Przejdź do głównej zawartości

Żonglerka

Myślałam, że pożongluję wpisami i przeplotę wpis o deszczu wpisem o ślubie, postem o kocie, a potem o czymś całkiem innym, ale się nie da.
Leje tak, jakby maj zapomniał, że jest majem.
Majem ze słonecznym majowym weekendem, długimi dniami, ciepłem jako wstępem do wakacji.
Nie mogłam już wytrzymać i kupiłam czerwone kalosze.
Może nie mam ogródka, nie mam psa, nie mam domu i nie mam kasy przed weselem, ale na pewno nie będę czekać kilka lat, żeby przejść się po łące z psiakiem rodziców i nie zniszczyć przy tym swoich butów.
Oczywiście M. marudzi, bo my teraz stosujemy prosty przelicznik.
Nie mamy waluty w złotówkach, tylko wartość produktów mierzymy w naturze.
W trzech metrach łańcucha świetlnego, 50 magnesikach prezentowych, połowie garnituru albo połowie talerzyka dla gości.


Ostatnie dni aż proszą się o zostanie w łóżku i szczególnie bolesne są poranki spod znaku zwlekania się z łóżka z miną cierpiętnicy.
Dobrze, że w pracy mam tylko te parę godzin, bo jedyne co motywuje mnie jak wracam do domu w rytmie poruszających się wycieraczek to mocna kawa i wizja spędzenia reszty dnia bez wychodzenia ze swojego gniazdka.
W samochodzie kocham też to, że odpalam sobie 22 stopnie i roztapiam się wewnętrznie.

Wciąż funkcjonujemy w trybie przedślubnej sraczki i wciąż napływają do nas nowe i nowe paczki, zawierające a to wieszaczki, a to upominki "dla".
Trochę opadł mi czytelniczy zapał, bo znów zaczęło się więcej pracy i spraw do załatwienia.
Czuję się jakby była jesień i dobrze chociaż, że zmienił mi się widok za oknem.
Nie ma już kolorowych liści albo bezwstydnie bezlistnych drzew tylko czysta zieleń.
Nie widziałam jeszcze bujnej zieleni przez okno, podobnie jak nie widziałam zielonego lasu chcącego wedrzeć się z gałęziami na drogę, którą jeżdżę do i z pracy.
Lubię tę trasę, bo można naprawdę wyciszyć się i ochłonąć. Jednak to prawda, że zielony uspokaja. Szkoda, że zapominam o podlewaniu tej bazylii na parapecie, zawsze miałabym na co popatrzeć.
Pod moją opieką wypuściła tylko kilka maciupeńkich pączków, wyglądem przypominającym kiełki lucern i w niczym nie przypomina świeżej bazylii. Tak, wielbicielka kotów, zwierząt i istot żywych (z pominięciem pająków) plus wegetarianka to ja.


Dziś mam swój słomiany dzień - będę siedzieć sama w domu, bo mój M. w pracy
Akurat nie chce mi się nic i nie cieszy mnie wizja spędzenia kilku godzin w mieszkaniu.
Nowych kaloszków też nie mam ochoty testować. Musiałabym zamówić czołg, który siłą wytargałby mnie z kożuszkowej narzutki i odciągnął od gorącej herbaty z sokiem.
Nigdzie nie pójdę, nigdzie nie pojadę.
Będę uprawiać nudyzm w pięciu warstwach odzieży, a potem wezmę tak gorący prysznic, że zejdzie mi skóra.
Jutro o tej porze będę biegła do księdza, w piątek będę biegła na przymiarkę, do biblioteki pedagogicznej i na studia, a w następnym tygodniu będę dalej uprawiać maraton pracowo - studyjno - ślubny.
A, dziś mam też pozamiatać, to mi się chce najmniej.
Pranie wreszcie zmobilizowałam się i zdjęłam. Miałam kilkudniową wymówkę, że pościel nie wyschła przez wilgoć, ale jak zrobiłam w mieszkaniu terrarium i temperatura dobiła prawie 23 stopni, wymówki się skończyły. Jeszcze go tylko nie poukładałam w szafkach.
Obiad mam zrobiony, nawet zupa sprzed trzech dni jeszcze przelewa się na dnie garnka.
Zabawne, że odkąd jestem w związku, swój poziom szczęścia mierzę w tym, ile mam jedzenia w lodówce, zwłaszcza, jeśli to jedzenie obiadowe tylko do podgrzania dla głodnego chłopa, a najbardziej wtedy, kiedy jedzenie jest zdobyczne.
Kiciuś nasz zaczął spać ze mną na poduszce i nauczył się też uprawiać poranną sztukę ocierania się o nogi, łaszenia o mleko i prężenia przy nodze. Jako kocie dziecko tego nie robił, a ja uwielbiam ocierające się o łydki koty. Wprawdzie póki co jest tak cholernie zimno, że nie czuję jego puszystego ogonka na gołej nodze, bo jestem okudana w długie piżamowe spodnie wsadzone w grube skarpeciory i jeszcze na to zarzucony mam szlafrok, ale w lecie z pewnością to poczuję. Póki co uczę go, że tym łaszeniem musi zapracować sobie na poranny spodek mleka, i tak ma z nami za dobrze.


PS Oficjalnie miesiąc do ślubu. Wpis z cyklu ślubnego wrzucę za 3,2,1...



http://szukam-kluczy.blogspot.com/


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b