Przejdź do głównej zawartości

Czytelnicy! ;]

Czytelnicy!
Zasada numer 1 - nie upominamy się o wpisy.
Gdybym mogła to bym pisała. A zresztą - narzekaliście, że daję za częste i za długie posty to teraz powinniście być zadowoleni.
Po 2 - nie mówimy głośno, że tęsknimy.
No weźcie... Jestem przecież nieczuła. Na mnie to nie robi wrażenia. No i powinniście wiedzieć, że nie wolno przywiązywać się do ludzi. Ani ich tekstów ;].
Po 3 - jak się Wam nudzi to przeszubrujcie archiwum. Tylko niezbyt wnikliwie, bo będziecie o mnie wiedzieć więcej niż ja sama...
Albo po 4 - znajdźcie sobie innego bloggera, który nie ma zamiaru spędzić pół roku w koszarach ;].

A tak całkiem serio...
Wiem, że przyzwyczajenie drugą naturą człowieka.
Sama mam w głowie wspomnienie, jak uwzięłam się na "Pamiętnik Hermiony" pisany gdzieś na stronie harrypottercośtam i jak namiętnie śledziłam dalsze losy bohaterów książki. Miałam wtedy jakieś dwanaście lat, ale do dziś pamiętam to podniecenie, kiedy zasiadałam przy zmulającym komputerze i chłonęłam słowo pisane.
Czytywałam też czasami jakieś blogi i wiem, że po pewnym czasie to wchodzi w nawyk.
Rozumiem więc, że czytanie mnie to takie przyzwyczajenie.
Z jednej strony to miłe, że mnie czytacie i że chcecie czytać dalej.
Z drugiej - naprawdę żałuję, że nie mogę się rozdwoić i naskrobać parę słów, żebyście się mogli pochichrać do komputera. Nie no, spoko... Wiem, że nie wchodzicie tu, żeby wykreślić punkt z listy: "Czytać coś ambitnego".

Najchętniej zostawiłabym hasło do bloggera siostrze i mamie i poprosiła, żeby wrzuciły czasem coś od siebie. Oj, ale byście wtedy mieli radochę...
Dowiedzielibyście się trochę o moim roztrzepaniu, miganiu się od palenia w piecu, terroryzowaniu rodzinki, żeby pod żadnym pozorem nie kładła na MOJEJ półce w lodówce kiełbasy, warczeniu, jak ktoś zada mi pytanie, na które nie chce mi się odpowiadać.
O tym jaka męcząca jestem, kiedy wpadnę w fazę głupawkową albo w istny słowotok, mieląc językiem tak, że sama się zastanawiam jak to możliwe, że mózg tak szybko przesyła informacje do narządów mowy.
O tym, jaka jestem wredna, kiedy się nie wyśpię i jaki straszny ze mnie samolub.
O charakterku i temperamencie nie musiałyby nawet wspominać, bo pewnie pomyślelibyście "Ta niewinna, niebieskooka LittleMiss M.?" i zwalili te jadowite uwagi na niewłaściwą fazę cyklu mojego domowego babińca.
Chociaż... Może nie byłoby tak źle, bo odkąd wyjechałam z domu, domownicy traktują mnie z jednej strony jak księżniczkę, z drugiej jak śmierdzące jajko, które trzeba obchodzić wkoło, żeby nie wybuchło ;). Jest więc odkurzanie pokoju przez siostrę przed moim przyjazdem (wprawdzie po wielokrotnych technikach negocjacji użytych przez moją mamę, no ale...), robienie uszek z barszczem (nie te Święta, ale co tam), wydawanie mnóstwa kasy na zdrowe żarcie ("I co Ci jeszcze kupić, córeczko?" - pytała mnie ostatnio przez telefon mama, a w tle pikały kolejne dziwadła, przechodzące przez czytnik na kasie), robienie rano herbatki i podsuwanie jej pod nos ("Zwykła czy owocowa?" "Plasterek cytryny odpowiednio gruby czy jeszcze Ci wdusić odrobinkę?"), pytanie po sto razy, czy nie bolą mnie plecy (podpinanie mnie na siłę do grzejącej maty, przypominającej kaftan bezpieczeństwa też już było) i wpatrywanie się we mnie jak w zjawisko, ósmy cud świata i cudowne dziecko razem wzięte.
Ach, gdyby to moja mama dopadła laptopa, usłyszelibyście, że jestem chodzącym ideałem i że wszystko robię cudownie, nawet oddycham i przełykam ślinę, więc może lepiej niech nikt nie tyka mojego magicznego, blogerskiego kokpitu.

Tak więc moi mili, opcji jest kilka.
Albo nie będę spać po nocach tylko pisać (przykro mi, aż tak Was nie kocham. Nawet jak mi nasłodzicie do próchnicy zębów ^^) albo będę wrzucać gotowce (ale gdzie ja je teraz znajdę w tym stosie wpisów na bloggerze...) albo będę pisać w domu (ale moja mama będzie mega zawiedzona, że nie może patrzeć na mnie jak siedzę/przeżuwam sałatę/naciągam i całuję kota/wykładam się po taborecie/mieszam łyżką w zupie...) albo będę pisać wtedy kiedy będę mieć czas, więc niekoniecznie regularnie i niekoniecznie często, za to z pasją, ironią i zjadliwością jak zwykle. Pod warunkiem, że się wcześniej wyśpię ^^.
Mogłabym jeszcze wrzucić Wam parę linków do moich ulubionych wpisików, ale póki co mi się nie chce, bo zanim wrzuciłam wpis, musiałam przeczytać to co napisałam siedem razy i już mi się niedobrze robi od czytania samej siebie... ;]
Ach - i wszystkich znajomych proszę o wyrozumiałość. Taaa, mam nielimitowane rozmowy i mam nielimitowane smsy. Nie mam tylko czasu. Do mamy piszę eska: "Wstałam"', "Jadłam" albo "Żyję" raz dziennie, więc nie spodziewajcie się elaboratów ani telefonicznych relacji na żywo z mojego obecnego życia. Tyle co złapiecie na blogu to Wasze, przyjacielskie pogaduchy i zwierzenia będą na żywo, jak się oswoję, ogarnę i odpocznę. A Wy ode mnie też możecie sobie odpocząć i myślę, że to wyjdzie wszystkim na zdrowie ;].
Pozdrawiam! ;]


PS Wpis, który miał się samoistnie wrzucić na bloga, gdybym nie dawała znaku życia przez minimum 10 dni wrzucam jednak sama, bo post nie znalazł odzwierciedlenia w rzeczywistości. Wytrzymuję góra tydzień i zaczynam pisać, nawet wtedy jak ledwo widzę na oczy abo łeb mi pęka ze zmęczenia ;].

PPS Równocześnie pozdrawiam wszystkich nowych czytelników z mojego plutonu, którzy zgłosili się dziś jak wykładowca spytał: "Kto czyta Pani bloga?". I oczywiście cały drugi pluton. I parę osób z trzeciego. I z pierwszego. No dobra... Z czwartego też. O, i jeszcze tych, którzy jak mijają mnie na korytarzu to mówią na mnie "Mikrokomandos"  i tych, których nie znam nawet z imienia, za to oni mnie znają z bloga i z tego, że zapełniam lodówkę mlekiem sojowym i sałatą ^^.






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b