kiedy piątek połyka środę

Nigdy nie narzekam na nudę i na powolny upływ czasu.
Nigdy.

Ale skoro do pracy wróciłam nie po dwóch, a po trzech długich tygodniach, listopad to było tylko jedno dłuższe mrugnięcie.

Początkowo oczywiście bałam się, że węch mi nie wróci (wrócił po półtora dnia szczątkowy, potem było coraz lepiej, choć pewne słabsze zapachy, np. maskę kokosową do włosów poczułam dopiero niedawno), że już zawsze będę taka słaba... Ale nie. W maratonie bym jeszcze nie pobiegła, może załóżmy, że w ogóle bym nie pobiegła, ale matę zdążyłam już wytargać z szafy, ku uciesze kota, który kocha na niej spać, spacerki też wróciły do menu.

No, ale najbardziej cieszy możliwość wychodzenia z domu, samodzielne załatwienie spraw i zakupów (bez marudzenia pod drzwiami "ale awokado", "ale biblioteka") i to, że piątek połyka środę, co zawsze dobrze mi robi. Nie powiem, że długie spanie, oglądanie seriali i rysowanie jest takie straszne, ale bezcelowość na co dzień potrafi zabić największy entuzjazm.

Choć w te dwadzieścia jeden dni popełniałam jeden szkic za drugim, oglądałam kolejne seriale, zżerałam książki i śniłam masę snów podczas wielogodzinnych jego sesji, do pracy wróciłam - Boże, chyba nikt nie uwierzy jak chętnie. I nie będę chwalić, chociaż zachód słońca był chyba już o czwartej, ale moje dzieciaczki umilają mi każdy dzień powrotu.

W grudzień wskakuję z nową podchoinkową czarną kurtką (aż nie wierzę, że spełniła wszystkie kryteria, a zamawiałam online, w dodatku na black Friday. Jest matowa, długa, ale nie za bardzo, ma kaptur z futerkiem, jest wiatro i wodoodporna, ocieplana górą), mega chrypą (nie, nie będę komentować, jestem po prostu jak małe dziecko. Wiecznie osmarkana. Dobrze chociaż, że nos umiem wycierać i się nie ślinię), kubkami z reniferami i powoli, powoli wyciąganym z szafy świątecznym poszewkom na poduszki. W kolejce czeka też flanelowa pościel i choinka, ale ta druga chyba zawita dopiero po drugiej połowie miesiąca. Popełniłam też obraz malowany po numerach (Chryste, ale bosko - ten zapach farb, z dnia na dzień silniej odczuwamy, ten ból karku i krzyża, to zaangażowanie i kilkugodzinne posiedzenia. Do samodzielnego obrazu  jeszcze nie usiadłam. Boję się zmarnować płótno, no i tego, jak będzie wyglądał mój gabinecik po akcie tworzenia). Oświetliłam sobie połowę okien światełkami, na ławie obok gwiazdkowych miseczek z amerykańskimi czekoladkami postawiłam małą choinkę z grzybkami, czas spędzam głównie na szukaniu grubych skarpetek, ostrzeniu ołówków  i smarkaniu. Można jeszcze dodać hodowanie włosów na długie, dłuższe, planowanie kuchni i pogryzanie a to pierniczków, a to mandarynek.



Grudzień jest magiczny i odliczanie do Świąt, same Święta, no może jeszcze promocje na ozdoby tuż po Świętach są czymś innym niż choinka kwitnąca w mieszkaniu do lutego, ale i tak oczywiście stoi u nas tak długo. Myślę, że w nowym domu ozdoby zaczną się panoszyć w domu już końcem listopada, ozdobione będą nawet schody i kuchenne półki, a choinka będzie smyrała wierzchołkiem sufit ;))

Tymczasem naświetlona światełkami różnej maści, nasycona herbatnikami i zieloną herbatą z kurkumą i imbirem idę zrobić małe SPA moim włosom, wchłonąć trochę Więźnia Azkabanu, powiesić jeszcze 100 ledowych światełek na karniszu w sypialni, przygotować się do pracy i wytarmosić pewne dwa szare uszka do poduszki ;))).
















































PS Wpis się przeterminował i chrypkę wyleczyłam - mój sukces roku 2021? Udało mi się przetrwać na placu boju bez antybiotyku. Przynajmniej tę infekcję. Łał.
PPS Ten weekend zamierzam spędzić dużo bardziej produktywnie.

Komentarze