idziemy w

Idziemy w listopad.

Ten piękny szeleszczący na złoto dywan, który rozścielił się na deptaku pod naszymi oknami, dziś nasiąknął padającym przez całe popołudnie deszczem i zmobilizował mnie, żeby jednak nie iść znów do biblioteki, a zamiast tego moczyć nogi w bulgoczącym masażerku razem z aportującym kotem i Walterem White'm (po raz trzeci).

Za chwilę wiatr zwieje resztę liści i bum - wkroczymy w listopad.

Bezlistny, wietrzny, brzydki.

Może z jakimiś przymrozkami, może z jakimś błotnistym, topniejącym po paru godzinach śnieżkiem.

Pewnie ze śniegowcami i parasolką.

Ale tym razem jestem do niego jednak bardziej pozytywnie nastawiona.

Bo jest coś innego w listopadzie.

Bo nie jest tak ciepły jak wrzesień, tak złoty jak październik czy tak świąteczny jak grudzień. 

Nie nosi się w nim trampków, nie jeździ tak chętnie na wycieczki ani nie pakuje już gwiazdkowych prezentów w brązowy papier. 

Jest więc idealny, by podkręcać ogrzewanie, wsadzać nogi w grzejącą poduszkę i pić herbatę z sokiem od mamy. Albo owinąć się po szyję w nowy dwustronny koc, z barankową podściółką.

Czytać te wszystkie książki, które ledwo przytargałam z biblioteki ze strachu o lockdown.

Nie jeździć na studia do zimnej uczelni, do której trzeba zakładać termoaktywne getry pod spodnie jak rok temu.

I jak rok temu nie siedzieć sama w domu, bo mąż jest na szkółce, z wybuchającą suszarką i katarem...


Włączyłam już tryb powolniejszy, tryb długich wieczorów i grubego szalika.

Odświeżam sobie Breaking Bad, pogryzam bio krakersy, piję ziółka.

Zapadam się w poduszkowy fotel, przysypiam na wiadomościach.

Nie wiem jakie będą te Święta (ktokolwiek wie, co będzie w poniedziałek?), ale nawet jeśli będziemy musieli je spędzić samotnie w mieszkaniu... wróć - jeśli będę musiała siedzieć sama, jak M. pójdzie do służby, będę się ćpać jemiołową świeczką, świerkiem ze stroika i piosenkami z dzwoneczkami w tle - będzie klimat i będą to Święta.

Nawet jak kupimy sobie drobiazgi, z myślą o budowie, nawet jeśli nie będzie śniegu, będzie dobrze.

Nie skomentuję obecnej sytuacji w kraju, nie będę rzucać piorunami i iskrami, ale ostatnio byłam u dietetyka i jak powiedziała, że mam za mało tłuszczu (i mięśni, gdzie ta minka płacząca ze śmiechu...? Bo kiedyś, przed zmianą pracy i stylu życia, na takim badaniu podczas targów ślubnych kobiety robiły wielkie oczy, że mam tyyyle mięśni  ^^) i że zapewne byłyby problemy z zajściem w ciążę i spytała, czy planuję jakiejś obecnie, jak nigdy pewnie powiedziałam NIE.

NIE.





Komentarze