Przejdź do głównej zawartości

jak w śnieżnej kuli

Byłam pełnoprawnym uczestnikiem przechodzenia listopada w grudzień. 

Prowadziłam wtedy lekcje, robiłam zakupy i planowałam dekoracje świąteczne.

W sobotę (a może była to już piątkowa noc?) zmiotła mnie gorączka, dzięki czemu upiekły mi się sobotnie porządki, ale przez co poniedziałkowy ranek spędziłam nie na zwykłym, poniedziałkowym malowaniu rzęs, a na piciu zawiesiny antybiotyku w szlafroku.


No cóż. Tym razem się nie udało. Wypełniłam wszelkie znamiona infekcji bakteryjnej i pierwsze parę dni zlało się w pikanie termometru, picie płynów i spanie.

Potem nastąpiły lepsze dni - te w ciepłej polarowej piżamce, kiedy można już łazić po domu, ale czas dzieląc równo między inhalacje, a odpoczynek.


Siedzenie w domu podczas zwolnienia ma w sobie coś z niewoli, przynajmniej jak dla mnie.

Jedyne wyjście, jakie się zalicza to to, żeby zaliczyć wizytę u lekarza. Pozostałe dni to bezcelowe plątanie się po domu. I nie ma się sił na sprzątanie, nastroju na maseczki czy jakikolwiek rozwój osobisty. 

Najpierw głównie zajmowałam pozycję horyzontalną w łóżku, więc całkiem nuda. Lepiej było, gdy zaczęłam schodzić na dół, choćby po herbatę czy leki.

I tylko, gdzie nie poszłam, to widziałam z każdego okna prószący albo sypiący śnieżek, co sprawiało, że czułam się, jakbym była uwięziona w tej szklanej dekoracyjnej kuli, w której wirują śnieżne płatki. A ja w tej kuli, patrzę na białe punkciki i nie mogę wyjść. Piję herbatę z sokiem imbirowym, robię miodowe kleksy na ladzie i duszę z całych (marnych) sił cytrynę do ulubionego kubka, zamknięta w swoim świecie. Dobrze, że nie mieszkam już w mieście, gdzie z każdego okna widziałabym śpieszących do pracy ludzi. Wtedy czułabym się już całkiem wyobcowana.


Dni porozciągały się jak gumka do włosów, nagle miałam bardzo dużo czasu na czytanie i oglądanie filmów - aż za dużo, bo w sumie ja i tak codziennie coś czytam... 

Męczyło mnie długo, nie chciało to wszystko za bardzo ustąpić. I znów biłam rekordy w zużywaniu opakowań chusteczników, podłączona niemal na stałe do nebulizatora. Ssałam tabletki na gardło na receptę, straszyłam koty kaszlem i o dziwo mało marudziłam, a o jeszcze większe dziwo nie miałam apatytu. Zwykle choróbska to u mnie i apetyt i zachcianki, więc mąż biega po serniki, bułki z ziarnami albo pomarańcze. Tym razem przeszłam na dietę płynną, dość monotematyczną, jeśli mam być szczera.

Widziałam za oknem białe zaspy i miałam straszną ochotę pospacerować w śniegowcach w wątłych promieniach słońca, choć w sumie w ciągu dnia to ja zawsze pracuje, oprócz piątków kiedy po południu mam chillowanko, ale wtedy zwykle sprzątam. 

No, może nie tęskniłam za porannym odśnieżaniem auta w pośpiechu albo za pośniegową ciapą pod butami, ale ogólnie za wyjściami z domu tak.

Odliczałam dni do piątku, kręcąc się wkoło moich ulubionych: książek, audiobooczków, filmów. Trochę boulet journalowałam i rysując koślawe filiżanki z herbatą śmiałam się, że zapomniałam jak się trzyma ołówek (chyba, że to dlatego, że rysowałam na narożniku w salonie, czyt. na kolanie).  Na rysowanie miałam za mało czasu. Rysowanie to albo ferie albo trzy tygodniowy covid - a tfu! 

Na jutro zaś mam zaplanowane wielkie wyjście. Tzn. pierwsze wyjście. Mam nadzieję, że śnieg się utrzyma i że wyjdę w moich starych sfatygowanych UGGach. Jak nie, to są jeszcze wodoodporne śniegowce. Oddam książki do biblioteki, zrealizuję bon u jubilera (taki mam plan, chyba że nic nie wybiorę), nakupie świątecznych prezentów (na co się bardzo cieszę). Zrobię zakupy, coś tam posprzątam, choć cz. 1 porządków zrobiłam już dziś.

Tydzień temu leżałam z gorączką, więc porządki spadły na M., łącznie z kuwetami ("A gdzie mamy łopatki?"). Teraz jem sobie mleczną Goplanę, piję kawę z niedobrym mlekiem owsianymi, bo bez dopisku barista, a z większych aktywności to rozładowałam zmywarkę i wystawiłam świąteczne kubki na witrynkę. Z tego chorowania, zapomniałam, że trzeba już pić że świątecznych kubeczków, a mam ich miliony. Tak ogólnie to nie czuje też klimatu świąt. Nie słyszałam świątecznych piosenek podczas jazdy (w domu radia nie używam, tylko tłukę znów Harrego Pottera - to już weszło w taki nawyk jak np. mycie wanny albo picie herbaty, ale robię sobie przerwy na kilka miesięcy). Nie piekłam pierniczków, choinka też nie ubrana - ba! Świąteczne podusie walają się jeszcze po strychu! 

Nie ubrałam do szkoły czapki Mikołaja, dopiero dziś przypomniałam sobie o świątecznym sweterku z Bambim, w którym spaliły mi się światełka. Kupiłam sobie miętowe bandanki na lato i miętową sukienkę w groszki na Vinted za zarobione na vinted grosze. Wcale nie zamierzałam bawić się językiem - samo wyszło. Ale nie wiem, czy jednak nie doznałam covida, bo mgła myślowa się u mnie pojawiła 😅. Jednak.

W niedzielę ubiorę nasze drzewko w czerwono - srebrne ozdoby, porozkładam po domu bałwanki i słoiki z cukierkami prosto z USA (kilka lat po terminie; nie jeść!). Gzrybki już dawno schowane, ale białe dynie się trzymają, skubańce.

A potem, w poniedziałek, pomaluję rano rzęsy, ponarzekam na odśnieżanie i wskoczę w rytm, odliczając do Świąt, ratowania choinki przed kotostworami i rozpakowywania prezentów ;)





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

lattementa

Ten dzień zaczął się o piątej nad ranem i nigdy wcześniej nie wstawało mi się tak dobrze o tak wczesnej porze. Ten dzień był pełen napięcia, ale i niepewności. Ten dzień zapamiętam jako walkę ze snem na trasie, a potem boskie kimanie na mini poduszeczce opartej o pas, podczas jazdy na autostradzie. Ten dzień był najlepszym dniem z mojego życia. - A ślub? A kotki? - No dobra, ze ślubem i kotkami ;) Ale jednak najdłużej marzyłam o pięćsetce ;]. Potem było już tylko oglądanie, testowanie i wreszcie zakup. I wargi spierzchnięte od oblizywania się.  Voila - po dziesięciu latach marzeń jest Pani właścicielką włoskiego miętowego maluszka i dostaje Pani włoskie wino w prezencie. Bum! ;) Na dzień dobry były odwiedziny na stacji benzynowej (frajda; nigdy nie sądziłam, że tyle radości może dać tankowanie wyśnionego samochodu) i w galerii (pierwsze parkowanie w podziemnym parkingu - musi być zdjęcie).  Na drugie śniadanie wleciała wężykowa Pandora i lśniący nowością charms samochodzik w malutkim p