Ostatnie słomkowe kapelusze zostały wyniesione na strych.
Trampki i sandałki zostały zastąpione przez botki i śniegowce, a czapeczka z daszkiem ustąpiła miejsca szalikom i czapkom.
Letnie ciuchy usunęły się w kąt, żeby grube polarowe piżamy i kombinezony miały więcej miejsca.
Z lubością wyciągam się w fotelu, kiedy w mieszkaniu rozchodzi się ciepło.
Pierwsze temperatury koło zera już zagościły i już odbyła się ceremonia pierwszego drapania szyb po uprzedniej panice "Gdzie do cholery jest drapaczka na długim kiju?!".
Zachowuję się jak spanikowana wiewiórka, która biega po zmarzniętej trawie, ruszając szybko wąsikami i szukając dobrego miejsca na schowanie orzeszka.
Wymiana garderoby, owijanie się w szaliki jak mumia, napychanie butów wkładkami termicznymi.
I pomyśleć, że niektórzy dalej chodzą w conversach...
Pogwizdując na pozór beztrosko letnią melodię, wrzucam kolejną partię zimowych dodatków do pralki i wkrajam obficie imbir do herbaty.
Szczęśliwie posiadam już nowy telefon i choć znów udzielam się ochoczo na instagramie, nie zachęcam się do ciągłego korzystania.
Ta dzisiejsza mania ciągłego sprawdzania telefonu, przesuwania palcem i wlepiania w niego ślepi to jakaś totalna paranoja i z tęsknotą wspominam czasy sprzed jeszcze jakiś dwóch lat, kiedy miałam popękaną lumię i media w nosie.
Tydzień powrotu do pracy z rozkoszą spędziłam na porannym wstawaniu i wyjątkowo szybkim wychodzeniem do pracy. Podejrzewam, że przez weekend znowu się roześpię i od poniedziałku zaś będę jęczeć wypęłzając rano spod kołderki.
Z nowości - mam nowe żelazko. Nie. Nie żelazko. Generator pary.
Nie miałabym go pewnie nigdy, a nowego żelazka przez zapewne ładnych paru lat, bo zawsze były inne wydatki, w tym głównie skarbonka samochód. Tak więc gdy dostaliśmy kartę podarunkową (prezent ślubny, za który dziękujemy i polecamy innym jako formę upominku :)) od znajomych, od razu zaświeciły mi się oczka i od razu zagrałam żonę, taką typową żonę z kawałów, w seledynowym fartuszku i papilotach, gromiąc "Żadnych gier i pierdół, kupujemy coś do domu!". I oczywiście od razu miałam w główce żelazko.
Po długich spacerach wzdłuż działu żelazkowego, podszedł do nas pan z obsługi i po chwili przeżyliśmy nawrócenie z żelazka na generator i tak dziś na naszym bialutkim regaliku na książki pyszni się dumnie fioletowy Pan Braun. Próba ognia okazała się sukcesem, prasowanie przyjemnością, a ja jeszcze nie przestałam się ekscytować, jak fajny prezent udało mi się otrzymać i jak bardzo jestem z niego bardzo zadowolona ;)))).
***
Ostatnie dni są tak piękne, tak słoneczne i tak celujące w polską złotą jesień, że aż się chce.
Chce się wyjść, chce się żyć, chce się chcieć.
Jeżdżę do pracy podziwiając najpierw lekko zamglony las, później drogę wijącą się wśród barwnych liści, z cętkowanymi prześwitami słońca, popołudniami grywamy w tenisa albo łapiemy słoneczne witaminy, a wieczorami połykam książki.
Nieodwołalnie kocham jesień, ciepłe swetry i pledy, marchewkowe ciasto z cynamonem i herbatę z imbirem! ;)
Trampki i sandałki zostały zastąpione przez botki i śniegowce, a czapeczka z daszkiem ustąpiła miejsca szalikom i czapkom.
Letnie ciuchy usunęły się w kąt, żeby grube polarowe piżamy i kombinezony miały więcej miejsca.
Z lubością wyciągam się w fotelu, kiedy w mieszkaniu rozchodzi się ciepło.
Pierwsze temperatury koło zera już zagościły i już odbyła się ceremonia pierwszego drapania szyb po uprzedniej panice "Gdzie do cholery jest drapaczka na długim kiju?!".
Zachowuję się jak spanikowana wiewiórka, która biega po zmarzniętej trawie, ruszając szybko wąsikami i szukając dobrego miejsca na schowanie orzeszka.
Wymiana garderoby, owijanie się w szaliki jak mumia, napychanie butów wkładkami termicznymi.
I pomyśleć, że niektórzy dalej chodzą w conversach...
Pogwizdując na pozór beztrosko letnią melodię, wrzucam kolejną partię zimowych dodatków do pralki i wkrajam obficie imbir do herbaty.
Szczęśliwie posiadam już nowy telefon i choć znów udzielam się ochoczo na instagramie, nie zachęcam się do ciągłego korzystania.
Ta dzisiejsza mania ciągłego sprawdzania telefonu, przesuwania palcem i wlepiania w niego ślepi to jakaś totalna paranoja i z tęsknotą wspominam czasy sprzed jeszcze jakiś dwóch lat, kiedy miałam popękaną lumię i media w nosie.
Tydzień powrotu do pracy z rozkoszą spędziłam na porannym wstawaniu i wyjątkowo szybkim wychodzeniem do pracy. Podejrzewam, że przez weekend znowu się roześpię i od poniedziałku zaś będę jęczeć wypęłzając rano spod kołderki.
Z nowości - mam nowe żelazko. Nie. Nie żelazko. Generator pary.
Nie miałabym go pewnie nigdy, a nowego żelazka przez zapewne ładnych paru lat, bo zawsze były inne wydatki, w tym głównie skarbonka samochód. Tak więc gdy dostaliśmy kartę podarunkową (prezent ślubny, za który dziękujemy i polecamy innym jako formę upominku :)) od znajomych, od razu zaświeciły mi się oczka i od razu zagrałam żonę, taką typową żonę z kawałów, w seledynowym fartuszku i papilotach, gromiąc "Żadnych gier i pierdół, kupujemy coś do domu!". I oczywiście od razu miałam w główce żelazko.
Po długich spacerach wzdłuż działu żelazkowego, podszedł do nas pan z obsługi i po chwili przeżyliśmy nawrócenie z żelazka na generator i tak dziś na naszym bialutkim regaliku na książki pyszni się dumnie fioletowy Pan Braun. Próba ognia okazała się sukcesem, prasowanie przyjemnością, a ja jeszcze nie przestałam się ekscytować, jak fajny prezent udało mi się otrzymać i jak bardzo jestem z niego bardzo zadowolona ;)))).
***
Ostatnie dni są tak piękne, tak słoneczne i tak celujące w polską złotą jesień, że aż się chce.
Chce się wyjść, chce się żyć, chce się chcieć.
Jeżdżę do pracy podziwiając najpierw lekko zamglony las, później drogę wijącą się wśród barwnych liści, z cętkowanymi prześwitami słońca, popołudniami grywamy w tenisa albo łapiemy słoneczne witaminy, a wieczorami połykam książki.
Nieodwołalnie kocham jesień, ciepłe swetry i pledy, marchewkowe ciasto z cynamonem i herbatę z imbirem! ;)
http://orrr.pinger.pl/m/20465123 |
Komentarze
Prześlij komentarz