Poniedziałkowy ;]

Żeby nie było, żeby nie było...
Ostatnio wrzuciłam coś prawie że z sensem, więc teraz dla równowagi muszę pobezsensić ;).

Weekend był cudowny.
Pewnie dlatego, że po miałam świadomość, iż po dwóch błogich dniach czytania, pisania i ćwiczeń wrócę do pracy ;).
Dzisiejszy poniedziałek był z kolei jednym z lepszych poniedziałków ever.
Spałam genialnie i miałam problem, żeby w ogóle się dobudzić, a drzemkę ponawiałam od 7.45 do 10.25 co dwadzieścia minut, bo nie mogłam zmotywować się do wypełznięcia z łóżka.
Potem kurier i listonosz urządzili mi i mojej siostrze akcję "Panika", bo ani jedna ani druga nie byłyśmy kompletnie ubrane, żeby pokwitować odbiór paczki i listu.
Oczywiście nie obyło się bez zwalania obowiązku jedna na drugą i bez miauczenia, że nie możemy znaleźć koszulki, przy równoczesnym pianiu "Chwileczkęęęę", próbując przebić się przez ujadającego psa.
Ale tak to już jest, kiedy paczki i orzeczenia o zdolności do służby przychodzą o nieludzko wczesnej za piętnaście dwunasta w południe... ;)

Poza tym miałam cudowny dzień.
W szkole - cudownie.
Dzieciaki - cudowne.
Po pracy - cudownie.
Wieczorem pojechałam autobusem do Sanoka i oczywiście zemdliło mnie już po trzech kilometrach, co przypomniało mi dlaczego właściwie nie lubię autobusów.
Jechałam oczywiście ambitnie - na zumbę.
Na cóż innego byłabym w stanie tak się poświęcić w deszcz i chlapę? ;]

Teraz dogorywam już we własnym pokoju.
Po dwóch godzinach tańców i skoków (stepy, stepy...) jestem nieprzyzwoicie wręcz mokra, choć czerwień z policzków zaczęła dziś ze mnie złazić o dziwo całkiem szybko.
Mięśnie bolą mnie tylko tam, gdzie wczoraj wyeksploatowałam je z Natalią Gacką, a na stopach zaczynają wykwitać mi nowe pęcherze, ale i tak mam wspaniały nastrój.
Co też psuje jeden mały smutny fakt...

Jutro po pracy jadę na Śląsk.
Wypadł mi pogrzeb u dalszej rodziny.
Pewnie nie będzie mnie parę dni, a Wy biedni nie wpadniecie na to, żeby odkryć ten wpis, jeśli nie dostaniecie go pod nos na fb, więc daję Wam bezkarne prawo szubrowania bloga do woli.
Ostatnio z dwucyfrówki zrobiło się koło 300 wejść dziennie, a statystyki miesięczne stopniowo urosły z 1000 do 3000, więc pewnie prześwietliliście mnie już wzdłuż i wszerz, co powoli zaczyna po mnie spływać mniej więcej tak samo subtelnie jak powysiłkowy pot. Oprócz tego, że nie łaskocze mnie po nosie... ;].

Miłego tygodnia!
Wstawać rano, nie witać kurierów w niedokońca naciągniętych na siebie bluzach i nie obijać mi się tam, nie do końca wiem gdzie ;P.
Pozdrawiam poniedziałkowo.
Mokro.
Pozumbowo ;]


Komentarze