Przejdź do głównej zawartości

Karolinka ;]

Ostatnio w nocy nie mogłam zasnąć.
Głównie z tego powodu, że tego dnia została mi wytknięta moja nieumiejętność palenia w piecu, którą osobiście uważam za lekkie upośledzenie, bo niby nic trudnego, ale te pompki, srompki, cugi i srugi to dla mnie koszmar.
Było mi wstyd, że nie umiem tego zrobić, a przecież piec jak piec.
No kurde, przecież to nie statek kosmiczny.
Zwyczajny, normalny, durny piec.

Pamiętam nawet jak go kupowaliśmy i chociaż miałam wtedy jakieś osiem lat - pamiętam, że był to Sas 17. Pamiętam, że sprzedał go nam pan z plakietką "Mariusz" i że oglądałam wtedy w sklepie dużą trójkątną wannę i strasznie marzyłam, żeby taką mieć.

Ogólnie to pamiętam praktycznie wszystko z dzieciństwa.
Nawet to jak byłam ubrana na zabawie andrzejkowej w zerówce.
Miałam ubraną granatową sztruksową sukieneczkę z paletą farb i białą bluzeczkę w kolorowe kropki.
Pamiętałam nawet, że na zabawie mojemu ulubionemu koledze puściła się krew z pękniętej wargi i że wylosowałam z wielkiego worka małego żółtego bardzo mięciutkiego misia z niebieskimi i żółtymi łatkami na łapkach (*ale to tylko dlatego, że wyciągając zabawkę z wora wymacałam, że to mały badziewny plastikowy Mikołaj bez grama mięciutkiego pluszu, jakiego wylosowała połowa grupy, więc niby przypadkiem go upuściłam i macałam dalej).
Pamiętam też, że później tę sukienkę ubierałam lalce, którą się bawiłam. Masakra, że w wieku 5 lat byłam wzrostu lalki.
Ale ta lalka była ogólnie duża.
Taka wysoka i w sumie to strasznie brzydka.
Pamiętała jeszcze czasy mojej mamy.
Miała wyrwaną połowę włosów i jedno niedomknięte oko, przez co wyglądała trochę upiornie.
Była paskudna jak noc listopadowa, ale zawsze było to o jedno "dziecko" do ubierania w ciuszki więcej.
O, i miała jeszcze odgryzione paluszki u rąk, bo mój pies jako szczeniak poniszczył mi połowę zabawek (łącznie z nogami jedynego Kena z mydełkowatym wyrazem twarzy i włosami w sraczkowatym kolorze, którego w sumie nie lubiłam i nogami pięknego karego konia nad którym płakałam dwa wieczory).
Nazywała się Kasia, bo kiedyś była taka bajka o dziewczynce, której ktoś tam (a może ona sama, w końcu bajki są czasem brutalne) odciął nóżki, bo miała na nich tańczące pantofelki, w których nie mogła przestać tańczyć i nie mogła ich zdjąć więc polecieli po całości i obcięli jej buty razem z nogami...
W każdym razie:
Miałam jeszcze drugą lalkę.
Ta - równie stara i równie brzydka (też po mamie) miała porcelanową buźkę i oczka, które tak śmiesznie klikały jak się zamykały.
A zamykały się i otwierały za każdym razem jak się ową lalką potrząsnęło i w sumie jak się głębiej zastanowię to to klikanie było strasznie wkurzające.
Ona dla odmiany miała imię ruchome, w zależności od tego jak nazywało się najnowsze niemowlę w sąsiedztwie.
Akurat wtedy miała na imię Karolinka, bo tak - dla odmiany - miał na imię szczeniak sąsiadów.

Marzyłam o lalce z prawdziwego zdarzenia - takim bobasie jak z reklamy.
Najlepiej, żeby sikał i był łysy.
Ciocia z Ameryki obiecała mi, że taką wyśle i chociaż miałam już jakieś osiem lat - czekałam na tę lalkę jak na zbawienie.
Miała mieć w zestawie wanienkę, ręcznik i mydełko, więc byłam podjarana, że na pewno jest łysa i sikająca i przełknęłam nawet to, że wanienka i gadżety były różowe.

Lalki ostatecznie nie dostałam.
Przepłakałam kolejne dwa wieczory, bo pochwaliłam się koleżankom z klasy, że dostanę "bobasa" i śmiały się, że jestem kłamczuchą.
Ponieważ budowaliśmy się i mieliśmy w huk wydatków (np. zielony piec marki Sas 17), mama nie bardzo chciała mi dać kasę na lalkę, ale moja siostra mnie wsparła emocjonalnie i ostatecznie dostałam pieniądze.
Lalka kosztowała całe 38 zł i choć nie sikała to i tak byłam w siódmym niebie.
Nie pobawiłam się nią zbyt długo, bo szybko wyrosłam z lalek, ale i tak było fajnie ;)

Przewracając się więc w pościeli, tchnęło mnie refleksyjnie, jakie to dzieciństwo było proste, słodkie i niewinne i jaka byłam wtedy grzeczna, beztroska i naiwna, aż dotarło do mnie, że przecież naiwna to niestety dalej jestem.
Przykro mi się zrobić nie zrobiło, bo nie jestem zdolna do uczuć wyższych, ale udało mi się wykrzesać z siebie na tyle uczuć, że zaczęłam płakać (ostatnio dobrze mi to wychodzi, a najlepsze jest to, że nauczyłam się płakać równocześnie z uczeniem się strzelać, bić i dusić. Teraz to płaczę już prawie rekreacyjnie, przeważnie z byle główna albo żeby zasnąć) nad tym, że dziś mam pieniądze i widzę, że pewnych rzeczy i tak kupić nie można, no i z tą naiwnością najbardziej mnie jednak tchnęło, więc - płakałam całkiem żwawo.
Cicho, acz treściwie jeśli chodzi o ilość łez i ich szybki strumień.
Było to kojąco oczyszczające doznanie.
Takie w sam raz do poduszki.
Zrobiło mi się tak dobrze, że już myślałam, że odpłynę, ale wtedy przypomniałam sobie jeszcze, że ta lalka o którą tak jęczałam ostatecznie została w starym mieszkaniu, kiedy wprowadziliśmy się do domu i że jak pojechałam na mieszkanie robić porządki to była zarośnięta pajęczyną i było na niej chyba z sześć pająków wielkich jak pięciozłotówki.
Wtedy przypomniałam sobie jeszcze, że będąc kiedyś u babci - cioci - zakonnicy (...) w piwnicy były taaakie wielkie pająki, które mogłyby zjeść kota, a oprócz pająków to był tam cudowny, duży i strasznie zapuszczony ogród z trawą wyższą niż ja i że w tej trawie wylądował kiedyś cały garnek rosołu, który ugotowała ciocia, bo był tak ohydny, że wszyscy prawie rzygali na jego zapach.
Jak przypomniałam sobie tę konspirację żeby wygonić ciotkę - babcię - zakonnicę z kuchni, żeby pozbyć się zupy, jak przypomniałam sobie te długie obleśne kluski na krzakach, jak przypomniałam sobie te wakacje i te pająki to zaczęłam się strasznie śmiać.
Tak się śmiałam, że zaczęłam się cała trząść, wiercić, chichotać i kręcić po łóżku.

No i nie zasnęłam do trzeciej, a jak się obudziłam rano to byłam niewyspana, zła, wymęczona i miałam spuchnięte od płaczu oczy.
O.
Więcej nie będę myśleć o piecu...






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b