Przejdź do głównej zawartości

cele wysokich lotów

Myślałam, że tym, co najmocniej zmotywuje mnie do sprzątania będzie przeprowadzka.

Myliłam się.

Jest tym alergia.

Na zwierzątka - głównie (największa) na psa. Ale i na kota. Konia. Świnkę morską, królika. Jednym słowem - na wszystko, co kocham najbardziej.

Że też nie mogłam mieć alergii na mleko! I tak oprócz kawy na Orlenie praktycznie spożywam same wegańskie...

Cóż. Chciałam zdiagnozować zatoki i je zdiagnozowałam. 

Psa póki co muszę wybić sobie z głowy. I tak nie było go w planie na najbliższe lata (póki co mieszkanie, potem chcemy trochę pojeździć po wczasach (chociaż jak dzisiaj zobaczyłam kalafiora za 10 zł to trochę mi opadła kopara...). Pies to też więcej obowiązków, spacery, Blue psów nienawidzi... Co nie zaprzecza temu, że w domu miało być z czasem dwa koty i pies, o ile nie dwa, bo imiona mamy na dwa (haha).

No, ale dobra.

Na razie skupiam się na tym, żeby sprawić, by mieszkanie z Blue było zdrowe, potem będę się martwić, czy dane mi będzie być podwójną kocią mamą (moja Ruuuuby ;((((). Na pierwszy rzut poszło czytanie na necie porad i zaleceń. Potem porządki, bo gdzie alergeny, tam porządki. Gdzie sierść, tam porządki, gdzie unoszące się kocie białka, tam porządki. Pościel została już triumfalnie wywieszona za okno (przydałoby się trochę mrozu... Nie! Żartuję! Wiosno, przybywaj!), koce i kocyki wyprane, tak samo jak poszewka z legowiska. Koszyk, drapaki i kanapa zostały przejechane specjalną szczotką, wszelkie kąty wyodkurzane, płaskie powierzchnie umyte, a kurze starte do białości. Oprócz lamp. Tam nie sięgnęłam.


Dziś siedzę sobie w domu i się łuszczę. Nos sobie łuszczę, bo w tym tygodniu byłam na oczyszczaniu twarzy. Słowo daję, że moje nastoletnie hormony obudziły się grubo po trzydziestce... Z kolei włosy jakby całkiem wypisały się z rodziny mojego organizmu i w ramach buntu jasno dają do zrozumienia, że moja metryka to rocznik '90. Włoski właśnie mi pachną ampułką, farbą i blondem, a trochę też fioletem, bo się lekko podbarwiłam. Ponoć ma się zmyć. Mi tam nie przeszkadza, choć mąż trochę zdziwiony. Kot z kolei uwielbia zapach włosów po fryzjerze. Zapiekanka z warzywami właśnie dochodzi w piekarniku, mieszkanie po wczorajszym akcie desperacji, lśni. Ja trochę tonę w praniu, trochę cucę zemdlone tulipany (a za chwilę Dzień Kobiet, łiii!), a trochę myślę już o kawie. 

Wolne dni pierwszego tygodnia ferii poświęciłam tylko w 1/7 na pracę i papierologię, w 3/7 na lekarzy i badania, 2/7 na pielęgnację, a resztę na odpoczynek. Kawusia, książusia, malowanki i pogaduszki telefoniczne. A, i odwiedziłam dwie ciocie. Jedną taką po dziewięćdziesiątce, mocno obrażoną za obniżoną frekwencję przez covid ("Przeżyłam wojnę, ja się covida nie boję") i trochę nierozmowną (my kobiety potrafimy strzelić focha w każdym wieku), ale po zjedzeniu przeze mnie chałki z masłem została kupiona. U drugiej zaś była impreza bez imprezy, czyli plejada ciastek, naleśników z owocami i owoców (i weź tu trzymaj formę na nadchodzącą wiosnę!). Ale muszę przyznać, że szacun, bo ciocia 90 plus nie pyta o dziecko.

"Chcesz jeszcze chałki?", "Może z Nutellą?", "Jesteś za chuda" - i owszem, ale "Kiedy dziecko?" - niet.

Zapytała mnie za to o to pani ze sklepu spożywczego jakieś trzy tygodnie temu, czym wywołała u mnie zły i nabuzowany humor na cały weekend. Ale od tej pory nie widziałam jej w sklepie. Mam nadzieję, że nie rzuciłam na nią uroku... Naprawdę nie chciałam! Ale mam w rodzinie prawdziwą czarownicę, więc wszystko możliwe... Ja to naprawdę się dziwię, że nie dostałam listu z Hogwartu. Byłam pewniakiem, jak nikt! To dlatego kupiłam sobie zielony atrament i kota. Ale może voodoo się nie liczy... Może trzeba mieć w rodzinie PRAWDZIWĄ czarownicę... Dlatego, skoro moje czary mogą nie działać, używam też innych, bardziej przyziemnych metod. Na przykład ostatnio (ostatnio to ja się ogólnie mierzę z dopytywaniem o dzieci. W samym tym roku pytanie usłyszałam już od... 7 osób. Tak, pokroju pani ze spożywczaka, czyli stosunkowo obcych) podczas tomografu zatok. Pani od badania chyba dobrze wiedziała, że warto zadawać pytania byłym mikrokomandoskom, kiedy leżą unieruchomione z zakleszczoną głową i nie mają zbytniej możliwości reakcji. Dobrze, że badanie obejmowało głowę, a nie szczęki, bo na pewno wyszedłby mi szczękościsk. Pani nie pytała wprawdzie o dziecko - nie zdążyła, ale zapytała o pracę i wyraziła swoje zdanie, że właśnie słyszała, że znowu pracuję w szkole i uznała, że poszłam do policji znaleźć męża. Znalazłam, toć i wróciłam. No ba, jakie to proste w języku ludzi niskich lotów.

Kiedy już uwolniona z maszyny mogłam usiąść, usiadłam i jowialnie oświadczyłam, że nigdy nie chciałam męża ani dzieci i sama jestem w szoku, że wyszłam za mąż.

- Ajć, pobrudziłam pani urządzenie - powiedziałam wesoło, wskazując na plamy błota z moich śniegowców i robiąc słodkopierdzącą minkę^^. Jak to szło w "Alchemiku"? Że jak się o czymś marzy, to cały wszechświat sprzyja? ;)


Dwunastego lutego wybiły mi kolejne już wegetariańskie urodziny i naprawdę moim marzeniem na kolejne te wegetariańskie lata jest możliwość spokojnego zjedzenia swojego makaronu albo puree z groszku na jakimś weselu bądź stypie BEZ ciągłych dociekań, pytań, czepiań i żartów. Może komuś wydaje się normalne albo zabawne pytanie czy upadłam na głowę, czepianie moich niedoborów (czasami jak tak patrzę na niektórych to też widzę wiele niedoborów, zwłaszcza w myśleniu, ale ich głośno nie komentuję, bo to nieładnie), ale mnie to wcale nie śmieszy, bo jakoś ja nie latam między stolikami śpiewając "Zupa z trupa" kiedy kelner poda rosół, ani nie wołam "Zabójcy zwierzątek!", do tych, co właśnie kroją schabowe. Wolałabym więc też, żeby nikt mi nochala w talerz nie wpychał.

Tak więc próbując zachować równowagę między tym wszystkim, usiłując wymyśleć hasło zamykające ludziom usta, ale nie powodujące dalszych dyskusji, na pytanie o moją dietę ustalam hasło "pomidor" - krótkie, zwięzłe i jak ktoś lotny to się domyśli, że ucinam tym dalsze kwestie, a na pytanie "Kiedy dziecko?" będę odpowiadać słowami mojego św pamięci wujka:

- Ja do wyższych celów jestem stworzona...


... bo kto będzie za mnie długo spał, czytał, pisał i marzył o podróżach? ;)))






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b