sierpień

Początkiem sierpnia zaczęłam narzekać, że zimno, że deszcz, że nie ma lata, więc byłam chyba jedną z tych niewielu osób, które zachwyciła fala upałów.
Roztapiałam się ze szczęścia, nawet kiedy poddasze nagrzało się tak, że ciężko było wytrzymać. Spałam przy otwartym oknie - ba, wszystkie okna były otwarte. 
Siedziałam na słonku tak często, że w końcu udało mi się wypracować pewną opaleniznę.


Nasyciłam się latem. Chyba.
W końcu zaliczyłam wczasy, upały i dwa miesiące wolnego.
(Wyciąć z życia tydzień, w którym usunęłam dolne ósemki - ani słońca, ani życia, ani nawet jedzenia. Chyba, że liczy się kaszka wielozbożowa z lipą).

Tego lata dojrzałam do tego, by wstawać wcześniej. Budziłam się sama, raczej bez budzika, albo budziły mnie moje dwa żywe budziki. Zwłaszcza ten mały, który niby nie potrafi miauczeć, ale umie nachalnie wchodzić na poduszkę, by jej pseudomiauki (brzmiące trochę jak syczenie, trochę jak dychawiczne świsty) niosły się prosto do mojego ucha.

Dni w zasadzie spędzałam podobnie, w zależności od tego, czy byłam uwięziona w domu bez samochodu czy nie. Nie wypełniłam swojego planu jazdy na liczne wycieczki, na przykład na lody tajskie, shoppingi i te sprawy, za to poświęciłam całkiem sporo czasu na regularną aktywność fizyczną, w tym codzienne spacery i bardzo częsty rower. Rowerem nie jeżdżę nie wiadomo jak daleko, raczej szwendam się po okolicy, zresztą - mam miejski, miętowy rowerek i szkoda mi go do lasu. Las mnie kusi i nęci, ale po częstych relacjach na społecznościówkach z misiami w roli głównej, zwątpiłam w sens chodzenia samotnie na spacerki (by nie skończyć jako niedźwiedzia przekąska). Znów zaczęłam zabierać na podwórko kocie dzieci (przestałam, jak była akcja koci wirus), które zresztą towarzyszyły mi w większości codziennych czynności, plącząc się za mną po całym domu (Blut to nawet wchodzi na strych). Trochę czytałam, trochę rozgrzewałam mózg grami logicznymi (no co  poradzę, ja lubię nudne zajęcia), nie włączałam ani telewizora ani radia. Oglądałam tylko serial ("Ostry dyżur", ale na to czekałam na męża, bo sama byłabym w stanie przelecieć pół sezonu w dzień, gdybym się postarała, "Breaking Bad" jak cierpiałam przy zasuniętych roletach z lodowym okładem na buzi po ekstrakcji zębów), jak czegoś słuchałam to audiobooka (ale trochę mi się już nudzi. Najwyższa pora). Czasami się uspołeczniałam, czasami do kogoś podzwoniłam, ale na ogół starałam się wyciszać. Cieszyć spokojem, rzeczką szemrzącą za oknem, cichym kocim towarzystwem.

Wakacje spędziłam głównie sama, bo po chwilowym urlopie, M. wrócił do pracy, a potem wyjechał w delegację. Wiadomo, że nie byłam zbyt szczęśliwa, skoro mam wolne; wiadomo też, że jestem p*******ą indywidualistką, więc lubię siedzieć sama. Za to powroty były jakże miłe, zwłaszcza jak jeszcze było dużo miesiąca do końca pieniędzy i mogliśmy pojechać sobie na wycieczkę albo do restauracji, spać do późna i śmiać się obowiązkom w twarz.
Mhmmm, było całkiem znośnie ;).


 
Wczoraj, po pięciu dniach zamknęłam okno w kuchni. Dziś wymyłam przezroczysty pojemnik, w którym trzymałam rękawiczki ogrodowe (haha), środki czyszczące i magiczne gąbki i tak sobie pomyślałam, że spakuję do niego wszystkie te oliwkowe ogrodniczki, białe sukienki i żółte szorty. Oczywiście i tak nie zdołałam wynosić swoich letnich ciuchów, choć ponoć wrzesień ma być upalny (oby). 

Przez wakacje w domu miałam błysk - prawie zawsze, bo ciągle miałam czas by targać odkurzacz, myć witrynki, porządkować, organizować i dopieszczać, co jest zupełnym przeciwieństwem roku szkolnego, kiedy na ogół sprzątanie zostawiam sobocie.
Nie nudziłam się nigdy. Ani chwili (*do czasu tych trefnych ósemek, bo wtedy czas się zatrzymał, świat zewnętrzny oglądałam przez okno, płakałam za słonkiem, piłam ibuprom w syropku i nie wyściubiałam nosa z domu). Nie mam jednak uczucia, że wakacje zleciały mi za szybko, że tylko zamknęłam oczy i już. Dużo było tych powolnych poranków, spokojnych dni, spacerków i wieczorów z książką w wannie. Dużo, więc jestem nasycona, zadowolona i wypoczęta. 

Jak zawsze w sierpniu w pełni gotowa na szkołę, pęd, jesień i długie wieczory.
I może nawet jakieś wrzosowo - dyniowe kompozycje przed domem? ;)





Komentarze