Przejdź do głównej zawartości

Morelowy ;]


Wysiłek kojarzy mi się z wieloma rzeczami.
Z mokrym odbiciem spoconych rąk na panelach.
Z łaskoczącą kroplą potu, spływającą po czole, żeby zahuśtać się na nosie.
Z trzęsącymi się rękami, nie mogącymi poradzić sobie z odkręceniem butelki z wodą.
Ze sponiewieraną matą do ćwiczeń i fruwającymi po panelach farfoclami z karimaty.
Z przyśpieszonym oddechem.
Z policzkami, które są słone od potu.
Z mocnym i miarowym biciem serca.
Z bólem łydek.
Z wilgotną koszulką, którą można wyciskać i myć nią podłogę.
Z włosami mokrymi od nasady po końcówki.
Z twarzą, która nie przypomina mi mojej twarzy, bo jest obrzęknięta i czerwona.
Z oczami, które wyglądają jak rozgorączkowane, choć wcale nie jestem chora.
Ze smugami rozmazanego tuszu na powiekach.
Z wywieszonym językiem.
Z trudnościami w podnoszeniu się z maty.
Z koszulką klejącą się do pleców. 
Ze ślizganiem się na macie, mokrej od własnego potu.
Z bólem mięśni, objawiającym się niemożnością chodzenia.
Z zakwasami.
Z frottową opaską na rękę.
Ze sportowymi butami.
Z zapachem moreli ;).
Taaak.
Szczególnie z tym ostatnim.
Bo choć morele umieściłam na końcu tej listy, o morelach myślę na początku.
Bo dla mnie wysiłek pachnie morelami.
Słodko, orzeźwiająco, przyjemnie.
I paradoksalnie – pachnie nie z przyjemnego ani subtelnego powodu.
Nie dlatego, że mam morelowy odświeżacz powietrza albo morelową świeczkę zapachową.
Morelowy mam… szampon.
Najintensywniej pachnie podczas nakładania go na włosy.
Potem, po spłukaniu i wysuszeniu, włosy praktycznie zostają pozbawione zapachu.
Zaczyna się on wydzielać, kiedy spocona od ćwiczeń, czerwona od wysiłku i drżąca ze zmęczenia, jestem tak mokra, że włosy zaczynają oddawać zapach szamponu.
I dopiero czując ten zapach, zaczynam czuć satysfakcję.
Satysfakcję, samozadowolenie i szczęście.
Kiedy mieszkałam w Rzeszowie i chodziłam regularnie na siłownię, największą satysfakcję czułam dopiero wtedy kiedy mocniej od zmęczenia czułam morele.
Dopiero wtedy na trzęsących się nogach schodziłam z bieżni.
Przecierałam czoło ręcznikiem, a urządzenie świstkiem papieru skroplonego płynem dezynfekującym.
Ściskając do połowy pustą butelkę wody, niezdarnie złaziłam po schodach, czując jak pracują mi wszystkie mięśnie.
Uśmiechałam się do mijanych osób.
Uśmiechałam się do recepcjonistek.
Uśmiechałam się do dziewczyn w przebieralni.
I nie przeszkadzał mi zaduch w damskiej szatni.
Intensywny i niezbyt przyjemny zapach rozgrzanych i spoconych ciał.
Zimny pot spływający po tyłku.
Ani kolejka do WC.
Grunt, że pachniałam morelami.

Teraz nie mam siłowni o rzut beretem.
Nie mam całomiesięcznego karnetu, na który wchodziłam ile i kiedy chciałam.
Ale wciąż mam matę, ciężarki i możliwość zumbowania cztery razy w tygodniu.
Mam nowe czarne Reeboki do tańca, mam grafitowe dresy i nie niebieski T-shirt, a czarny podkoszulek, a mimo to jedno jest takie samo.
Motywacja, którą czuję za każdym razem jak wskakuję w sportowe buty.
Może nigdy nie będę wyglądać tak jakbym chciała albo tak jak wyglądają inni.
Może nigdy nie będę mogła pochwalić się brzuchem z wyćwiczonymi mięśniami.
Ale nikt nie zabierze mi endorfin, satysfakcji i zapachu moreli ;).

PS Wpis archiwalny, lekko tylko poprawiony.
PPS Morelowy szampon został wycofany z obiegu i chociaż upolowałam dwie ostatnie butelki, używam go bardzo oszczędnie. Przeważnie przed wysiłkiem fizycznym, który planuję skończyć ślizgając się na macie... ;).

http://www.ofeminin.pl/odchudzanie/cwiczenia-na-klatke-piersiowa-s1134514.html



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b