Przejdź do głównej zawartości

Kiedy leje i wieje

Mieszkamy w nowym mieszkaniu ponad miesiąc, a ja właściwie jeszcze nie zrobiłam porządnego wpisu o poprzednim.
Nie ma co płakać nad rozlanym - tamto mieszkanie mogło w zasadzie powalić tylko swą ceną i ciemnością, która zabijała kwiatki i sprawiła, że mój kot nigdy nie miał szparek zamiast źrenic.
Oprócz kolorowego paska LED na suficie, zmywarki (nad którą tylko czasami ubolewam) i okapu na pilota nie było tam nic wartościowego. Ciemno, zimno, niezbyt sprawna podłogówka, w zimie pleśń i grzyb w niedogrzanej sypialni, zatęchłe pranie niezależnie od tego ile wlewałam w nie coccolino, piecyk gazowy który sam z siebie rozgrzał się do czerwoności, że bałam się że wybuchnie, wieczny mrok, kapiąca woda z deszczownicy... O czym ja w ogóle myślę?
Powinnam myśleć o momencie dostania nowych kluczy, o tym jak mi się strasznie podobało w odmalowanym na biało mieszkaniu, o traumie pająkowej kiedy po wejściu do świeżo pomalowanego mieszkania zastałam w nim pięć spuszczających się z sufitu pająków wielkości pięciozłotówek (otwarte okna, neony pod oknam), o oknach wielkich od podłogi do sufitu, które zostały potraktowane sprayem na insekty z działaniem megapająkobójczym, o firankach z Pepco, o malowaniu krzeseł na miętowo i o tym jak cudownie było jeść pierwsze wspólne śniadanie przy stole i przy świetle dziennym.
O tym jak miło i przyjemnie mieszka się w miejscu, które jest jasne, przestronne i przyjemne.


Doceniam szczególnie kuchnię, gdzie mam dużo miejsca i mnóstwo miętowych rzeczy. Która łączy się z salonem, nie tak wielkim i przestronnym jak się nam marzy - z niskim narożnikiem i miejscem do wyłożenia nóg, ale póki co mega przytulnym.
Doceniam sypialnię, w której generalnie tylko się śpi, a żyje w salonie i gabineciku, zwanym również pokojem Blusia, a który jest też garderobą, pokojem do FIFY i miejscem do korepetycji.
Doceniam mojego chłopaka, który większość urlopu spędził pakując i przenosząc, przenosząc i rozpakowując, od mebli, przez ciuchy, po pościele, koce, kocie wyprawki, długopisy, książki (w liczbie milion), leki i przyprawy i wszystko, wszystko ułożył.
Doceniam to zwłaszcza dlatego, że teraz mam czas, żeby się tym mieszkaniem nacieszyć.
Nacieszyć kuchnią, naprawionym pseudothermomixem z Biedronki (prezent od tatka, jak się zepsuł to myślałam, że da się bez niego żyć, ale po dłuższym namyślę stwierdzam, że nie. Jak można żyć bez zup krem zmiksowanych na aksamitny płyn?), kanapą, fotelem i poduszką sową na stopy. Sypialnią do spania, widokiem z okna, sprawnym ogrzewaniem i kotem, dla którego mam teraz dużo, duużo czasu.

Bo oprócz mieszkania zmieniłam też pracę.
Już nie mam do pracy pięć minut drogi, a 9 km, ale to naprawdę nie problem kiedy ma się prawo jazdy i samochód. Wróć, chłopaka z samochodem ^^. Moje pieniądze kiedyś odkładane na miętuska, dziś pożytkuję na lodówkę, pralkę, suknię ślubną i dwie podyplomówki. Jak szaleć to szaleć, jak studiować to wszystko na raz, jak się wiązać to nie tylko kotem i pralką, a połową serwisu AGD ;)
Pracuję w szkole, a przyznam szczerze, że w szkole widzę się lepiej niż w przedszkolu. Szczęście, że od września prowadziłam grupę 4 - latków, bo gdybym trafiła do pampersiastych maluchów, czułabym się jak w żłobku i musiałabym zostać na utrzymaniu niemęża, bo w towarzystwie gromady szkrabów z pękatą zawartością pieluchy prędzej bym umarła ;).

Pracę kończę codziennie o 11.25.
11.25.
Czy po służbach dwunastogodzinnych w śniegi, mrozy, upały i święta i po ósemkach z kilkuletnimi dziećmi, których tembr głosu przekracza dozwolone decybele nie brzmi to cudnie?
Nie jem już warzyw z patelni robionych w kwadrans między przedszkolem, a korkami.
Teraz robię dwudaniowy obiad plus szarlotkę w weekend.
Teraz angielskiego uczę wypoczęta, a nie naszprycowana kawą.
No a swój wolny czas pożytkuję na seriale.
Wszystko przez Grishama i Mateusza. Grishamowskie książki prawnicze zwykle łykam jak pelikan, a tę jedną ("Król odszkodowań") wyjątkowo męczę i morduję i nie mogę się wziąć i ją skończyć.
A Mateusz winny temu, że przywlekł do domu telewizor, a później Netflixa.
Pechowo miałam wtedy katar, nastrój na przytulanie i oglądanie "Ozark", potem sama obejrzałam "13 powodów", ale to głównie jako tło do gotowania i jako szum kiedy siedziałam sama w domu... Generalnie zamiast amerykańskich małolatów wolę amerykańskich kombinatorów, akcję i prawników.
"Wygrałaś los na loterii" - uznał ostatnio mój luby, jako że jako pewnie jedna z nielicznych istot zamieszkujących Ziemię, swą przygodę z "Breaking Bad" zaczęłam od obejrzenia "Better Call Saul". Czyli od reżyserskiego dowcipu, że później powstało to, co wcześniejsze.
Wybacz, Grishamie, Saul to moja nowa miłość, tęskniłam za nim całe dwa dni, zanim wciągnęłam się w początek Breaking Bad. Który się już skończył, bo połknęłam, pochłonęłam, tęsknię i czuję pustkę po.
Szukamy kolejnego serialu, coś co można tłuc po kilka odcinków dziennie, do nocy, do śniadania, do zaśnięcia.

Bluniek nasz wyrósł i wydoroślał. Skończył pół roku, został pozbawiony zdolności płodzenia, zaczął sam zasypiać poza naszym łóżkiem i zaczął sypiać w swoim legowisku. Przychodzi czasami razem z budzikiem, czasami sam robi za budzik nad ranem, bo chce się potulać, miauczy donośnie jak się załatwi w kuwecie, bo nie lubi nieczystości i kłóci się jak typowy ragdoll, mrucząc, gruchając i głużąc tak, że ludzie myślą, że to niemowlak. Jak typowy ragdoll daje się też nosić i wisi na rękach jak zwłoki. Jest mądry, ale też cwany - wchodzi na ladę i próbuje zwędzić coś do jedzenia, nie wyjdę z domu jeśli nie dam mu smakołyka, jak słyszy mój dzwonek telefonu to zaczyna miauczeć i leci pod drzwi, bo wie, że zaraz wrócę, uwielbia obserwować gołębie z okna i generalnie jest coraz większy i doroślejszy. Mi czasami brakuje tego, jak był malutki z wielką głową i wielkimi oczami za blisko siebie, ale Mateusz zachwyca się, że jest teraz arystokratycznie ładny i duży.


Zdjęcia nie doczekały się gabinetu (pokoju Blusia) i łazienki (a powinny, bo w odróżnieniu od poprzedniej nie jest jaskrawożółta), nie uwieczniłam też masy innych pierdół, które na bieżąco wrzucam na instagrama. Tak, zamieniłam pisanie na wrzucanie zdjęć, a czytanie na filmy.
Ale nie ma tego złego. Piękna słoneczna jesień ustępuje powoli mrocznej i chłodnej plusze, a ja chociaż już od dawna nie pracuję w ciężkich warunkach pogodowych, dalej lubię się grzać i siedzieć w poduchach. Dlatego kiedy dziś lało i wiało złapałam stos książek w bibliotece, swój stary kombinezon z polaru i kota, wrzuciłam zdjęcia na insta, przeczytałam z trzydzieści stron z Bluśkiem w roli poduszki i... ostatecznie zamiast czytać kimnęliśmy sobie oboje wśród bębniącego deszczu ;)





















































































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b