Przejdź do głównej zawartości

lokator

Zdecydowanie nie jestem minimalistką.
I kupuję za dużo.
Książki, chociaż i tak multum pożyczam w bibliotece i multum dostaję z różnych okazji.
Kosmetyki, które jeśli mnie uczulą albo nie podpasują zapachem, bawię się nimi w "Podaj dalej".
Malinowo ekologiczne i piekielnie chemiczne preparaty do czyszczenia o niemieckiej nazwie.
Miętowy rondelek i gąbkę do mycia naczyń.
Rzeczy do domu, zabawki dla kota.
(Chociaż moja babcia, gdyby żyła, byłaby ze mnie mega dumna. Nikt tak jak ja nie wyhaczy na promocji kapsułek do zmywarki na dwa miesiące przed tym zanim skończą się stare! Nikt nie kupi tyle ręczników jednorazowych i masła tak tanio!).

Dlatego przez długi czas nie miałam w telefonie BLIK-a.
To było mądre posunięcie.
Trzeba myśleć rozsądnie, kupować racjonalnie, oszczędzać, nie trwonić pieniędzy na głupoty.

Nie miałam BLIKa, a zakupy uzgadnialiśmy i uzgadniamy razem "Na pewno potrzebujesz tej milionowej odżywki do włosów?", "Może zamiast tysięcznych spodni kupisz jakąś sukienkę?".
Ja też perswaduję mężowi, jak na porządną (niedobrą) żonę przystało.
"Jesteś już dużym chłopcem i zastanów się, czy chcesz grę na PS czy mikrofalówkę".
Ale Play Station mamy, łaskawie zgodziłam się na zakup.
Sęk w tym - i muszę przyznać, że zwykle coś, co kupi i co chce kupić M., przydaje się nam obojgu. Nie, no akurat z PS nie trafił. Nie ślinię się z padem w ręce, kiedy wchodzę w zakręt toru wyścigowego, jak M. wychodzi do pracy. Jak on wychodzi, ja zakopuję się w kołderkę z książką w zębach.
Brzydzę się techniką...
Ale jak on coś kupi, to kupi.
A to ładowarka do telefonu z wejściem na magnes. To niszczarka do papieru. Jakieś mini urządzonko do odtwarzania muzyki w samochodzie. Robot sprzątający. Licznik do roweru.
Ale takie na przykład słuchawki bezprzewodowe...

- Po co Ci słuchawki?
- Przecież masz DOBRE słuchawki!
- Przecież to tyle kosztuje! (patrz - zbuduj mi dom, posadź drzewo na hamak, nie spłódź syna, kup kotkę!).
- Ale po co ci one?

Nie jestem techniczna. Dla mnie świat kręcił się wkoło kotów, książek, ewentualnie pastelowych zakreślaczy.
Telefon miałam tak długo, aż wyświetlacz zalał się czarną plamą tak, że nie było nic widać.
Telewizora mogłabym nie mieć w ogóle. Na co to komu.
Laptopa musiałabym mieć, ooo tak. Następny w kolejce będzie z podświetlaną klawiaturą. Nieładnie mi w okularach.

Teraz, po paru latach, doceniam już fakt, że razem z Mateuszem zyskałam jego bogactwo inwentarza - tableta (on laptopa, kota w mojej głowie i bałagan w pakiecie). Tableta do słuchania piosenek. Do grania w gry muzyczne, kiedy czekałam aż zaszumi winda w jego piaseczyńskim mieszkaniu. Do uczenia dzieci angielskich piosenek i rymowanek o niesfornych małpkach. Do oglądania jak się robi wilgotne ciasto czekoladowe.
No i jego umiejętności techniczne. Bo fajnie, że naprawi mi laptopa, podłączy odpowiednie kabelki, włączy film przez Play Station.

W końcu, po długich negocjacjach, i ze słuchawkami też się pogodziłam. A masz, kup se na Dzień Dziecka.
Podniecał się tydzień. JBL, JBL! Boże. Po trzech latach razem powinnam sobie wtłuc do łba, że Thierry Henry to Thierry Henry!
Tarantino to Tarantino!
śmierć Kobe, to śmierć Kobe i trzeba płakać i obwiesić dom na żółto fioletowo!
Że piłeczki do tenisa to Wilson, Wilson, Wilson!
A białe skarpetki miliona marek i te bez markowe też to nie są jedne i te same i nie wolno ich łączyć na odpierdziel w pary!


Cyk. Poszło zamówienie, przyszła paczka.
Słuchawki  z namaszczeniem zostały wyjęte z pudełka.
I tak skończyła się pewna era.

- Mateusz! Przynieś mi ręcznik.
-...
- Mateusz, ile zjesz ziemniaków? Ile zjesz? ILE?
-...
- A wiesz. Dzisiaj gadałam z mamą i wiesz? Mati?
???
-...


Było kilka plusów. Że mój mąż przejął niemal całkowicie ładowanie i opróżnianie zmywarki, bo ubierał słuchawki i się krzątał po kuchni. A że przy okazji umył blaty i tylko zostawił mi drewniane łyżki i deski do umycia. Że ja zajmowałam się swoimi książkami czy tam serialem, a on oglądał równocześnie coś co lubi.
Nie korciły mnie one, nie kusiły.
Nie jaram się technologią, a słuchawki są niezdrowe.
O.


Pewnego wieczoru, Mateusz oglądał mecz. Jeden z pierwszych, które ruszyły. Bez publiczności.
Marudziłam, marudziłam. Bo ja chcę, bo ja nie chcę, bo może film, może serial.
Posadził mnie w fotelu z wielką poduchą. Przysunął do mnie herbatkę. Rzucił mi kocyk. I wsadził na uszy słuchawki, a potem odpalił serial.
Boże.
Nigdy nie rozumiałam, jak Mateusz mówił "O, ten to ma lokatora pod kopułą". Za pierwszym razem kopuła skojarzyła mi się z jakimiś freskami, Michałem Aniołem, kaplicą Syktyńską...
Potem zczaiłam, że głowa.
Lokator? To taki kto podpowiada, co dobre, a co złe.
A. Że ma schizy?
No tak. Oo, ten to jest dziwny. ON TO EWIDENTNIE MA LOKATORA POD KOPUŁĄ.

Tak więc siedzę w tym fotelu i oczy mi rosną.
Jak. To. Wszystko. Słychać.
Jak to możliwe, że laski z przodu mówią głośno, a gdzieś tam z tyłu głowy, słyszę jak inne szepczą?
Ten hiszpański to brzmi tak, że za chwilę będę świergotać po hiszpańsku!
A jak ktoś przełyka ślinę, to prosto do mojego ucha.
Wytrzeszczałam oczy coraz bardziej i bardziej, bawiąc się pokrętłami.


- Mateusz! Mateusz!
- Nie krzycz!
- Ale to słychać!!!
- No wiem. Nie krzycz.
- On mi przełyka do ucha!!!
- Cicho. Oglądaj.

Coś tam dotknęłam, coś przycisłam.

"Jest godzina 22.30.
powiedziała jakaś mechaniczna pani
Nie masz żadnych nowych powiadomień"
powiedział do mnie jakiś mechaniczny pan.

Oniemiałam. Potrząsnęłam głową.
- Mati. Mati! - syknęłam.
- Co?
Uśmiechęłam się rozanielona.
- Tam sobie leci film, a on mi gada. On mi gada, która godzina! Norrrrmalnie jakbym miała lokatora!"



https://mamotoja.pl/mozg-kobiet-w-ciazy-przypomina-mozg-dojrzewajacej-nastolatki,zdrowie-artykul,26592,r1p1.html

PS Obrazka innego nie znalazłam. Chciałam ludzika w głowie, ale nie mogłam znaleźć grafiki. Jak dawałam "przekrój głowy" to wychodziły takie flaki, że ble. A jak dałam "Co ma kobieta w głowie" to wyskoczył ten brzuchol. Ale że ma słuchawki i że trzeba stosować tanie chwyty markietingowe... xD.


https://thoughtsnotmine.wordpress.com/2015/06/09/glosy-w-glowie-voice-to-skull/

O, mam. Wpisałam "głosy w głowie schizofrenia" ;)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b