Przejdź do głównej zawartości

gdybym mogła

Gdybym mogła wrócić do życia jedną osobę, byłby to Freddie Mercury. 

Właściwie moim marzeniem byłoby wskrzesić wszystkie moje futrzątka, z dwoma kotami i szynszylem na czele i głęboko wierzę, że jeśli istnieje niebo – one tam będą. Poza tym światem, z bliższych mi osób w zaświatach mam tylko babcię. Jestem jednak pewna, że biorąc pod uwagę, ile pieniędzy, energii i środków przeznaczała na kościół, złamałabym jej serce, wyrywając ją z tak znanego i wyczekiwanego przez nią (za)światka. No i obraziłaby się na mnie całkowicie, gdyby zobaczyła, jak ceny ześwirowały i że nie ma jej ulubionego Plusa z makaronem za 99 groszy (babcia zmarła w 2017 roku, ale jeszcze parę lat przed śmiercią miała w kredensie makaron nitki z Plusa).


A Freddie? Cóż. Freddie zmarł za szybko, zmarł w tym roku, w którym się urodziłam, więc mam święte prawo wrócić życie właśnie jemu. Możliwe, że chciałabym się też cofnąć w jego czasy. Porzucić te instagramy, zgnieść w pył tik toki i ukrócić to nieznośne spędzanie czasu z komórką w ręce, kiedy ma się wkoło towarzystwo. Ale wtedy nie było jeszcze wdrożone leczenie HIV, więc nie. Ściągnęłabym chłopa tutaj, prosto w środek 2022.

Jestem tolerancyjna, więc nigdy nie miałam jakichś specjalnych wątów dla gejów, ale akurat ten gość w ogóle nie zasługuje w moich oczach na jakiekolwiek wyrzuty. W końcu wirus HIV był wtedy nowo odkryty, a on żył – no cóż – żył jak artyści – szybko, głośno i za krótko. Dzisiaj jesteśmy mądrzejsi o trzydzieści lat, są zabezpieczenia i znamy teorię przenoszenia się wirusa, a mimo to ludzie chorują.

Nie kochałam Mercurego całe moje życie, ale całe moje życie mam go wyryte w głowie jak dla ludzi wyryty jest w głowie zapach domu i smak kaszki z malinami. Moja mama namiętnie puszczała nam kasety Queen, siostra sikała po nogach przy piosence „Living on my own”, a ja – hmm, wtedy mogłam mieć jakieś trzy lata, więc zdecydowanie jest to jedno z moich pierwszych wspomnień. Wspomnienia odżyły po obejrzeniu drugi raz Bohemiad Rapsody. 

Pierwszy raz był w kinie. Weszłam tam po moich rodzicach, którzy byli na wcześniejszą godzinę. Mama wyszła zapłakana i trochę ją wyśmiałam w duchu.

Cóż. Kiedy wyszłam, też płakałam.

Może przez to płakanie i przez to, że byłam w miejscu publicznym, mój mózg nie odtworzył tej ścieżki, którą wiernie odwzorował w domu, pod kocykiem z Bambim. Freddie został wyryty w mojej płycie głównej i dlatego teraz gnębię męża piosenkami, kota częstotliwością piania Galileo, a sąsiadów wszystkim do kupy. Poza tym wtedy znałam go tylko z głosu, teraz mogę sobie obejrzeć wokalistę na scenie i zdecydowanie podoba mi się to, co widzę, choć nigdy nie przypuszczałam, że moje serce skradnie facet z wąsem ;). Z tego, co o nim przeczytałam (a przeczytałam już sporo w niedługim czasie), raczej nie afiszował się ze swoją odmiennością seksualną (Freddie, wbijaj, nawet w Sanoku będzie marsz LGBT, chłopie, o taką Polskę walczyłeś!). Najbardziej podoba mi się to, że był taki pierdol***ty. Pozytywnie pierd****ęty. Kto inny wyglądałby na miejscu z koroną na łbie albo owinięty we flagę? Kompletnie nie jarają mnie jego damskie przebranka i wdzianka (acz mnie też nie rażą, Freddiemu wolno), ale to, że był sobą, był jaki był, szalał, skradał się i biegał po scenie. To sprawia, że gościa uwielbiam. Bo był sobą. Robił co chciał (dobra, wiem.), był naturalny. No i wolał koty niż ludzi (^^)  i miał ich chyba z siedem. Ale najbardziej wybitny jest jego głos, no głos bije wszystko na głowę. 


Gdybym wskrzesiła Freddiego Mercur’ego, przede wszystkim najpierw rzuciłabym mu w czółko zestaw antyretrowirusowy, a potem zahipnotyzowałabym go i nakazała mu szóstym zmysłem zapraszać mnie na wszystkie koncerty (z miejscówkami dla VIPA). Trzymałabym go w szklanej kapsule, sklonowała i poddała hibernacji. Zastąpiłabym wszystkie durne piosenki o niczym perełkami Queen, wzięłabym ich ekipę na swoje wesele.



Ale dopóki go nie wskrzeszę, będę dalej zasłuchiwać się w jego piosenki, nabijać youtoubowi statystyki, buczeć piosenki pod prysznicem, lulać się nimi do snu i liczyć na to, że może, może kiedyś pojawi się ktoś z głosem jak on.

(albo, że będę mogła kogoś wskrzesić nie tylko wpisem na blogu ;)).







 

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b