bułeczki z cynamonem

W tym roku nie czekałam ani na zimę ani na śnieg, a śniegowce założyłam już w połowie listopada.

Stwierdziłam, że skórzane botki nie chronią mnie przed zimnem, nawet jeśli wymieniam wkładki na nowe, więc wystawiłam chłodowi język.

Przyczyniło się też do tego paradowanie w dniu 11 listopada i rozbierające mnie przeziębienie pod koniec tygodnia.


Tak - na razie odpuściłam jedne zajęcia, a plan "Killer", który miałam zaplanowany na sobotę, zmieniłam na "ciepłe płyny, inhalacje". Niestety, bo naprawdę czułam się dobrze podczas ćwiczeń.

Niemniej jednak inhalowałam się dziś obficie zapachem środków czyszczących, które niby są takie ekologiczne, a wywołują u mnie powódź z nosa i mega kaszel, a zanim ogarnęłam jeszcze kuwety, pralnię, lodówkę, pranie, odkurzanie, mycie (teraz tylko czekać, które pierwsze bełtnie kłaczkiem) i kurze, zapomniałam o inhalacjach. 

Ostatnia gonitwa trochę mnie męczy, ale i tak każdego dnia znajduję czas na czytanie (głównie w wannie), a że szybko czytam, kończę już serię Camilli Lackberg. Czytałam jej książki jakąś dekadę temu, więc może w tamtych czasach pisałam tu coś o jej książkach (i nie wiem co), ale teraz mam trochę lepszy obraz serii, bo czytałam ją po Bożemu.

Zwykłam czytać książki nie po Bożemu, bo na ogół czytałam je nie po kolei - z bibliotecznej półki. Pamiętam, jak dawno, dawno temu, czytałam jakiś artykuł, a może wpis na blogu, że cała fabuła książek kręci się wokół drożdżówek z cynamonem iiiii (choć wtedy chyba się burzyłam), dziś jestem skłonna przyznać rację. Ponieważ właśnie kończę ostatnią część, mogę śmiało powiedzieć, że głównie przewijającym się stałym punktem fabuły, rzeczywiście są rzeczone słodkie bułeczki ;). Nie czytało mi się książek źle - choć ciężko mi było zacząć (dwie pierwsze części szły jak krew z nosa), potem się wciągnęłam. W zasadzie kryminalne zagadki są ciekawe, bohaterzy też spoko. Ale o ile wcześniej chyba lubiłam (?) główną bohaterkę, teraz kręcę na nią nosem. Uważam, że autorka pisała wszystko na swoją modłę i popełniała straszną prywatę. Miała męża policjanta - żaliła się, że mąż policjant bohaterki ma tyle roboty, miała małe dzieci - żaliła się w książce, że macierzyństwo jest ciężkie. Do tego patchworkowe rodziny (jak u autorki), opis, jak to pisarce jest ciężko, że jest pisarką (wiadomix)... No i Erika wydaje mi się po prostu... głupawa. W sensie, jasne, że ma łeb na karku, ale jej wścibstwo, wtrącanie się w śledztwo, wykradanie dokumentów... Ja wiem, że to książka, ale mierzwi mnie taka głupota. Mimo wszystko :D.

Dlatego dalej przychylam się do opinii, że chłopy piszą lepiej. No lepiej. Nie dziabdziają się, nie spusz....e czają, a opisy se*** (choć w sumie tu prawie ich nie było) mają lepsze. Kryminał to kryminał, ma być akcja, ma być krew i flaki, a choć trupów trochę tu w sumie było, to - no cóż - ich zapach skutecznie tłumił zapach bułeczek z cynamonem ;). Z drugiej strony pewnie w tym szaleństwie jest metoda, bo po jej książki sięgają głównie kobiety, więc mogą się identyfikować z wyzwaniami macierzyństwa (jak ja ;) A nie, sorry, ja to pokazuje kotom zorzę), problemami z teściową, mężem, który nie pomaga w domu. Ciekawa jestem, czy chłopy sięgają po książki Lackberg...? Bo wydaje mi się, że tak ja są w teamie Nesbo ^^.

Tak wiec z wielkim żalem sprzedaję serię - z pewnością widzę las chętnych ^^ - żartuję. Przecież to, że ja lubię mocniejsze akcenty, nie oznacza, że każdy musi tak mieć. Większość kobiet lubi jednak kobiecą literaturę, a Camilla Lackberg jest generalnie uznawaną za królową szwedzkich kryminałów (król jest tylko jeden! ;)). Jeśli sprzedam, kupię sobie za nie koralowe legginsy, w sam raz na fitness albo serię Miniera. 

Największym paradoksem jest jednak to, że akurat ostatnio straszliwie mnie ciągnie do cynamonowych bułeczek ;). Ale już wolę je kupować. Oduczyłam się pieczenia. Fakt, że pewnie przy obecnym grafiku i tak nie miałabym na to czasu, ale chodzi głównie o niemożność zjedzenia czegokolwiek do końca. Nie wiem, jak Wy, ale jak ja słyszę opowieści typu "Mam okres i zjadłam CAŁĄ tabliczkę czekolady" albo "Nie mogę upiec ciasta, bo zjem CAŁĄ blachę", nigdy nie odbieram tego na serio. Zawsze myślę, że to metafora. Bo nie można przecież zjeść całej blachy, skoro my mimo codziennego jedzenia czegoś po kawałku i rozdawaniu ciasta wkoło, ostatecznie część musimy wywalić. Generalnie skoro plan treningowy spalił na panewce (chociaż to mycie schodów, w dodatku z ćwiczeniem ręki, kiedy usiłowało się powstrzymać katar pobudzony wyziewami środków do czyszczenia wanny...), postanowiłam, że przez weekend będę się raczyć. To znaczy, na wstępie - leczyć. Ale oprócz tego wygrzewać, pić ciepłe płyny i jeść. Ciastko marchewkowe, sernika, drożdżówki z jabłkami i cynamonki. Plus te wspaniałe grube paluszki z solą, które mają w dodatku przyzwoitą cenę, co przy inflacji i naszym tempie kupowania lamp do salonu i jadalni (yyy, nadal brak?) jest bardzo ważne.


Z okazji weekendu pobiegałam rano z kotami po domu (każdy się przed każdym chował i każdy każdego łapał - super zabawa, polecam) w szlafroku, zmieniłam tapety w telefonie na jeszcze piękniejsze zdjęcia naszej kotki, oćpalałam się solą hipertoniczną i zatoxinem do nebulizacji i robiłam hamburgera, patrząc na wirujące płatki śniegu za oknem. 

Piję bardzo miodową herbatę z cytrusem, noszę wełniane skarpetki z bardzo małą ilością wełny i stary sweter, z którego rękawów wiszą mi nitki - ale na szyi lśni nowy (bonowy) łańcuszek z zawieszką M. W tym roku zamierzam wziąć koty na podwórko w zimie, ale dopiero wtedy, kiedy ziemię pokryje ładny biały kożuszek (tak, żeby można było tam kiciusia wrzucić i oglądać jego frajdę), a nie jakieś takie śniegowe wypierdki... (chociaż jak dla mnie to mogłoby nie być zimy w ogóle, serio). Jutro w planach popełnienie jakiejś zupy, sesja na vinted (mamuśkowe kryminały z cynamonką i śpioszkami w tle ;), eee, ciuchy, raczej ciuchy ;)), może Disney... Kupiłam w promocyjnej cenie, żeby oglądać bajki dzieciństwa (^^), ale chyba jednak 30+ zobowiązuje, bo tłukę Homeland. 

Boże, przypomniało mi się znowu, jak weszłam na tego singielsko - wolnościowego bloga, a potem się okazało, że ta, co piała jakie to macierzyństwo be, za chwilę miała dwa berbecie ^^. A ja żrę masowo cynamonki ^^. Dla bezpieczeństwa narodowego poczekam z tym wpisem do 28. dnia cyklu, aż się wyrok uprawomocni.


A teraz, idę po nową herbatkę z... ene, due, rike, fake.... serniczkiem ;)

Ciao!



PS Książunie poszły tego samego dnia. Mówiłam już, że jestem królową Vinted?

PPS Takie mam tempo wrzutu, że zdążyłam przekwitnąć tydzień na zwolnieniu, bo mnie jednak ścięła gorączka, więc ani fitnessy ani koralowe legginsy, tylko sinuprety...








Komentarze