Cena życia ;]

Zostały mi dziś wyliczone koszty życia.

Już wiem, co oznaczały te balony malowniczo walające się po podłodze, ten napis powitalny, to ciepło, ta radość, ten przebłysk szczęścia na mój widok, to podlizywanie, to podsuwanie jedzonka, te herbatki, uśmieszki, głaskania po główce, to dawanie auta na żądanie, to podwożenie do krzyżówki, żebym nie mokła w deszczu, czekając na kolegę, te słodkie słowa, miłe gesty, grzeczne zwroty.
Już wiem.
Już wiem, że te moje słynne iskierki w spojrzeniu, ta ikra w ruchach i ten pozytyw nie biorą się znikąd.
To nie tak, że śmieję się sama z siebie i mam moc z kosmosu.
To nie tak, że jestem wyszczerzem i chodzącym promyczkiem szczęścia samym w sobie.
Dziś już wiem, że wszystko to, co daję, najpierw biorę.
I już wiem, skąd je biorę.
Czerpię je z gniazdek elektrycznych.
Posilam się drogocenną energią, ciągnę ile mogę, korzystam, wykorzystuję, wdycham, biorę, wsysam, wciągam.
Żyję ;).

Narada rodzinna, w której zasiadła rada starszych siedząca dostojnie na kanapie i my - jedna energooszczędna latorośl rozwalona w fotelu i druga - nadmiernie energiczna, wysyłająca dodatkowo zelektryzowane błyski z dwojga ciemnoniebieskich ocząt siedząca po turecku na oparciu odbyła się w uroczystym klimacie wolnego dnia i nieco ponurej atmosferze sinociemnych chmur na niebie i lekkiej szarówki za oknem.
Tato poprawił okulary, wyciągnął przed siebie dłoń z pieczołowicie zapisaną kartką, odchrząknął i rzekł:
- W kwestii wydatków sprawy wyglądają następująco...
Ooo.
Poruszyłam się na fotelu.
Z błyskiem w oku.
Póki go jeszcze mam.
- Podliczyliśmy koszty Waszego życia. Wzięliśmy pod uwagę wszystkie czynniki i - rzecz jasna wszystkie opłaty. Obliczyliśmy wszystko dokładnie, rzetelnie i sprawiedliwie. Staraliśmy się pójść Wam na rękę. Doszliśmy do porozumienia w kwestii opłat stałych. Wyłuszczę Wam teraz, jak sprawy się mają.
Cisza.
Konsternacja.
Tato zaczerpnął oddech.
- Podatek w tym roku wyniósł... Po przeliczeniu na cztery osoby, zsumowany przez rok, podzielony na miesiące...
Oho.
Wyprostowałam się.
Siostra nieco się podniosła.
Mama spojrzała czujnie znad kartki papieru.
Pies poruszył się na podłodze, zamiatając ogonem.
Tato poprawił okular.
Czuję, że wytrzeszczyłam lekko swoje nadmiernie błyszczące oczy.
Siostra siedzi niewzruszona.
Nic jej nie błyszczy.
- Aktualne opłaty za prąd zostały zredukowane, jednak w zeszłym miesiącu w porównaniu do miesiąca poprzedniego...
-...jeśli wziąć pod uwagę...
-...abstrahując od ciosu finansowego, jakim była naprawa samochodu w zeszłym miesiącu...
-... pamiętajcie, iż w ogólnym rozrachunku...
-... miesięczne zużycie...
-... podliczając ubiegły kwartał...

Chce mi się śmiać, ale tego nie robię.
Błyskam tylko oczkami.
Nie śmiej się - mówię sobie.
Oddychaj.
Zrób poważną minę.
Spłyć oddech.
I się nie śmiej. 

- Biorąc pod uwagę fakt, iż zużycie prądu za okres ostatnich dwóch miesięcy...
-... po przeliczeniu średnich wydatków na...
- ... średnio...
-... opłaty za telewizję wynoszą...
- Haa! Ale ja nie oglądam telewizji! -  wyskoczyłam radośnie.
- Ach, no tak. Ale w ogóle, w ogóle? A nie słuchasz czasem z boku? - patrzy na mnie przenikliwie spod szkła okularów.
Konsternacja.
Że co?
W gardle wzbiera mi śmiech.
Nie rób tego.
Nieeet.
Oczy lekko zachodzą mi łzami, kiedy usiłuję się nie roześmiać.
- No nie. Nawet nie patrzę w jego stronę. Przecież ja bojkotuję telewizję - mruczę.
Mam ochotę dodać, że piorę w orzechach, nie jem mięsa, żyję w celibacie i czytam książki, ale byłaby to zbyt jawna prowokacja, zwłaszcza ta z seksualnym podtekstem.
No i jeszcze z racji niezaspokojonych potrzeb może mi zostać wyliczone wzmożone zużycie prądu na terapię światłem albo pojawi się pomysł, że tą swoją frustracją zużywam jeszcze więcej drogocennej energii.
Cisza.
Trybiki w tatowej głowie pracują.
Liczą.
Kalkulują.
- Hm. Ale akurat za telewizję nie wyszło dużo. To jedyne tyle i tyle w przeliczeniu na osobę, a biorąc pod uwagę fakt... licząc... wnioskując... analizując...generalnie... zasadniczo...
- Okej, okej. Dobra. Dalej.
- Ubezpieczenie domu...
- ... i samochodu...
-... samochód...
-... tegoroczny zakup opału...
-... kwestia paliwa...
-... remont zlewu...
-  Z Internetu ja nie korzystam, wobec czego koszty zużycia zostały podzielone na dwie osoby...
-...światło...
- ...woda...
- Jestem skłonny rozłożyć Wam tę sumę na raty...
- Czy nie sądzicie, że w kwestii ogrzewania możemy rozważyć i przekalkulować pomysł płacenia przez klika lat?
- Ale ja nie wiem, ile tu pomieszkam - mówię słabo.
- Dobrze, weźmiemy to pod uwagę... Jeśli chodzi o gaz...
Rozkojarzam się.
Pozwalam myślom błądzić.
Rozpływać się, biegnąć, krążyć.
- A jak pojadę na adaptację do Warszawy to też będę musiała płacić? - przebudzam się nagle.
Moment refeksji.
Lekko rozchylone usta.
- Nie no, wtedy nie.
Uf.
- I nie zapomnij, że wszelkie koszty poniesione na drodze regularnego przywożenia Cię z Rzeszowa, gdy wracałaś z koszar zostały Ci odpuszczone - ciągnie wspaniałomyślnie mój rodzony, a ja płodzę sobie w głowie podniosło - żałobną pieśń do spontanicznie wymyślonej melodii "Wszeeelkie koszty poniesione na drodze regularnego przywożenia Cię z kooooszar zostają Ci odpuszczone... Pan odpuszcza Tobie grzechy, idź w pokooooju..."
Próbuję się uspokoić głębokimi wdechami.
Dobrze, że prysznice brane cztery razy dziennie też zostały mi zapomniane.
- Czyli jak Warszawa to nie płacę? - dukam, trzymając się za brzuch ze śmiechu.
- Nie. Chyba, że chcesz sobie zabukować miejsce - mówi mama.
-...
- Czy za jedzenie też muszę płacić, skoro żywię się sama?
- Nie.
- Dobra. Co jeszcze?
- Postaraliśmy się zminimalizować koszty, zaokrąglić sumy, zaoszczędzić wydatki, zaplanować, wziąć pod uwagę, wyliczyć, ustalić...
- Do rzeczy.
- Z tego co wynika, obliczyłem, że, jeśli popatrzeć...
- Do rzeczy...
- Opłaty stałe wyniosą tyle, jednak musiałem wyliczyć średnią arytmetyczną z kosztów poniesionych na drodze...
- Do rzeczyyyyy...
- Podsumowując, reasumując, idąc do sedna sprawy...
- Ile?
- Tutaj obliczyłem, podsumowałem, dodałem, podzieliłem...
- Ile?
- Stałe opłaty zostały zaokrąglone, doszedł do tego jednorazowy dodatek...
- Ile?

W końcu doszliśmy do sedna.
Koszty zostały podsumowane.
Pomnożone, dodane, podzielone.
Włosy mi trochę oklapły.
Oczka zgasły.
Zapał zmalał.
Muszę przecież oszczędzać energię, skoro tyle kosztuję.

Ostatecznie przeanalizowana, przeliczona, zaokrąglona, zminimalizowana cena jest do przełknięcia.
Pomijając koszty, które ponoszę na jedzenie, leki i lekarzy (*never ever, ni chuchu, nie ma opcji - przechodzę na niekonwencjonalne metody leczenia. Pijawki, dieta, leczenie oddechem, dźwiękiem, słońcem. Albo księżycem w miesiące zimowe), dojazdy do pracy, zumby (^^), siłownię, markowe majtki, miękkie bluzy, miętowe sweterki, sojowe jogurty i kukurydziane płatki... jest znośnie.
Koszty mojego szeroko pojmowanego życia generalnie nie są zbyt duże, zresztą błędem byłoby myślenie, że wszystko mi się należy i że wszystko dostaję i biorę, ale...

Ta podniosła atmosfera.
Ten ton.
Ta konspiracja.
Te szeleszczące kartki papieru.
Ta powaga.
Ten mędrkowato - pompatyczny ton.
Ten profesorkski wygląd.
Te kalkulacje.
Te fakty.
Te podliczenia.
To wszystko na raz.
Jednego dnia, znienacka, bez ostrzeżenia, bez zapasu chusteczek do wytarcia łez cieknących ze śmiechu.

Jeb*am.
Jeb*am ;D.
A potem wstałam.
Usiadłam.
Zatarłam łapki.
Spisałam ku potomności.
Aaaamen ;)



Komentarze