Przejdź do głównej zawartości

Letni

Zdecydowanie lepiej się jednak czyta niż pisze, wiecie?
Nie potrzeba wiele czasu - książkę można wrzucić do torebki albo czytać na półśnie przed zaśnięciem.
Nie trzeba tyle myśleć, kombinować, inwestować (jeśli chce się napisać książkę, a nie tylko wpis na bloga).
Do poczytania nie trzeba nawet wydawać pieniędzy w księgarni - biblioteczne półki aż się uginają od książek, a thrillery i kryminały brylują. Wydaje mi się nawet, że wystarczy obco brzmiące nazwisko, krwisty tytuł i jakaś ucięta ręka w tle i poczytność rośnie. Przynajmniej moje preferencje okładkowe to albo z ulubionym autorem albo z jakąś urżniętą częścią ciała ;). Ale wciąż jestem wegetarianką, kocham koty i pracuję z dziećmi, nic się nie zmieniło w tej kwestii.
Wczoraj wypożyczyłam tonę książek i aktualnie walczę ze sobą, żeby nie rzucić się na prawnicze dzieło Grishama, tylko zająć się stertą prania, kilogramem rabarbaru rozłożonym na ladzie, z którego miałam upiec ciasto, ale gdzieś w tym planie zginęły chęci i czas.
Bloga lubię włączać i wyłączać, o niczym pisać mi się nie chce i pisać nie lubię.

Ostatnio lubię za to jeść truskawki, nosić sukienki i oczywiście podniecać się moją jaśnie czworonożnością :)
Z planów balkonowych zrealizowałam jedynie porządki. Mycie, pucowanie, porządkowanie. No i szyby. Tak mi się przypomniało w czerwcu, że powinnam to zrobić. I tak jak się spodziewałam - jakoś przeżyliśmy te parę miesięcy z brudnymi oknami, a świat się nie zawalił. Podobną taktykę zastosowałam dziś z myciem białej podłogi w łazience. Nie umyłam jej jak zwykle na kolanach tylko pozwoliłam włosom i paprochom żyć, a one w ramach wdzięczności pochowały się po kątach. I o dziwo też żyjemy. Zresztą - nie mogę za bardzo zgrywać perfekcyjnej pani domu, bo się po ślubie mój chłop załamie, że sobie bałaganiarę znalazł. A jak mnie zostawi to nie będę starą panną z kotem, tylko rozwódką z kotem, tak samo ładnie brzmi ;)
Aaa, no a na balkonie to mam białe kwiatki, lawendę i zdechłego storczyka.
A szybkie wychodzenie na balkon opanowałam już do perfekcji, podobnie jak perfekcyjnie szybko uciekam za drzwi, żeby nasz Blusiek nie przemknął mi między nogami.
Blue to temat odrębny, Blue rośnie jak na drożdżach i Blue jest naszym - no a przynajmniej moim puchatym szczęściem.
Tak więc tego lata bez wiosny miotam się między pracą, a mieszkaniem, próbując zachować bilans między obowiązkiem, a odpoczynkiem, dawnymi marzeniami o staropanieństwie a dbaniem o niemęża, ambicją, a lenistwem. Ale i tak najbardziej to miotam się po podłodze z kotem :)

Z takich nowości to tylko tyle, że przypominam, że w domu rodzinnym mam psa, kotkę i małego kociaka, a przy sobie w mieszkaniu własne kocię dziecię, więc chyba piękniej być nie może, pełnia szczęścia została już osiągnięta. Póki co ostro szczepię i odrobaczam swojego kocurka, nakazuję mamie odrobaczyć naszą domową ferajnę i plan na czerwiec mam taki: Mateusz mecze, my transporter i jazda do kociarni.
Za chwilę stuknie też rok, odkąd plan "single forever" przerzuciłam na pierwszą osobę liczby mnogiej, za nieco ponad dwanaście miesięcy wybije nasza godzina zero (czyli czas obrączkowania).
Wychodzi też na to, że w pracy spędzę większość wakacji, jedynie koniec sierpnia będzie mój.
I tak póki co jara fakt, że wolne mam wszystkie popołudnia, noce, święta, soboty i niedziele. Choćby się waliło, paliło większość wieczorów mamy razem, a weekend jak nam nie pyknie to robimy sobie weekend w tygodniu.


Dwa lata temu lato spędziłam koszarowe w szkolnej wersji. Zakuwałam, zasuwałam, pociłam się w moro i używałam dużo kolorowych zakreślaczy, o mniej więcej tak:






Rok temu koszarowe lato było znośne. Nie było już nauki i egzaminów, a oprócz służb z buta i c.d czarnego moro, miałam czas na kawki, truskawki, a potem nawet morze i Węgry, ale mimo to spędziłam je jednak głównie w stolicy, bloku, no i na zamkniętej jednostce. Zdjęcia mi przypomniały jeszcze, że nad koszarowym łóżkiem miałam łańcuszek z bielizny i ubrań swoich plus trzech dziewczyn z pokoju (przynajmniej zanim zdradziłam je i zamieszkałam z Mateuszem). A na deser i smaczek ta galeria, te zakupy i to cudowne tracenie pieniędzy, chlip chlip ;)


























W tym roku nie wiem. Nie mam pojęcia.
Marzeniem Mateusza jest, żebym przestała ubierać na noc długie spodnie i skarpetki, argumentując to słowami :"Bo w Piasecznie...". (*w Piasecznie to był skwar, duchota i brak snu nocą letnią, bo mieszkanie na ósmym piętrze dawało nawet nie w kość, a w du*ę).
Marzeniem mamy jest, żebym wreszcie na coś się przydała i pomogła jeść warzywa z przydomowego ogródka.
Dla Blue liczy się tylko to, żebym była blisko, nie zamykała drzwi od kibla, nie wychodziła z domu i najlepiej to jeszcze wpuszczała go pod prysznic. No, mogłabym jeszcze mu ustąpić i dać troszkę mokrej karmy, a on obiecuje, że nigdy więcej się nie zrzyga.
A ja co bym chciała?
Chciałabym więcej czytać, może coś pisać, zdecydowanie więcej ćwiczyć i nie przytyć po hormonach tarczycowych, które muszę łykać.
Chciałabym dłużej spać, pojechać gdzieś choć na chwilę, chociaż nie wiem jak oderwę pępowinę od kota, no i przede wszystkim wypławić się wreszcie w dobrodziejstwach domu, wolności i sielskiego miasteczka. Pić mrożoną kawę, majtać nogami w wodzie bez zapalenia pęcherza, chodzić po trawie, wisieć w hamaku, jeść truskawki, gadać z mamą, ciocią, ciocio babcią, śmiać się, wygłupiać, spędzić leniwe lato z jeszcze chłopakiem zanim za rok się hajtniemy, jeśli ja nie zabiję go książką a on mnie tenisową rakietą ;)





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b