aromatyczne i sycące.

Szarlotkę też oczywiście już upiekłam - tę po mojemu, bez cukru w jabłkach, jabłka kwaśne, że tylko mi gęby nie krzywi, w małej (nowej!) blaszce, więc trochę płaskie, ale co tam, do czarnej kawy pasuje idealnie. 

I wciągnęłam się w kokosy (nigdy nie patrzyłam na nic, co kokosowe. Chociaż nie. Czasami jadłam Rafaello, jak nie służyła mi czekolada, no i wtedy jak chciałam wygrać fiata 500) - nie dość, że do kawy pogryzam batoniki Bounty, to jeszcze zakochałam się w tej lodówkowej wersji tych batoników. Genialne. A do tego, ostatnio poszłam na zakupy, żeby kupić same przekąski - multiwitaminowe Kubusie, talarki i precelki. Tak do wieczornej herbatki i książki. Co nie godzi się z moim racjonalnym kupowaniem kompozycji obiadowych, owoców albo mleka sojowego.

No i ciuchy, rzecz jasna już dawna w obiegu. Te jesienne. Piżamy z pluszem zawitały na stałe, podobnie jak syropek z aronii na odporność, cytrynka do każdej herbatki, herbatki w hektolitrach.

A kawę piję z filiżanek. Małą, czarną, bez mleka owsianego i bez spieniacza. Z filiżanek głównie białych, ale i takich ze złotym brzegiem. Nie wiem doprawdy jak jestem w stanie przytknąć je do ust (żartuję, są śliczne. Na swoich odroczonych 30tych urodzinach, o których dalej nie wrzuciłam wpisu miałam miętowo - biało - złote dodatki. Pomyśleć, że na weselu nie mogłam przełknąć, że lista gości będzie przyklejona na złotym papierze, który wystawał na pół centymetra).

To tyle jeśli chodzi o moją stałość i niezmienność.

Sweterki. Sweterki sobie noszę i się w nie wtulam.

O zgrozo, różowych mam trzy.

I nową tanią opaskę na włosy, tak ciepłą, że robi się ciepło na całym ciele. Tak samo, jak założę te trekkingowe skarpetki, już niestety nie tak tanie, ale ciepło nie ma ceny. Ciepło jest bezcenne.


Obecnie porzuciłam seriale i wciągnęłam się w książki Charlotte Link. Znam ją nie od dziś; już w liceum czytywałam jej thrillery i były świetne. Potem jakoś... A co to było? Norweskie i fińskie? Wakacje upłynęły mi głównie na Harrym Potterze i serialach (Breaking Bad i Better Call Saul), ale teraz jak zaczęłam, tak nie mogę skończyć. I to dosłownie. Lecę kolejną jej książkę, każda inna, ale pełna bohaterów i akcji. Wieczorami ciężko mi skończyć i tylko rozsądek nakazuje mi iść spać, często podczytuję rano przed pracą i biorę ją wszędzie ze sobą. Co jest średnio rozsądne, bo książka jest tak sfatygowana, że jak mi spadnie to się rozsypuje.  Chyba najbardziej jara mnie to, że większość z tych książek toczy się w latach '90 albo początkiem '00. Boże, jakie to było piękne. Właśnie oglądam "Masz wiadomość" - nigdy tego nie widziałam, robię to dla Toma Hanksa, dla '98 roku, ale z drugiej strony ta jesień w Nowym Jorku! No i czekam czy pokażą WTC. 

Wróciłam też do sauny na włosy. Przez lato nie miałam siły (albo upały albo zatoki), ale właśnie moje nawilżone pasma wchłaniają serum i parują od sauny, a ja aż czuję, jak rosną i się wygładzają. I do długiego swetra w kolorze owsianki. 

***

Ponieważ jak zwykle nowy miesiąc mnie zaskoczył, zaskoczyła też u mnie zmiana przycisku "już jesień" w głowie i właściwie nie płaczę za upałami (po męsku znoszę chłody, deszcze i wieczorne rozrywki), no i zastał mnie kolejny weekend. Razem z ciut przedłużonym porankiem w łóżku, odwiedzinami biblioteki i wyjazdem do Krosna, do Action. Kurczę, nigdy tam nie byłam, a przyznam, że chętnie się wybiorę jak będę na tym etapie, że będę mogła kupić sobie zestaw szklanek z ładną karafką, fikuśne kubeczki (jak już wytłukę te co się obszczerbiły, ale spełniają swą funkcję) i splądruję dział papierniczy (choć i tak dziś przywlekłam blok kolorowy, niech żyją nauczyciele!), czyli za jakiś milion lat świetlnych ;).

Ale pst, mam super książkę z wypadającymi kartkami, fajne życie i błogi spokój w wieczory, więc - idę chillować z kocykiem, Charlotte i miękkim światłem lampki 💗.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b