Przejdź do głównej zawartości

Kołtuński ;]

W poniedziałek zaczęłam kichać.
Ot tak - prawie dla rozrywki.
W nocy nos zatkał mi się do tego stopnia, że oddychałam przez usta, więc rano obudziłam się wyglądając jak oszołom z opadniętą szczęką.
We wtorek zaczęłam smarkać.
Też lekko.
Rekreacyjnie, niemalże.
Rekreacyjnie pojechałam też na zumbę.
Z wodą, nowymi butami do tańca/fitnessu i caaałą paczką chusteczek.
Smarkałam i skakałam do rytmu przez godzinę.
A w nocy wykończyłam chustecznik z borówkami, stojący koło łóżka ;).
O, i urządziłam poszukiwanie rozgrzewającej maści z Himalay'a pod nos koło pierwszej w nocy, bo nie mogłam oddychać.
W środę urządziłam poszukiwanie maści z witaminą A, bo nos miałam już wyeskploatowany do tego stopnia, że zaczęłam wyglądać jak Rudolf.
A wieczorem znów pojechałam na zumbę.
Z dwiema paczkami chusteczek ;).
W nocy nos znów był zatkany.
Puścił rano.
Jak dmuchnęłam tak mocno, że dmuchnęłam tęczą.
Z przewagą czerwieni.

W piątek stwierdziłam, że skoro jeszcze jakoś dycham, pojadę na maraton.
Fitnessu ;).
Wzięłam wodę, bakalie, gorzką czekoladę, smoothie, opaskę na nadgarstek (tydzień bez leków zakończył się porażką, pogodziłam się z Naproxenem, żeby nikogo nie pogryźć z frustracji wywołanej bólem) i trzy paczki chusteczek ;).
Wpadłam na salę fitness o 17.03, wyszłam parę minut po 21.
Wyskakana, wytańczona, wymęczona, usatysfakcjonowana i zasmarkana.
Spodnie miałam wypchane chusteczkami, usta otwarte jak rybka, nos czerwony mniej więcej tak samo jak reszta twarzy.
Włosy miałam mokre do tego stopnia, że na końcowej zumbie [podczas żywiołowych pląsów (znam już 3/4 choreografii!!!) czułam się, jakbym dopiero weszła na parkiet, więc ekhm - dałam się ponieść] bałam się, czy przypadkiem przy gwałtownych ruchach głowy, nie robię ze swojego kucyka zraszacza sali ;].
Wyszłam z siłowni najpóźniej, w głębi czaszki czując dumę, że moje auto jest jednym z dwóch na parkingu.
W aucie tyłek chodził mi po siedzeniu do muzyki z RMFMax tak dynamicznie, że przeforsowane czterogodzinnym treningiem mięśnie przestały protestować.
Jadąc całą drogę w kapturze naciągniętym na czoło, musiałam wyglądać zabójczo.
Zabójczo wyglądają też moje włosy.
Te same, które dzisiaj rano namiętnie molestowałam prostownicą, nadając im jedwabistą gładkość i zapewniając idealnie proste pasma, a które obecnie są skręcone w fale i loczki, przypominające jednym słowem - jeden wielki kołtun ;)
Kołtuńsko się też uśmiecham, sącząc koktajl z jarmużu, pomarańczy i banana, wyciskając dresy i wyżymając koszulkę (mogłabym śmiało przetrzeć nimi panele, odbębniając jutrzejsze porządki :D) i - smarkając, rzecz jasna ;].

Ymmm, nie wiem, co cieszy mnie bardziej.
Spalone kalorie, świadomość, że jest weekend czy fakt, że mam prawie nieśmigany chustecznik w borówki, maść majerankową i VapoRub koło łóżka... ^^.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b