Choć zwolniłam tempo, czas wcale go nie zwolnił i dalej pomyka jak zwariowany, a dzień goni kolejny dzień i tak w kółko.
Jestem z tych osób, które w sierpniu mówią: "W sumie Święta będą już za 4 miesiące", ale w grudniu przestaję kalkulować i zawsze łapie się za głowę w marcu.
"To już marzec?!".
Lubię marzec.
Pewnie dlatego, że w marcu mam urodziny.
I lubię mieć urodziny w marcu, bo marzec następuje właśnie niedługo po Świętach. A że ja świętuje w pierwszym tygodniu marca - to wychodzi praktycznie dwa miesiące po podchoinkowych rarytasach. Jeszcze nie zdążę ochłonąć po gwiazdkowych prezentach, a tu nowe przyjemności. No i Dzień Kobiet. Mua ❤️.
Chyba wszyscy lubią miesiąc, w którym się urodzili, tak? Czy tylko ja jestem takim dzieciuchem? Stara wszak nie jestem - nie mam ani ulubionego palnika ani nie cieszę się szczególnie jak wymienię gąbkę na nową. Ot, normalne rzeczy. Dalej cieszą mnie zakupy (uh, popełniłam takie, że chwilowo mam DOŚĆ, a akurat to nie jest to dla mnie stan normalny), spanie do późna i Harry Potter.
Choć ostatnio wszedł nam także serialowy Harry Bosch. Tego pana znam sprzed jakichś 10 lat. Ach, było czytane i pożyczane w bibliotece. McClure, Jeffersen, Kellerman. Chodziłam i pożyczałam, pożyczałam i czytałam. Życie było wtedy trochę bardziej beztroskie, ale jednak wolę to 30 plus i z.
Tajemnica szyfrów ;).
Kotuśka mi mruczy koło brzucha, na jednym oku mam torebkę herbaty na reakcję alergiczną powieki, na weekend plan z tortem w tytule, a na marzec postanowienie - więcej na polu!
Może będzie już słonecznie, plusowo i spacerowo? Może pożegnam się z szarymi (słupkowymi) UGGami (choć są znamienite, przeczłapałam w nich wszystkie chłodniejsze dni i minusowe poranki). A może nawet wytargam miętowy rower bez koszyczka?
Chcę też zasadzić maliny. Więcej malin. Maliny wczesne i późne. Bo kocham maliny! Od września składam się z malin i kawy - w równych proporcjach; nie wiem jeszcze czy docenię kunszt własnoręcznego pielenia bądź zrywania malin - te osy, pająki i spółka... Zwykle jak w pudełku ląduje jakiś korsarz, zawartość pudełka ląduje na trawniku i tak kończy się zabawa, ale zobaczymy. W końcu mieszkam na wsi! To mnie do czegoś obliguje! Mam czerwone kalosze - kupiłam sobie w czasie budowy, mam też żółtą wiatrówkę - taką fajną, z kapturem. Mam też nawet narzędzia ogrodnicze i totalny brak chęci na ogrodnictwo, choć jak pykałam w Hogwart Legacy to twierdziłam, że najbardziej chyba lubilabym zielarstwo... Ciekawe... Skoro normalnych roślin nie przesadzam, to dzialalabym z takimi co dziabia i gryzą, hm...
Jestem też być może pierwszą osobą, która przedawkowała Play station. A dzieje się tak wtedy, kiedy grę na Play station zaczyna się w wieku 35 lat. Noo, żartuje. Nie mam nawet jeszcze 34. Ale jest to jednak dość późno na zaczynanie gamingu. A kac po PS? Stało się tak po pewnej czterogodzinnej sesji, w tym większość akcji działa się w bibliotece - więc niby znajome rejony. Musiałam jednak biegać jak powalona po krętych schodach, łapać jakieś fruwające kartki iii... W pewnym momencie poczułam się źle, ale nie poddałam się, więc w końcu poczułam się jak na mega mega fazie (Choć ja tylko raz przedawkowałam procenty). Kręciło mi się w głowie, było mi słabo i ogólnie musiałam sobie zrobić kurację świeżym powietrzem. Dramat. Mąż sikał ze śmiechu. Jemu się to nie przydarza, on trenuje od dziecka.
Od dziecka to ja mam zwierzaki - taka niedawno wpadła mi do głowy konkluzja. Od około szóstego roku życia były to kolejno: dwa kanarki, dwa psy, dwa koty i jeden szynszyl, by teraz mieć dwa własne osobiste koty. Było to więc łącznie 6 zwierząt na łonie rodziny, dwa na swoim koncie. I prawie 30 lat życia jako opiekunka zwierząt. I dziwić się, że tak je kocham, i dalej i dalej w głowie świecą fajerwerki: kakadu, rybki, szop pracz, piesior!
Jeśli wygram miliony, nie przyznam się, ale będą znaki... 🦎🐇🐕🦡🐦🦜🪼. I teraz przyznać się, kto sprawdził z lupą te małe obrazeczki i pomyślał "Meduzę? Laska będzie hodować meduzy...?".
Na ogół dobrze mi wchodzą słowa po kawie. Zwykle dobrze piszę też po migrenie. I ciekawie płodzę na gorączce, choć sama sobie wtedy zakrętki od syropu odkręcić nie umiem!
A dziś dobrze mi wchodzi po niczym. Po wszystkim. Po braku kawy do południa, po dwóch tygodniach ferii, po wtorkowym zmęczeniu, ale i boskich bąbelkach w wannie, po terapii mruczeniem i po malinach - tych paczkowanych, słodkich, bez os i z Maroko.
Słodkich snów, śpijcie dobrze, niech Wam się nie śni gabinet ortodontyczny - jak mi, niech Wam słoneczko częściej świeci, żebym mogła nosić okulary przeciwsłoneczne, za którymi lubię się chować przed światem, niech świat będzie nam przyjazny.
Bonne nuit ! 🌛🌜
Komentarze
Prześlij komentarz