rozczochrane brwi

Powiesiłam na książkowym regale światełka.

Kleiłam je wytrwale pół wieczora, mocowałam do drewna, aż ostatecznie baterie się wyczerpały.

Od tej pory upłynęło już przynajmniej trzy tygodnie, a ja dalej ich nie świecę, bo nie wymieniłam baterii.


Mniej więcej tak samo zbiera się wiosna.

Niby machnęła jakimś krokusem, żeby nie było, ale żeby zechciała podnieść temperaturę albo zatrzymać wiatry to niet.

A te kwietniowe śniegi i przymrozki naprawdę mogłaby sobie darować. 

Póki co zdołałam się więc nakłonić tylko do spacerów. I to w czapce i śniegowcach. 

Nowe buty i nowy rower jeszcze dziewicze. 

Białą bluzę ochrzciłam neurologiem, zakupami i pudrem.


Teraz na tapecie deszcze i ulewy (burzy dalej nie doczekałam).

Widziałam za to kilka tęcz i chyba nawet zostałam niepisaną ich łapaczką, kiedy biegałam w deszczu, próbując złapać je w ładny kadr (nie udało się uchwycić obu krańców tęczy, ale je widziałam. Czy to wróży szczęście czy bogactwo? Bo ja chyba i tak wybieram pakiet 100% zdrowie^^).

Przebimbałam przerwę świąteczną i pewnego pięknego dnia spałam do wpół do jedenastej i do rozczochrania brwi. Spaliście tak kiedyś? A dodam, że były to brwi niedawno depilowane, a więc krótkie. 

Poza tym piekłam marchewkowego torta (to tak tuż po zaliczeniu ortodonty; chyba po to, by nie jeść. Nie. Żartuję. Jak mąż przywozi szpinakowe pierogi z pieca z Xavito, to nawet gdybym zębów w ogóle nie miała, i tak bym zjadła), trochę rysowałam, wykończyłam swoje ołówki i nie uśmierciłam kupionego w OBI hiacynta. Po prostu zostawiłam go w spokoju. Nie dotykałam go i tym samym dałam mu żyć. Kupiłam też w Pepco nasionka bazylii i oregano (mniam) do posadzenia, ale nie zdobyłam się jeszcze na ten gest. Chyba bezpieczniejsze są w woreczku. Przeczytałam Sparksa i to dwie książki pod rząd. Najpierw nie mogłam się nadziwić, że mimo tego banalnie prostego języka powieść dobrze wchodzi ("Ach, może właśnie nie ma co czytać tylko thrillerów, tylko takie leciuchne lekturki?"), potem wzięłam drugą iii... to był koniec. Już miałam dość. Sięgnęłam więc po starego dobrego Harrego Hole, ale tym razem po Bożemu - pierwsza część, nowa nietykana książunia ze swojej półki ze światełkami, które nie świecą. 


Tęczami się już nasyciłam, burzy nie uświadczyłam, spałam za to w dzień przy bębniącym w poddasze deszczu. Było to boskie doznanie, zwłaszcza z lecącym w tle Harrym (tym razem tym w okularach z blizną w kształcie błyskawicy na czole), ale brwi nie rozczochrałam.


Więc wiosno, weź D w troki i wbijaj ze słonkiem, sukienkami i adidasami, bo ileż można łazić w czapce ^^.





Komentarze