Nasi dziadkowie nie mieli nic.
Nasi rodzice mieli pieniądze, ale nie mogli nic za nie kupić, bo półki świeciły pustkami.
A my mamy wszystko.
Mamy piękne domy, modne mieszkania i stylowe wnętrza. Choćby na kredyt, ale mamy.
I mamy tę szansę, że ten kredyt można wziąć. Pójść do banku i wyjść z workiem pieniędzy na pustaki, płytki czy fotel uszak.
Mamy samochody. Nie jeden, nie dwa. Samochody ładne, nowe, salonowe, leasingowe, używane, zmieniane co parę lat, dopasowane do koloru oczu i torebki.
Mamy ubrania, każdy w zasadzie inne, choć z jednej sieciówki i jedne chińskie rączki robiły.
Taka mnogość kurtek we wszystkich kolorach tęczy, milion odcieni dżinsów, bluz, T-shirtów...
A dla dzieci? Istny raj! Z eko bawełnianymi body na czele. Z niewygodnymi dla plecków kokardkami, uczulającymi nitami w śpioszkach, krępującymi troczkami. Z marką na skarpetce, misiem na śpiworku, podbijającym cenę o 100%. W pudrowo - pastelowych kolorach, jesienią w ochrach i musztardach; futerały fotelików pasujące do pokrowca pufy w salonie, a kwieciste kocyki tylko i wyłącznie z metką od znanej projektantki.
Mamy wózki, które same się prowadzą, przytulanki, które przytulają i kołyski, które same kołyszą.
Mamy przedszkola profilowane - tu eko, tam English, jeszcze gdzieś indziej Montessori i nawlekanie guzików na nitkę.
Mamy plagę plecaków Nike i 4f w szkole, zero granatowych halówek - same oryginały, aleee nie ma chłopaków do kopania w piłkę na przerwie czy w ogrodzie, bo oni kopią tylko na zapłaconych, zawiezionych, zaplanowanych przez rodzica lekcjach.
Mamy szeroką gamę zajęć dodatkowych - karate, tenis, pływanie, języki obce, kodowanie, logistyka i garncarstwo, ale nie mamy dzieci, które bawią się na podwórku, które same się sobą zajmą albo same pobawią bez miauczenia "Nuuudzę się".
Mamy dzieci, które nie zostaną same w domu, nie zajmą się rodzeństwem i nie pójdą do sklepu po bułkę, ale doskonale znają życie youtuberów, wiedzą ile kosztuje najnowszy Xiaomi, a ile Apple, a jeśli spotykają się u swoich kolegów to po to, żeby grać. Na telefonach.
Mamy dzieci - czasem jedno, najlepiej parkę, coraz częściej trójkę. Są żłobki, socjale, możliwości.
Mamy jedzenie. Tyle jedzenia! Pieczywa po 10 typów bułek. Jogurty w każdym smaku świata. Herbaty z wiśnią z Tajwanu i cytryną z Bali. Słodycze w błyszczących papierkach. Dania gotowe. Odchudzone. Wegańskie.
Mamy karnety na siłownię, pakiety na basen, zajęcia grupowe na piłkach, fitness na trampolinie i osobiste sesje z trenerem personalnym.
Mamy imprezy z DJem, fondue czekoladowym, paluszkami krabowymi i cateringiem.
Portale randkowe, piętnaście metod antykoncepcji, mniejsze zahamowania seksualne.
Klimatyzatory, nawilżacze powietrza, suszarki z pomiarem wilgotności włosa.
W mieszkaniach nie spędzamy za wiele czasu, bo od rana do nocy siedzimy w pracy, a jeśli ktoś siedzi to zwykle sam. Bo nie ma czasu na związki - ba, nie ma czasu, by kogoś poznać. Albo jak już kogoś ma, to ten ktoś ma firmę, ważne sprawy, karierę i de facto spędza się wieczory samotnie. Albo siedzi w nim nasza niania z naszym dzieckiem, które dla niej robi pierwsze kroki i nieporadne laurki, bo my musimy gonić w pracy, przebijać szklany sufit.
Przy tak rozwiniętej medycynie ciężko zajść w ciążę, za to łatwo tę ciążę stracić. Bo stres, bo leki, antybiotyki w wodzie i hormony w mięsie. I jak dawniej kobiety były płodne jak jabłonki, a rodzić to szły w pole, dziś mamy poronienia na masową skalę, problemy żeby zajść, kłopoty, żeby donosić.
Samochody służą do przemieszczania się od punktu A do celu B, na ogół do pracy, i nie ma zbytnio frajdy z wypadu w Bieszczady czy na piknik, bo jak już się trafi wolne, siedzimy odmóżdżając się przed telewizorem, grając na konsoli czy przy procentach.
I nadwagę. Nadwagę mamy. Nietolerancję glutenu. Wysypki. Żywność mocno przetworzoną. Plus wrzody żołądka. A dzieci alergię na wszystko. Z tą na słowo "nie", na obowiązki, na kulturę i samodzielność włącznie.
Nie chodzimy na spacery - od roweru czy nóg lepszy samochód.
Nie kosimy trawnika - do koszenia jest traktorek, lepiej się spocić na korcie.
Nie uprawiamy ogródka - mamy projektanta ogrodu.
Na imprezach nikt się nie bawi.
Nie, bo wstyd.
Nie, bo mało alkoholu w krwiobiegu.
Siedzimy przy jednym stole, a nie potrafimy rozmawiać.
Nie potrafimy rozmawiać w cztery oczy. Nie potrafimy na przerwie w szkole.
Każdy ma nos w telefonie i już nie chodzi o to, że czyta się maila, czeka na ważnego smsa czy dzwoni do babci, tylko, że przegląda się te cholerne społecznościówki.
Co kto wrzucił? Jaki nowy mem? Jaki artykuł? Wynik meczu? Nowa kiecka? Nowy chłopak? Kolejne dziecko?
Dla tych dzieci to nie mamy czasu.
Ani cierpliwości.
Nigdy tyle dzieci nie miało depresji. Szpitale są przepełnione, a dzieci mają anoreksje, myśli samobójcze, skłonności do autodestrukcji.
Depresję mają też młode matki, a przecież! Patrzcie! Jak im fajnie! Macierzyński - rok, pięćset za friko plus i nawet elektroniczna niania i gotowe papu w słoiczkach!
Nieważne, że umów o pracę brak albo śmieciówka. Grunt, że pięćset plus.
Ta dziwna, bo tylko to dziecko wisi na cycce i wisi. Ta wyrodna, bo daje butelkę. Karmisz? Nie, kur**, głodzę. Ta po ciąży wróciła do formy w cztery miesiące, ta w ogóle, a ta z serialu w tydzień!
Sprzeczne informacje nas dezorientują, nie wiemy czy szczepić czy się bać autyzmu, nosić czy nie, chusta czy nosidełko. Słuchamy porad, internetów, książek, a nie słuchamy siebie i dziecka. Nie wiemy kiedy postąpić intuicyjnie, bo nie mamy tej intuicji. Nie dajemy się sobie w nią wsłuchać, bo przygłusza ją niebieskie światło emitowane z telewizora, elektroniczna karuzelka zamiast nuconej kołysanki, najnowszy bujaczek zamiast rąk. A kiedy dziecko podrośnie i potrzebuje jasnego ukierunkowania, czytelnych zasad, wyznaczonych granic i wciąż dużo miłości, ale też dyscypliny - dajemy mu wszystko, na wszystko pozwalając i chowając bez stresu, reguł i zahamowań, bo przecież, jeszcze się tyle w tym świecie zmęczy i zawiedzie...
Mamy ocieplenie klimatu, smog i kiepską jakość powietrza, chore tarczyce i zwichrowane hormony.
Nasze związki są zepsute, a relacje są takie, że ich nie ma. Nie ma wsparcia, zaufania, szacunku. Nie ma przyjaźni - tego co w związku najważniejsze. Nie jesteśmy ze sobą, bo chcemy być, tylko dlatego, że tak wypada, że się przyzwyczailiśmy albo że przyszła pora na dziecko.
Bo pora na dziecko przychodzi.
Ona jest jak Wielkanoc - zna ją każda posiadaczka moherowego okrycia głowy, sąsiad i ksiądz. Koleżanka z pracy, własna mama i wujek Zbyszek z Łańcuta.
Wylicza się ją między 26, a 28 rokiem życia, WYRAŹNIE LICZNIK PRZYSPIESZA, KIEDY WSKAŹNIK NIEBEZPIECZNIE KIERUJE SIĘ KU, LUB TEŻ NIE DAJ BOŻE PO 30!!!, wypada mniej więcej sto dni po ślubie.
To jest pora na dziecko.
Czas na dziecko i już.
Każdy to wie, ty nie?
My mamy wszystko.
Wszystko, ale nic.
Nasi rodzice mieli pieniądze, ale nie mogli nic za nie kupić, bo półki świeciły pustkami.
A my mamy wszystko.
Mamy piękne domy, modne mieszkania i stylowe wnętrza. Choćby na kredyt, ale mamy.
I mamy tę szansę, że ten kredyt można wziąć. Pójść do banku i wyjść z workiem pieniędzy na pustaki, płytki czy fotel uszak.
Mamy samochody. Nie jeden, nie dwa. Samochody ładne, nowe, salonowe, leasingowe, używane, zmieniane co parę lat, dopasowane do koloru oczu i torebki.
Mamy ubrania, każdy w zasadzie inne, choć z jednej sieciówki i jedne chińskie rączki robiły.
Taka mnogość kurtek we wszystkich kolorach tęczy, milion odcieni dżinsów, bluz, T-shirtów...
A dla dzieci? Istny raj! Z eko bawełnianymi body na czele. Z niewygodnymi dla plecków kokardkami, uczulającymi nitami w śpioszkach, krępującymi troczkami. Z marką na skarpetce, misiem na śpiworku, podbijającym cenę o 100%. W pudrowo - pastelowych kolorach, jesienią w ochrach i musztardach; futerały fotelików pasujące do pokrowca pufy w salonie, a kwieciste kocyki tylko i wyłącznie z metką od znanej projektantki.
Mamy wózki, które same się prowadzą, przytulanki, które przytulają i kołyski, które same kołyszą.
Mamy przedszkola profilowane - tu eko, tam English, jeszcze gdzieś indziej Montessori i nawlekanie guzików na nitkę.
Mamy plagę plecaków Nike i 4f w szkole, zero granatowych halówek - same oryginały, aleee nie ma chłopaków do kopania w piłkę na przerwie czy w ogrodzie, bo oni kopią tylko na zapłaconych, zawiezionych, zaplanowanych przez rodzica lekcjach.
Mamy szeroką gamę zajęć dodatkowych - karate, tenis, pływanie, języki obce, kodowanie, logistyka i garncarstwo, ale nie mamy dzieci, które bawią się na podwórku, które same się sobą zajmą albo same pobawią bez miauczenia "Nuuudzę się".
Mamy dzieci, które nie zostaną same w domu, nie zajmą się rodzeństwem i nie pójdą do sklepu po bułkę, ale doskonale znają życie youtuberów, wiedzą ile kosztuje najnowszy Xiaomi, a ile Apple, a jeśli spotykają się u swoich kolegów to po to, żeby grać. Na telefonach.
Mamy dzieci - czasem jedno, najlepiej parkę, coraz częściej trójkę. Są żłobki, socjale, możliwości.
Mamy jedzenie. Tyle jedzenia! Pieczywa po 10 typów bułek. Jogurty w każdym smaku świata. Herbaty z wiśnią z Tajwanu i cytryną z Bali. Słodycze w błyszczących papierkach. Dania gotowe. Odchudzone. Wegańskie.
Mamy karnety na siłownię, pakiety na basen, zajęcia grupowe na piłkach, fitness na trampolinie i osobiste sesje z trenerem personalnym.
Mamy imprezy z DJem, fondue czekoladowym, paluszkami krabowymi i cateringiem.
Portale randkowe, piętnaście metod antykoncepcji, mniejsze zahamowania seksualne.
Klimatyzatory, nawilżacze powietrza, suszarki z pomiarem wilgotności włosa.
W mieszkaniach nie spędzamy za wiele czasu, bo od rana do nocy siedzimy w pracy, a jeśli ktoś siedzi to zwykle sam. Bo nie ma czasu na związki - ba, nie ma czasu, by kogoś poznać. Albo jak już kogoś ma, to ten ktoś ma firmę, ważne sprawy, karierę i de facto spędza się wieczory samotnie. Albo siedzi w nim nasza niania z naszym dzieckiem, które dla niej robi pierwsze kroki i nieporadne laurki, bo my musimy gonić w pracy, przebijać szklany sufit.
Przy tak rozwiniętej medycynie ciężko zajść w ciążę, za to łatwo tę ciążę stracić. Bo stres, bo leki, antybiotyki w wodzie i hormony w mięsie. I jak dawniej kobiety były płodne jak jabłonki, a rodzić to szły w pole, dziś mamy poronienia na masową skalę, problemy żeby zajść, kłopoty, żeby donosić.
Samochody służą do przemieszczania się od punktu A do celu B, na ogół do pracy, i nie ma zbytnio frajdy z wypadu w Bieszczady czy na piknik, bo jak już się trafi wolne, siedzimy odmóżdżając się przed telewizorem, grając na konsoli czy przy procentach.
I nadwagę. Nadwagę mamy. Nietolerancję glutenu. Wysypki. Żywność mocno przetworzoną. Plus wrzody żołądka. A dzieci alergię na wszystko. Z tą na słowo "nie", na obowiązki, na kulturę i samodzielność włącznie.
Nie chodzimy na spacery - od roweru czy nóg lepszy samochód.
Nie kosimy trawnika - do koszenia jest traktorek, lepiej się spocić na korcie.
Nie uprawiamy ogródka - mamy projektanta ogrodu.
Na imprezach nikt się nie bawi.
Nie, bo wstyd.
Nie, bo mało alkoholu w krwiobiegu.
Siedzimy przy jednym stole, a nie potrafimy rozmawiać.
Nie potrafimy rozmawiać w cztery oczy. Nie potrafimy na przerwie w szkole.
Każdy ma nos w telefonie i już nie chodzi o to, że czyta się maila, czeka na ważnego smsa czy dzwoni do babci, tylko, że przegląda się te cholerne społecznościówki.
Co kto wrzucił? Jaki nowy mem? Jaki artykuł? Wynik meczu? Nowa kiecka? Nowy chłopak? Kolejne dziecko?
Dla tych dzieci to nie mamy czasu.
Ani cierpliwości.
Nigdy tyle dzieci nie miało depresji. Szpitale są przepełnione, a dzieci mają anoreksje, myśli samobójcze, skłonności do autodestrukcji.
Depresję mają też młode matki, a przecież! Patrzcie! Jak im fajnie! Macierzyński - rok, pięćset za friko plus i nawet elektroniczna niania i gotowe papu w słoiczkach!
Nieważne, że umów o pracę brak albo śmieciówka. Grunt, że pięćset plus.
Ta dziwna, bo tylko to dziecko wisi na cycce i wisi. Ta wyrodna, bo daje butelkę. Karmisz? Nie, kur**, głodzę. Ta po ciąży wróciła do formy w cztery miesiące, ta w ogóle, a ta z serialu w tydzień!
Sprzeczne informacje nas dezorientują, nie wiemy czy szczepić czy się bać autyzmu, nosić czy nie, chusta czy nosidełko. Słuchamy porad, internetów, książek, a nie słuchamy siebie i dziecka. Nie wiemy kiedy postąpić intuicyjnie, bo nie mamy tej intuicji. Nie dajemy się sobie w nią wsłuchać, bo przygłusza ją niebieskie światło emitowane z telewizora, elektroniczna karuzelka zamiast nuconej kołysanki, najnowszy bujaczek zamiast rąk. A kiedy dziecko podrośnie i potrzebuje jasnego ukierunkowania, czytelnych zasad, wyznaczonych granic i wciąż dużo miłości, ale też dyscypliny - dajemy mu wszystko, na wszystko pozwalając i chowając bez stresu, reguł i zahamowań, bo przecież, jeszcze się tyle w tym świecie zmęczy i zawiedzie...
Mamy ocieplenie klimatu, smog i kiepską jakość powietrza, chore tarczyce i zwichrowane hormony.
Nasze związki są zepsute, a relacje są takie, że ich nie ma. Nie ma wsparcia, zaufania, szacunku. Nie ma przyjaźni - tego co w związku najważniejsze. Nie jesteśmy ze sobą, bo chcemy być, tylko dlatego, że tak wypada, że się przyzwyczailiśmy albo że przyszła pora na dziecko.
Bo pora na dziecko przychodzi.
Ona jest jak Wielkanoc - zna ją każda posiadaczka moherowego okrycia głowy, sąsiad i ksiądz. Koleżanka z pracy, własna mama i wujek Zbyszek z Łańcuta.
Wylicza się ją między 26, a 28 rokiem życia, WYRAŹNIE LICZNIK PRZYSPIESZA, KIEDY WSKAŹNIK NIEBEZPIECZNIE KIERUJE SIĘ KU, LUB TEŻ NIE DAJ BOŻE PO 30!!!, wypada mniej więcej sto dni po ślubie.
To jest pora na dziecko.
Czas na dziecko i już.
Każdy to wie, ty nie?
My mamy wszystko.
Wszystko, ale nic.
![]() |
Popłakałam się czytając ten wpis... Sama prawda. Niestety.... Tak na prawdę nie mamy nic...
OdpowiedzUsuń