i po co mi te sukienki?

Zeszłe lato było latem, kiedy zakupiłam najwięcej sukienek. Możliwe, że było to nawet więcej sukienek, niż dni lata.


Różowa (what?! Ale taka amiszowa - pudrowa, półdługa, naturalna), lniana, biała, znowu lniana...

Nie zdążyłam ich wszystkich ponosić. W sumie różowej to ani razu nie założyłam, prócz tego razu w przymierzalni.

Nie przeszkodziło mi to jednak wcale w tym, żeby sukienki oglądać, podziwiać i kupować ;).


Najpierw w styczniu, na bal, na który nie poszliśmy. Imprezę właściwie. Na bal to dopiero się muszę wybrać. I wtedy kieckę sobie uszyję. Niebieską, ała. I właściwie to ja nigdy nie miałam na sobie czerwonej sukienki na weselu. Hm.

I tak, początkiem tej wiosny popełniłam uroczą bawełniana sukienkę Hollister w kolorze (lubię te nazwy kolorów) toaster strudel, kolejną jasną sukienkę, w której ani nie zjem malin ani nie wypiję kawy i jeszcze jedną - tamaaadam - znowu białą. 


Nawet jeśli całkiem przypadkiem zaplątał się tu jakiś przypadek męski, to właśnie nas opuścił.


Potem dwie wiskozowe - w wisieńki i cytrynki (lubię ostatnio owocowy vibe, zwłaszcza cytrusowy, piżamy i pościel też zacytrusowałam). Jedna biała w polne kwiaty (trochę luźna, ale niech będzie). Jedna jadeitowa z koronki (100% bawełna, podszewka 100% poliester - gdzie sens i logika, się pytam? A jeszcze wcale nie zakupiłam na wakacje nowej gry logicznej; tego lata stawiam na "Kotełki").

I masełkowożołty lniany spadochron z Reserved. Oficjalnie obrażam się na Reserved. Poszli w zawyżki i wszystko muszę zwracać, bo naprawdę, mogłabym uszyć dwie sukienki z jednej xs, a to już normalne nie jest.

Plus białą ale w cytrynki z Vinted. Mam nadzieję, że będzie krótka 😈😈😈.


Sukienki dalej przeglądam, ale pojawiła się inna kwestia - kiedy ja mam je nosić, skoro ciepłych dni jak na lekarstwo, za to tych, w których trzeba wprowadzać ziołowe lekarstwa na zatoki coraz więcej?


Po co kupowałam tyle preparatów do twarzy z filtrem (haha) 50tką? Bo były na promocji, a ja chciałam chronić twarz? No tak. Teraz nie dziwota, że były na promocji. 

I po co mi ten fotel z poduchą na taras, którego nie mamy? Po to, żeby zasnąć w nim, bo jak się już siądzie to tylko pod beżowym pledem? 

Po co tyle butów, skoro sandałki miałam na sobie DWA razy. Dokładnie DWA razy. I raz zmarzłam...

Póki co dziwię się, że agrest u mamy rośnie, że las mi bujnął za oknem, że są poziomki i truskawki. Bo jak? Jak? Skoro ja ciągle nie zaznałam sukienek, gołych stóp i upału? 


Upału nie ma, ale były już pierwsze malinowo-waniliowe budżetowe lody (w domu; z pojemniczka, w którym nie ma kopru), pierwsza herbatka na zatoki z Turcji (💚), jazda na rowerku treningowym zamiast na miętowym i oglądanie seriali z mężusiem (podejrzanie słownik zmienił na "Jezusem") - z którym się nie rozwiodłam - bo chyba wszyscy czytelnicy są na tyle mądrzy, by łapać moje gry słowne, metafory i skróty myślowe ;)) Seriale to "The last of us" i "The Pitt". 

Mimo to... 

Obrażam się, oficjalnie się obrażam. Na reserved, i ich lniane spadochrony, na pomalowane paznokcie u stóp, na brak upału, mrożonej kawy, lamę do basenu, na maj, na czerwiec i na Ciebie.

Chociaż w sumie nie wiem czemu. Kroi mi się długi weekend, a potem wakacje, ups 🤭.








Komentarze