Przejdź do głównej zawartości

Trochę inna studniówka ;)

Najwięcej wejść na mojego bloga w ciągu jego całego funkcjonowania, miał wpis o studniówce.
Tak szumnie nazwałam sto dni radości, sto dni wolności, sto dni po zakończonym pierwszym związku.
Zarzekałam się niejednokrotnie, że nie będę mieć chłopaka (i cóż - chłopaków miewałam, ale jakoś bezszelestnie, bez porywów i co najlepsze - bez większych żali z nimi zrywałam) i że moim głównym celem życia będzie pielęgnowanie w sobie niechęci do związków i miłości do samotności.
Wizja pojedynczego kubka stojącego na ławie wywoływała u mnie przyjemne dreszcze, pod warunkiem, że obok niego będą mój laptop, książki, kot i dobra praca.
Potencjalny chłopak zaś został sprowadzony do przykrej roli niebycia, acz ewentualnego bywania i to po warunkiem całkowitego poddania się moim wydziwom.

Cóż.
Nie wiem kiedy ten misternie układany latami plan runął, ale było to zaskakująco szybkie.
Mniej więcej tak szybko uskakiwałam ostatnio z ławki, gdy siedzący ze mną uczeń słysząc o macicach, łożyskach i porodach nie wytrzymał presji i nagle zaczął gwałtownie wymiotować, kiedy akurat ja miałam wybitnie dobry dzień, wyspany poranek, mało spuchnięte oczy, swój pierwszy dzień z korektorem i pudrem na buzi i prawieżewyprasowaną elegancką koszulę w prążki.
Koszula nie ucierpiała, puder też nie, ucierpiała moja kanapka, którą długo, dłuuugo przetrzymałam w torebce, zanim mój nieodważny żołądek odważył się cokolwiek zjeść.
Niemniej jednak w tak samo szybki, niespodziewany i szalony jak ta zarzygana lekcja przyrody sposób wskoczyłam w życie mojego M.
Też był szok, różne uskoki i uniki i też nie wiedziałam jak to się mogło stać ;)

I teraz siedzę na kanapie, która jest kanapą z jego pokoju, z kotem, którego u niego wyprosiłam, w mieszkaniu, które dzielimy.
Dzielmy razem łóżko, kołdrę i konto, bo dziś po prawie dwóch latach bawienia się w połówki postanowiliśmy dokonać fuzji i połączyliśmy konta. Rozpytaliśmy się o kredyt, rozsnuliśmy dalekosiężne plany, po czym wycofaliśmy się jak ślimak do skorupki, bo jednak na plan numer 1 wysuwa się wesele.
Bo dziś mamy dokładnie 100 dni do wesela, kolejną studniówkę.
Szokującą, niesamowitą i niebywale miłą.
Chociaż wyryta w pamięci data oświadczyn tłukła się nam po głowie cały czas i co miesiąc to rocznicę zaręczyn oboje przespaliśmy. Po prostu nam umknęła. Nie wiem nawet co wtedy robiliśmy, nie byliśmy w pracy, więc nie widzieliśmy daty, mieliśmy inne rzeczy na głowie. Przepadło.
Za to wczoraj Mateusz oświadczył mi się po raz drugi, bo przyniósł do domu obrączki ;)
Przedwczoraj z kolei przyszły zaproszenia.
Tak, to nie ta fala, kiedy przychodzące do mnie paczki miały znaczek z Zalando albo zawierały książki.
To te momenty wybory kolorów wstążek, czcionki, cytatu o miłości i tego, co zamiast kwiatków.
To zastanawianie się jak poprawnie odmienić nazwisko, jak zmieścić "wraz z osobą towarzyszącą" w wąskiej linijce i jak ładnie wykaligrafować słowa.
Oczywiście gdyby parę lat temu ktoś powiedział mi, że dziś będę uzupełniać papiery do USC i zaznaczać, jakie nazwisko obiorę po ślubie, że pojadę na weekendowe nauki dla narzeczonych choć mam już swój papier z liceum (nie wiem po co mi był, skoro w liceum zdecydowanie bliżej mi było do książek niż do chłopaków...), że będę nosić pierścionek zaręczynowy i jarać się swoją ślubną sukienką to chybabym padła. I podejrzliwie obchodziła każdą istotę męską wkoło.
Z drugiej strony jestem teraz tak nastawiona na "tak", że po dawnym "nie" nie ma już śladu i teraz to mówię tylko: "Dlaczego poznałam Mateusza tak późno i dlaczego do cholery musiałam jechać do Warszawy, żeby go poznać?"



Sto dni do ślubu.
Sto do wesela.
Stówa do słów przysięgi.
Stówa do wejścia i wyjścia z kościoła.
Do założenia obrączki, wniesienia przez próg, toastu nowożeńców i pierwszego tańca.
Zabaw do białego rana w niecałkiem białej sukni.



A co się zmieniło odkąd jestem zajęta, zaobrączkowana brylantem i owinięta kluczem z błękitnym pomponem?
Jestem mocno szczęśliwa i jeszcze mocniej kochana, a przede wszystkim szczęśliwie zakochana.
A oprócz tego mam to co chciałam. Dobrą pracę z wolnymi wieczorami i weekendami, caaały regał książek, całą półkę kubków i jednego cudownego kota.
Dużo wspaniałych chwil razem przez duże R, czasami samotne wieczory, wystarczająco czasu dla siebie, książek i kota i zero presji na jajniki ;)



PS A co jeszcze przez sto dni Panna M. zażyczyła sobie w zaproszeniach...? Jeszcze więcej książek! :)))))






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b