kawą o ławę

Nie wyspałam się dzisiaj.
To główna przyczyna tego, że już przed południem głowa leciała mi na stół, pulsując tępym bólem.
Nie wyspałam się też w weekend, bo miałam studia.
I przyznajmy to szczerze - osoby mojego pokroju, czyli dwubiegunowe, które raz mają energii jak króliczek Energizera, raz więdną jak kwiatek, nie wysypiają się w ogóle. Dla nas powinno się stworzyć w miejscu pracy pokój relaksacyjny z szumiącą poduszką i masującym fotelem, w który można się zatopić w chwili kryzysu między 2, a 3 po południu. A jak dla mnie to i dodatkowo z masą żywych, ugniatających łapkami i gardłowo miauczących kotów...

Po pracy nic nie napędzało mnie tak jak myśl, że auto potrzebuje paliwa, mózg mój - kofeiny.
Pognałam na stację, pozwoliłam panu przejąć pałkę i zatankować (okej, nie czarujmy się. Ja zawsze czekam na pracownika, uśmiechając się uroczo, a jak nikogo nie ma to pogwizduję wesoło, nie śpiesząc się w ogóle i czekam aż przyjdzie...), a sama wydukałam przy kasie, czego potrzebuję. Język dziwnie mi skołowaciał, a głowę zachmurzyła chmura nieprzytomności.
Wypowiedzenie swoich życzeń wcale nie było takie proste, bo z braku laku, w tym przypadku - flat white, musiałam zrobić własny koktajl Mołotowa. Kupiłam więc bardzo sprytnie i ekonomicznie cienkie latte (jak dla mnie to latte powinno się wlewać do porannych płatków...) i ożywcze esspresso. Samo latte wychyliło się pianą niebezpiecznie za brzeg, więc dolewanie dodatkowo płynnej kofeiny groziło kataklizmem, choć oczywiście próbowałam to zrobić. W końcu taki był plan. Widząc oblicze bliskości kawowej erupcji, skapitulowałam, wzięłam niezręcznie dwa kubki pod pachę i ruszyłam do auta.

Choć półki w moim gabineciku uginają się od książek, choć w rzędach kolorowych okładek nie ma żadnej logiki i estetyki, ja wciąż mam syndrom nałogowego pożyczania książek z biblioteki. Zamawiam je obficie na katalogu online i wędruję w stronę biblioteki co parę dni. Dziś miałam za zadanie oddać cztery książki Miniera, które pożerałam żarłocznie jedna po drugiej. Akurat mam tę fazę żarłoczności jak gąsienica, już płaczę, że przytyłam, już jest lament i klnięcie na drugą fazę cyklu, więc i książki pożeram. Czyli z szalikiem rzuconym na szyję, rozchełstanym płaszczem, bo ciepło, choć rano skrobałam szyby skacząc wkoło nich jak poparzona, z siatką w pingwinki i dwiema kawami wychyliłam się z auta. I jak zwykle psioczyłam pod nosem, że nie mogę jak normalna dziewczyna mieć zgrabnej torebuni, a nie nauczycielskiego torbiszcza z organizerem, zeszytami i toną długopisów, że do tego muszę mieć jakie torby, torbiczki, torebunie z ponchami, szalikami czy tam kamizelkami. I książkami. A no tak. Słaba ze mnie dziewczyna, skoro w przyszłym roku stuknie mi 29 (!) wiosen i od niemalże pół roku jestem ustatkowaną mężatką z trzema fartuszkami w szufladzie.

Kubki dźwigałam dzielnie, choć wyglądało to zaiste mało zgrabnie. Spoczęłam na ławce sapiąc. Torba z książkami opadła mi ciężko na ziemię, ja sama również klapnęłam na nią klapnięciem zdecydowanie pozbawionym wdzięku i gracji. I walnęłam kawą o ławę. Ławkę w zasadzie. Wychyliłam z kubka parę łyków, rozejrzałam się wkoło, niczym przestępca, że oto nie piję elegancko Spice Hot Pumpkin Latte, pozując w liściach i modnych butach, tylko rozcieńczam sobie kofeinowe napoje w mocno podejrzany sposób tak, by kroplówka z kofeiny szybko trafiła do mojego krwioobiegu i uderzyła mnie w neurony. Posilona, wstałam, zarzuciłam torbę na ramię, przerzuciłam ją szalikiem, zadreptałam między półki, potem do spożywczaka po kij i marchewki, potem do domy witać się z kiciusiem i rozplątywać ten duszący szalik. Prędko pod prysznic, marchewki ciach ciach do garnka z kaszą i ziemniakami, a dziewczyna - jesieniara (nowe, modne słowo roku. Ja nie chcę nic mówić, ale ja się naprawdę idealnie wpasowuję w klimat kocykowo - kubkowo - książkowy. Do tego mam obsesję piżam, pościeli i kapci, kocham czytać i czekam na jesień jak na wybawienie. Tak, jestem jesieniarą. A biorąc pod lupę mój niemodny obszerny sweterek - wieśniarą jesieniarą) pod kocyk z książką.

Ciekawa jestem, kto się zastanawia - co ta wieśniara zrobiła z kijem? I kto w ogóle przeczytał ten kij. A kija nie ma, tylko, że po kawie mam taki polot twórczy i tak rozbujałe słownictwo, że grzech nie skorzystać.



PS Wpis sądząc po opisie jest z jakiegoś wtorku. Nie tego, więc nie wiem z którego. Ponieważ jednak szczęśliwie skończyłam studia, nie będzie mi wypadało wrzucać mocno nieaktualnego wpisu, a w poczekalni szykuje się wpis świąteczny, więc najwyższa pora podzielić się swoimi mądrościami ;)









Komentarze