Biały

Podniecałam się, podniecałam, to i mam.
Jak zawsze.
Chciałam swoją dzicz, swój spokój, swoje Bieszczady.
Kolorowe liście.
Drzewa.
Góry.
Góry, phi.

Taa...
Zaczęło się.
Zima.
Niby tak niewinnie, niby tak subtelnie.
Najpierw lekkie chłody, potem troszkę śniegu.
Małe zaspy, które posypane odrobiną brudu wyglądały jak lody straciatella.
A potem nagle bez ostrzeżenia: mróz, poranne drapanie szyb, przymarzanie rąk do kierownicy, mokre stopy, termogacie i wszystko na raz.

Niby jeszcze nie ma tragedii.
Rano ciepła kołderka, ciepły kaloryfer, ciepła piżamka i ciepłe skarpetki.
Ciepli domownicy, ciepła herbata, ciepła woda pod prysznicem.
Są poranki z płatkami przy wyspie, pakowanie, śpiewne tosty z meduzami w drodze, mówienie o nierozmawianiu, rozkołysane kołysanki, ulala i szczękanie zębami do rytmu.
Spokojna cicha droga, nucenie, skupienie.
A potem bach - i zaspy.
I zima.
I szklanka na drodze.
Mróz malowniczo malujący po szybach...
Zimny nos...
Dłonie.
Zamarzający długopis.
Zamarzający płyn do spryskiwaczy.
Zamarzające smarki...

Boże.
Ja nie przeżyję tej zimy ;D.
Ja już trzęsę tyłkiem i już zamarzam.
A ile to niby było mrozu? Pięć stopni?

Niby nie wyciągnęłam jeszcze ciężkiej artylerii w postaci miętowo szarej kurtki, futrzastego szalika i mega grubych rękawic rodem ze Skandynawii, ale to zachowuję sobie na większe mrozy. Te mrożące smarki w nosie.
Buty UGGi też będę nosić, a jakże.
Będę w nich śmigać, aż się będzie kurzyć.
I będę w nich kupować sojowe jogurciki i migdały w surowej czekoladzie, które mi tak ostatnio podeszły.


Jak już będę mieć swoje mieszkanie, będę mieć ogrzewanie podłogowe na całej powierzchni.
Będę tańczyć boso po płytkach jak elf wśród jaśminu i tylko będę uważać, żeby się nie wypier***ić na czymś mokrym.
Będę mieć gazowe ogrzewanie, centralny odkurzacz, hydromasaż pod prysznicem i futrzasty dywanik w sypialni.

Jak będę mieć swój samochód to już ja zadbam, żeby miał podgrzewane fotele, kierownicę, funkcję grzania nerek i odmarzania nosa.
I odpowiednio wielkie koła, żeby się nie zagrzebywał w śniegu.

Wszystko będę mieć.
Wszystko.



                                                                                ***
Wpis pisałam wczoraj, kiedy śnieg przy drodze rzeczywiście wyglądał jak lody straciatella, a im głębiej w Bieszczady, tym więcej zasp.
Dziś rano podwórko tonęło w bieli.
Padało całą noc i cały dzień i jakoś nie widzę, żeby w najbliższym czasie miało być inaczej.
Wieczorna droga z pracy zajęła mi masakrycznie dużo czasu.
Jest tak biało, że biel bije mnie po oczach, a wycieraczki ledwo nadążają z ogarnianiem śniegu.
Mimo to po powrocie do domu ubrałam nieprzemakalne buty i wzięłam psa na spacer.
Obojgu nam się podobało, choć oboje musieliśmy brodzić w śniegu.
On z powodu krótkich łap, ja z powodu krótkich nóg.
Oboje wnieśliśmy do domu kupki śniegu, które od razu rozpuściły się w mało apetyczną breję.
Buty mam mokre, rękawiczki mokre, chustkę w jaskółki też mokrą.
Mam też rumieńce na twarzy, wyszczerz i iskierki w oczach.

Pewnie jutro połowicznie zamarznę na nocce, ale wiecie co jest pocieszające?
Że jak w sobotę zejdę z nocy ze sponiewieranymi od czapki włosami, zasiniałymi oczami i półprzytomnym spojrzeniem, wskoczę pod gorące strugi wody i pod ciepłą kołdrę w sowy.
Uśmiechnę się do ściany i do sufitu, zmierzwię radośnie prześcieradło i poklepię poufale poduszkę.
A potem zacznę dziewięciodniowy urlop ^^ ;].
O! ;)


Komentarze