Przejdź do głównej zawartości

Zepsute drzwi


W ostatnim czasie nic nie poirytowało mnie bardziej niż zepsuty zamek z drzwi od pokoju.
Nie śniegi (zaspy są naprawdę malownicze), nie mrozy, nie odśnieżanie i nie pseudopalenie w piecu.
Drzwi.
"Zepsute" drzwi.

Otwierały się bez najmniejszego powodu.
Przeważnie otwierał je wiatr, przeciąg albo mój pies, który trącał je nosem i wchodził jak do siebie, wskakując zawsze brudnymi łapkami na zawsze świeżo wyprane prześcieradło.
Nad ranem z kolei do pokoju wślizgiwała się kotka, która od razu zaczynała dreptać za łóżko, żeby oddawać się swojej ulubionej czynności czyli drapaniu w eko skórę.
Czasami wystarczyło nawet, że ktoś koło nich przeszedł i już - otwierały się ze skrzypieniem, które było mega wkurzające.
Po nocce w pracy, kiedy wracałam do domu i wskakiwałam pod kołdrę, ze snu budziły mnie domowe odgłosy domowników, tłuczenie się garnków, szczekanie psa i szczękanie sztućców.
A wszystko przez drzwi, których nie dało się zamknąć.
Zero ciszy, zero spokoju, zero prywatności.

Nie myślałam o niczym innym tylko o tym, że chcę, żeby działały jak trzeba.
Próbowałam je naprawić, ale nie wiedziałam jak.
Próbowałam się przyzwyczaić do tego, że są uchylone, ale wcale się do tego nie przyzwyczajałam, nawet jak minął dzień, dwa, pięć, osiem, piętnaście.
Próbowałam poprosić kogoś o pomoc. Nikt jakoś się do tego nie garnął.
Próbowałam je kopnąć, ale obiłam sobie tylko stopę.
Próbowałam przeczekać. Nic się nie zmieniało.
Próbowałam je zamęczyć - zamykać, zamykać, zamykać aż w końcu zmęczą się i zaskoczą. Nie zaskoczyły.
Próbowałam udawać, że mnie to nie drażni, ale drażniło.
Próbowałam użyć siły, ale przecież wiadomo - nic na siłę.

Przestałam więc myśleć o tym, że mnie to złości, bo po co się złościć.
Przestałam prosić, bo kogo i o co?
Przestałam używać siły, bo przecież nie jestem znowuż aż taką siłaczką.
Przestałam je męczyć, bo nie miało to najmniejszego sensu.
Psa wyganiałam, kotkę wyrzucałam za wszarz, do domowników krzyczałam: "Ciiiiicho!" i nakrywałam łeb poduszką.

Pewnego dnia w domu zrobił się taki przeciąg, że drzwi z głuchym świstem huknęły o futrynę.
I wtedy same się naprawiły.
Bez proszenia, bez pytania, bez nerwów, bez planowania i bez niczyjej pomocy.
Trochę przez zapomnienie, trochę dzięki temu, co niezależne ode mnie, trochę przez przypadek.
Świsnęły, walnęły i wskoczyły na swoje miejsce.

Dziś drzwi działają sprawnie jak nigdy.
Zamykają się i otwierają jak należy.

A ja nie proszę, nie pytam, nie denerwuję się, nie planuję, nie proszę o pomoc i zdecydowanie nie czekam ;)




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b