Przejdź do głównej zawartości

Flow ;]

Wiem, wiem - nie powinnam zanudzać o pisaniu.
W końcu jeszcze żadna ze mnie pisarka, a książka póki co jest tylko ebookiem i nie wiem nawet czy sprzedał się choć jeden jej egzemplarz.


Ale zawsze piszę to co chcę, więc teraz napisze, że...
"Flow", który opadł ze mnie parę tygodni po podpisaniu umowy (kiedy to chodziłam po ulicy, szczerzyłam się do kierowców, którzy ochlapali mnie wodą z kałuży, szczerzyłam się do pośladków ćwiczącej przede mną czterdziestki na siłowni, szczerzyłam się do mrozu na szybach i ogólnie do wszystkiego się szczerzyłam...), znów powrócił w momencie, kiedy książka została wydana.
Bo to nie tak, że o tym zapomniałam.
Po prostu euforia pt. "Wow! Wydam książkę", która tłukła mi się po głowie, jak wstawałam rano z łóżka, brałam prysznic, gryzmoliłam szlaczki na zeszycie podczas wykładu czy przebierałam posikane dziecko w przedszkolu po pewnym czasie ustąpiła rutynie, stresom, obronie magisterki i całej reszcie.
Przestałam myśleć, że gdzieś tam w jakiejś księgarni będzie moja książka z moim tytułem i moim nazwiskiem, a zajęłam się życiem.
Bo po pewnym czasie taka wizja przestaje być pierwszą myślą, kiedy wstaje się rano i zamiast budzić się z rozanielonym uśmiechem pt. "Opublikuję książkę" myśli się: "Kurde, jak zimno, chyba ubiorę skarpetki frotte do pracy".
W chwili, kiedy pochwaliłam się Wam, że wydaję książkę i kiedy odważyłam się popatrzeć na nią na stronce, coś znów przeskoczyło mi w mózgu.
Ostatnio chciałam napisać znajomemu z Florydy, że wydałam ebooka i brakło mi słowa po angielsku.
"Publish" podpowiedziane przez Diki zabrzmiało dla mnie prawie jak "milion dolarów".
Od tej pory słowa "opublikować", "wydać", "spełnić się", "zrealizować marzenie", "pisać" mają inny wydźwięk.
Po prostu szczerzę się na te słowa jak upośledzona.
I piszę.
Jak powalona.

Wcześniej pisałam, bo pisałam.
A pisałam dużo.
Same wpisy na blogu to ponad 300 postów, niektóre o długości elaboratów.
Nigdy jednak nie pisałam aż z takim zapałem i taką bezkarnością.
Okej - zdarzało mi się zapominać o jedzeniu, piciu czy sikaniu, ale nie próbowałam podłączyć padającego laptopa ładowarką do telefonu ani nie klepałam z zapałem w klawiaturę, kiedy w pokoju miałam ekipę remontową złożoną z rodziców i siostry, wiercących (!), stukających młotkami i jazgoczących, a ja beznamiętnie i obojętnie dobijałam do trzysetnej strony...

Przed pracą - siedzę i piszę.
Po pracy - siedzę i piszę.
Rano - siedzę i piszę.
Wieczorem - siedzę i piszę.
Jestem głodna - siedzę i piszę.
Nie mam czasu - siedzę i piszę.
Nie mogę spać - siedzę i piszę.
Chce mi się spać - siedzę i piszę.
I tak mija mi dzień za dniem.
Ktoś coś ode mnie chce - burczę pod nosem: "Piszę".
Ktoś o coś mnie pyta - burczę pod nosem: "Piszęęęę".
Na pytanie: "Co robisz?" też odpowiadam, że piszę ;).
I tak to wygląda ;).

 
A oprócz tego nic nowego.
Przygotowywanie się do zajęć, praca, korki.
Porządki, gotowanie, pies, kot.
Rodzinka, przyjaciółki, znajomi.
Książki, herbatki, soczki.
Zakupy, biblioteki, odwiedziny.
Owijanie się w apaszki, szukanie zimowych kurtek na strychu, narzekanie na zimne stopy i chłodne noce.
I jeszcze fajni ludzie, których ściskam gorąco i ci, którzy swoimi słowami dodają mi weny twórczej lepszej niż mocna czarna herbata ;).
Pozdrawiam mocno, szczerze i gorąco i idę robić co?
Pisać... ;P.

Miłego! ;)


http://pl.forwallpaper.com/wallpaper/love-couple-happiness-http-vkontakte-ru-sergio-dm-194533.html



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b