Styczniowy

Generalnie rękami i nogami bronię się, żeby nie pisać tylko o weselu. Żeby pisać o wszystkim, o wszystkich pierdołach tego świata, tylko nie o ślubie, ale ślub jest głównie tym, czym się zajmuję, zwłaszcza teraz, kiedy wybił styczeń.

Chociaż choinkę i światełka zdjęliśmy całkiem niedawno, okres świąteczny mam już za sobą.
Właściwie mogę śmiało przyznać, że bardziej odczułam robienie pierniczków jak siedziałam chora w domu i pakowanie prezentów przed Świętami niż ten wolny tydzień po Bożym Narodzeniu.
Po to "po" i tyle.
Mniej więcej tego samego spodziewam się na weselu. Wyciskam więc ile się da z przygotowań, przykładam się, wybieram tylko to, co mi się podoba nawet jeśli to wzór koronki i kolor kokardki na podwiązce, bo wiem, że ten dzień minie migusiem i zostaną tylko zdjęcia, film i sukienka przerzucona przez krzesło w hotelowym pokoju.
Tydzień leci mi za tygodniem tak masakrycznie szybko, jakby składał się z poniedziałku, czwartku i weekendu, a mój jesienny zapał z powodu studiów teraz brzmi: "O Boże, dzisiaj znowu zajęcia...". Jak jadę na studia, weekend niepokojąco się kurczy.

Tu powinnam wspomnieć też o kocie, garnkach i porządkach. No cóż. Są. I tyle :)
Kot ma się dobrze, garnki też... ^^. To znaczy - Blue jest najcudowniejszy pod słońcem, a ja kolekcjonuję nagrania jak płacze za mną, gdy wychodzę do pracy i jak w inteligentny sposób bawi się łapkami w otworkach od drzwi łazienki. Jest tak psi, że to aż komiczne. Aportuje, bawi się ze mną w chowanego, biega za piłką. Normalny cyrkus. A garnki? Garnki ostatnio mnie osaczają i najbardziej się cieszę, jak Mateusz idzie do pracy i nie muszę nic gotować. Ugly true. Generalnie chodzi o to, że kończąc pracę o 11.25 (;D) ja wpadam w maraton spożywczaka, świeżego chleba i drewnianej łyżki. I o ile najczęściej przygotowujemy makarony, a dla Mateusza plus kurczak to czasami wolałabym zjeść sałatę, byleby nie musieć obierać, kroić, smażyć i potem zmywać. Oj, tak. Wychodzi ze mnie ten singlus samotnus, akcja "Zero chłopów!" i "Stop bycia Kurą Domową". Caaały czas wychodzi. Ale potem nadrabiam, kupuję przyprawę do tagiatelle i robię takiego kurczaka, że Mateuszowi uszy się trzęsą.
Potem są korki, potem albo tańce albo jakaś konferencja albo zawsze coś i ostatecznie nie mam kiedy tak sobie usiąść i siedzieć. No, chyba że tłuczemy serial, ale to późnym wieczorem. Teraz molestujemy "Homeland". Wsiąknęłam.
Właściwie dzięki temu i tylko dzięki temu, że minęliśmy się z M., właśnie siedzę i piszę, a na obiad zjem chyba tynk ze ściany. 
Żartuję. Mam zupę jarzynową. 

O ile garnki sobie są, to porządki niestety nie robią się same, w przeciwieństwie do bałaganu. Ten to bezapelacyjnie robi się sam. Mnoży. Pączkuje. Dzieli jak pierwotniaki. Przez jeden dzień jest błysk, na drugi pojawiają się paproszki i okruszki, a trzeciego dnia jest już tsunami. Koci żwirek wylatuje fontanną z kuwety, kiedy Bluś z niej wypraża z impetem, do domu schodzą się moje korkowe dzieci, a razem z nimi wchodzi śnieg i piach, podczas tego nieszczęsnego gotowania coś kapnie i coś spadnie, a do tego wszystkiego SAMO, całkowicie samo zachlapie się lustro! Magia. Czysta magia. U Was też tak się dzieje? No tak, u Was czysto, jak nie ma męża i dzieci. No cóż. U mnie odwrotnie. Jest czysto jak nie ma mnie :). Ostatnie porządki ominęły mnie szerokim łukiem, bo wróciłam od okulistki pół ślepa od zapalonych spojówek. Nie chciałam się bratać ani z kurzem ani z chemią, a że wirusy atakujące oczy są tak bezczelne, że atakują cały organizm jak grypa, umyłam tylko naczynia i kocie miski i teatralnie padłam na łóżko w sypialni, kwitnąc tam razem z podniesionymi do odkurzania pufami, krzesłami i kotem. Biedny, biedny ten mój M.. Nie wiedział, że zapisując mój numer w swoim telefonie i zapraszając mnie do swojej piaseczyńskiej kawalerki, otworzył puszkę Pandory i wpuścił sobie do życia Mały Kataklizm i Inne Choroby Tego Świata. Razem z torbami pełnymi ciuchów, kredek i książek przywlekłam mu do mieszkania okres, migreny, mdłości i zapalony pęcherz. Wtargnęłam ze swoimi relaksacyjnymi maseczkami na oczy, zatyczkami do uszu i tabletkami na bezsenność. Wdepnęłam nogą z pęcherzem od chodzenia po piachu tak upierdliwie, że tak samo upierdliwie ma ze mną dziś. To dzięki mnie zobaczył, że okres można przechodzić bezproblemowo i łagodnie, a można sypać ch**e i gryźć. To ja nauczyłam go, co to rotawirus, omdlenia i nasiadówki na chory pęcherz. Ode mnie dowiedział się co to stany nerwicowe, arachnofobia i lunatykowanie, a także połączenie arachnofobii z lunatykowaniem (z krzyczeniem "Pająk, pająk!" na cały regulator włącznie). 
Ale cóż... Małżeństwo to nie tylko bławatki, chabry... 

Mój koci bławatek właśnie gdzieś się zawieruszył, mam nadzieję, że dziwnym trafem nie wskoczył do pralki, bo rzeczywiście jakoś dziwnie pralka chodzi, a w mieszkaniu wyjątkowo cicho i nikt nie dopomina się miauczeniem o przysmaki z kocimiętką...
Póki co jeść mi się nie chce, bo wypiłam tyle soku z mandarynek i gorącej herbaty z sokiem malinowym, że pewnie przytrzyma mnie do południa, więc pewnie powinnam dokończyć wypełniać formularz zwrotów na Zalando i zgrać zdjęcia z telefonu, żeby trochę zwolnić pamięć. 
Aa, w lutym idziemy na zabawę karnawałową i upiekę kilka pieczeni na jednym ogniu.
Zgram się z Mateuszem, żeby dobrze tańczyć (właściwie wystarczy, że będę stawiać lekko bierny opór ręką, żeby nie wisiała jak zwłoki, a resztę ciała bezwładnie poddawać jego prowadzeniu i nie kłócić się o dominację), zsocjalizuję się z ludźmi, obczaję salę, na której wystąpię w czerwcu, oswoję się z fryzurą (próbną) i makijażem (próbnym) oraz butami na obcasie i kiecce, dla odmiany czarnymi i krótkiej, po to, żeby później odnaleźć się w szampańskich czółenkach i sukni z trenem i masą koronek i wypróbuję w praktyce nasze tańce, hulanki, swawole.
Póki co przywołuję i odwołuję kurierów, którzy tłumnie przynoszą mi paczki i paczuszki z sukienkami, w których wiecznie mi coś nie pasi. 
Poza zabawą, na którą koktajlowa sukienka to mus przymus, bo nie widzę się tam w letniej sukieniuni w koty, z dumną obwieszczam, że nie kupuję nic ciuchowego, butowego ani pierdołatowego (Jeśli nie jest to związane ze ślubem, czyt. nie tyczy bielizny w kolorze ecru lub cielistym, biżuterii i Biotebalu w ilościach hurtowych na porost włosów). 
No, a poza tym to nie byłam ani razu na nartach ani łyżwach bo jak nie urok to spojówki, byłam za to na kuligu konnym zaprzęgiem i nie polecam. Byłam tam z dzieciakami ze szkoły, żal mi było koni, serce moje wegetariańskie się kroiło i nie przetłumaczę sobie, że nic im nie będzie.
Zima nie odpuszcza, ja chodzę tylko w mega długiej kurtce i mega ocieplanych butach, a dojazdy do pracy jak zwykle mi nie przeszkadzają, chyba że przeleje się czara goryczy albo przesypie mi się śnieg wierzchem i wsypie do mega ocieplanych butów...

Odnośnie zdjęć - zapewniam, że Blue nie ucierpiał podczas sesji, ubranko zostało założone tylko do zdjęć. Święta były zdecydowanie mocno prezentowe i mocno piżamowe. Oprócz tego dostaliśmy też narzutę na łóżko, no a ja masę kosmetyków, w tym głównie na porost włosów.  Zwykłych, prostych sukienek też miałam masę, bardzo mi się podobają i dobrze noszą, ale hybrydy sobie już daruje, moja tarczyca się na to nie godzi.
Aaa, i zdublowaliśmy sobie płyty Eda Sheerana, co przegłosowało sprawę, że pierwszy taniec tańczymy do Perfect ;)


























































































Komentarze