Przejdź do głównej zawartości

balony


MARZEC 2021

Nie robiłam osiemnastki.

W czasach liceum moją największą radością był wegetarianizm i wieszanie plakatów z rozpołowioną krową albo szczęśliwymi króliczkami na poddaszu, mój szczęśliwy (jak mógł popodgryzać mi meble) szynszylek i nauka do matury. Plus jakieś thrillery.

Na 18 urodziny przyszła do mnie kuzynka z kuzynem i ananasem z kokardą zamiast czekolady (faza ostrego weganizmu), byli rodzice i była siostra.

Alkoholu nie piłam. Pierwszy alkohol wypiłam jako 21latka, czyli bardzo po amerykańsku. Wypiłam pół piwa cytrynowego, postawionego przez polskiego kolegę na bułgarskiej wymianie zagranicznej. 

Ogólnie, choć od tej pory minęła już prawie dekada, alkohol piję sporadycznie, jak na lekarstwo i bardzo, bardzo rzadko. Często jestem kierowcą, często boli mnie głowa i wolę wypić mocną kawę niż najsłabszy alkohol. Ale zeszłoroczny ('20) Sylwester był pyszny z Piccolo i wyparowanym Martini podczas naszej świątecznej kwarantanny spod znaku domowych miękkich (!) pierniczków i koncertem Red Hot Chilli Peppers.


Raz byłam na Sylwestrze (bo tego w wieku 13 lat u sąsiadki nie liczę), raz na Andrzejkach.

Nie robiłam osiemnastki.

Więc bardzo, bardzo chciałam mieć trzydziestkę. Trzydziestkę z rodzinką, fajnymi znajomymi i białymi tulipanami (bo w końcu czy są bardziej marcowe kwiatki niż tulipany? I czy nie jest złośliwością losu, że nienawidząc róż i innych habazi, kocham prostotę tulipanów, a w czerwcu, gdy brałam ślub one już więdną z upałów?)

Rok temu świętował mój mąż, co bardzo mnie cieszy. Rok różnicy to niedużo, ale zdecydowanie cieszę się, że jest troszkę starszy. Do tego dwa razy wyższy i voila - mogę się poczuć jak Calineczka (albo ofiara porwania).

Rok temu Mati nie mógł i nie chciał mieć wielkiej imprezy. Byli więc rodzice - jedni i drudzy i jedna, jedyna szwagierka. No i ja plus kot. A to dużo, bo panicz Blue usadowił się za stołem, jakby to była jego impreza (w sumie też marcowy) i polował na szynkę. Zamówiłam Mateuszowi torta Kinder Bueno (o ile mnie uszczęśliwiłby spodek na biżuterię "Pretty little thing", miętowy puszysty notes albo drugi kotek, jemu wystarczy kupić batonika za trzy złote), kupiłam 30tkowe świeczki. O balony zapytałam - kategorycznie powiedział nie. Dla mnie od balonów zaczyna się wymarzona impreza.

Balony już raz miałam. W liczbie 45 sztuk. Po pamiętnym zakręcie życia zwanym ukończenie Szkoły Policyjnej, kiedy triumfująca i posiniaczona wróciłam na łono rodziny, z białych koszar do swojego wygodnego kolorowego życia. Pląsałam między nimi jak dziecko, nasza kotka ostrzyła na nie pazurki i chyba nigdy nie zapomnę tej balonowej chmury, gdy wszystkie balony fruwały pod sufit, kiedy jeździłam odkurzaczem po pokoju.


Z imprez to miałam jeszcze wieczór panieński i wesele. O ile weselem jakoś się w miarę podzieliłam, o tyle nie zdołałam wcisnąć opisu wieczorku między akcje przygotowawcze, pięćsetstronicowy opis mojej sukienki, a relację z Korfu. 

A wieczór miałam taki, że go nie miałam.

Wieczoru.

Bo miałam cały calutki dzień ;).

Skoro przeczytaliście i przyswoiliście pamiętnik z liceum, skoro wiecie, że procenty nie dla mnie, a imprezy też jakoś niet, to chyba logiczne, że nawet szkółka nie zmieniła mnie na tyle, bym stała się boginią imprezy. I tak, mój panieński był w SPA, ja byłam w siódmym niebie, dziewoi było ze mną dziewięć, więc było rzeczywiście babsko. Miałyśmy uroczysty obiad w białych puszystych szlafrokach, szampana (chcąc się upewnić, że nie śnię, ścisnęłam kieliszek tak mocno, że go stłukłam), basen, jacuzzi, saunę, leżaczki, no i to, co tygryski kochają najbardziej - masaż. Akurat ja miałam dwa. Masaż był gorącymi kamieniami i słowo daję - mogłabym chodzić na takie wieczorki co tydzień. No i dostałam parę prezentów młodej żony (fartuszek i bon na bieliznę). Nie było za to zabawnych słomek w wiadomym kształcie, całowania obcych facetów i pawiowania na buty. Mogę powiedzieć, że zdecydowanie miałam genialny dzień, mam świetne przyjaciółki (i siostrę sprawną organizatorkę) i nie chciałabym nigdy, żeby ten dzień wyglądał inaczej ;).


Ale nawet po wieczorze panieńskim, po weselu i po skromnych urodzinach męża ze śpiewanym szeptem "Sto lat", byłam pewna, że za rok będzie normalnie. Akurat moja trzydziestka uplasowała się na mniej więcej rocznicę pandemii. Na zamknięte restauracje, na limity. Lokal wynajęłam, ale bez nadziei na to, że się uda. I tak miałam mega problem. Bo o ile wesele zrobiliśmy rodzinne i ukróciliśmy listę, urodziny chciałam spędzić w gronie i rodzinki i znajomych, zwłaszcza tych, których nie zaprosiłam na ślub. Wychodziło na to, że też będę miała około 20-30 osób. Kiedy szale na wadze przechyliły się w stronę domówki, wiedziałam, że lista zostanie skrócona. I była skrócona. Do rodziców, teściów i siostry. Co i tak razem dało siódemkę. W sam raz na małe mieszanko i bez szans, że zaproszę kogokolwiek więcej.

Przekładać urodzin nie chciałam, bo po co? Ani to szanse, że na wiosnę się poprawi, a jakoś nie chciałam świętować urodzin pół roku po urodzinach... Wątpię, żebym znalazła świeczki "30ipół". Poza tym na lato miałam już zaplanowane bieganie po budowie i doglądanie spraw, a nie urządzanie imprez i - no tak, topienia kasy w balonach.

Dwa tygodnie przed urodzinami dostałam chrypkę. Pierwszy raz byłam w stu procentach pewna, że jeśli tylko dostanę katarku albo zacznę niedomagać głosowo - idę na zwolnienie. Bo co? Bo nie chcę być chora w urodziny! Oszczędzałam jednak głos, piłam ziółka i jakoś na chrypce się skończyło.

W ostatnim tygodniu przed urodzinami, najpierw mąż zamknął mnie w domu (https://little-misss-naughty.blogspot.com/2021/03/trzepot-motyla.html ),a w czwartek, czwarteczek, wpółdopiąteczek, czwartunio - wylądowałam na kwarantannie. Ot, tylko do niedzieli.

Myślałam, że się popłaczę. I dobrze, że mieliśmy na tyle przytomności umysłu, że odmówiliśmy zamówiony wcześniej tort - niespodziankę (oficjalnie nie wiem jaki, generalnie wybrałam smak i wymamroliłam półgębkiem jakie kolory i wzory WIDZĘ na swoim wymarzonym torciku).

Potem w naszych rodzinach szalały przeziębienia, covidy, jęczmienie na oczach i inne perypetie, no a mój mąż, który tak ściśle zaplanował urlop na moje urodziny (:*), dziwnym trafem przestał miewać wolne weekendy...


***

KWIECIEŃ 2021

Ale jeszcze nie ma budowy, tylko pustaki przykryte folią, więc od czego zaczęła się impreza?

Od balonów ^^.

Na pierwszy ogień poszło szukanie tych dużych, dmuchanych balonów z cyframi. I przerażenie - są różowe (różowe złoto właściwie), srebrne, złoto (klasyka), są jakieś mieszańce czarno - niebieskie, ale hola - gdzie są miętowe balony się pytam? Udało mi się w końcu jakieś wypatrzeć, takie bardziej w metaliczny turkus, ale okej - dołożę do nich pastelową miętę i będzie. Ale nie było, bo przy serwetkach i świeczkach znów zonk. A ja musiałam mieć motyw trójki z zerem na serwetkach, no bo hej - po cholerę party bez 30 w tle. Ostatecznie uznałam, że obrus będzie miętowy, to serwetki mogą być inne. Były niebieskie, były czarne. Nie było żadnych, które by mi pasowały. Ale były ładne białe ze złotym napisem. Tylko powiedzmy sobie jedno.

Ja. Nienawidzę. Złota.

Nie lubię też różu, ale mam różowy róż do policzków, jedne różowe skarpetki i pudroworóżowy sweterek. Plus koronkową sukienkę, bo wyjątkowo dziewczęco w niej wyglądałam (no i była na promocji, więc uznałam, że skoro mam też już szpilki nude w swoim rozmiarze upolowane po dwóch latach, będę mieć zestaw na wesele. Wesele. Dobre sobie, haha). Nie lubię złota i nie mam nic złotego. Pamiętam, jak wykłócałam się z dekoratorką, że nie chcę złotej kartki pod listą gości (wystawał jej może centymetr, a złoto było przydymione, takie zgaszone, bez połysku. Nawet nie wiem, czy to złoty kolor był), co dopiero mowa o jakiejś biżuterii. Biżuterii u mnie długo nie było wcale, potem tylko srebro, srebro, a jak już ślub to pierścionek, obrączka (i naszyjnik i bransoletka) to złoto, ale białe.

Więc niech mi ktoś powie, jak to się stało, że postanowiłam na 30tkowej mini imprezie mieć kolory miętowo - złote...?

No bo tak: Czarnego nie chciałam. Zmieniać koncepcję na niebiesko? Żeby mnie mąż zasztyletował, że to kolory Chelsea (pozdro dla fana, jeśli na 31.urodziny przyniesiesz mi kotkę, nazwę ją Chelsea ;)) Żeby Blue myślał, że to jego święto i zeżarł mi prezenty? Do mięty pasuje srebro. ALE PRZECIEŻ NIE UBIORĘ DOMU W BARWY SLYTHERINU! No i tak padło na złoto.

Po pewnym czasie zaczęłam się tym jarać. Że to takie ładne będzie. Bo obrus miętowy w kratkę, białe tulipsy w szklanych wazonach, te białe serwetki ze złotym motywem, to już popłynęłam. Balony miętowe i przezroczyste z miętowo - złotym konfetii, złota świeczka na (miętowym) torcie. Znalazłam ładny mix balonów, to mi mój mąż uświadomił, że nie ma go na stanie. Znalazłam odpowiednie świeczki to przesyłka była droższa niż sam przedmiot. Ostatecznie kupiłam srebrne świeczki, srebrny sznurek do wiązania balonów, a konfetii było raczej seledynowe, a nie miętowe. 

Dyszałam więc jak lokomotywa nad aukcjami allegro, miałam zajęcie na mroźne lutowe wieczory, i po raz pierwszy w życiu nie miałam kupionego (ani zaplanowanego!) prezentu dla męża, pół roku przed urodzinami (jak zwykle robię). "Miętowe konfetti", "wazon na kwiatki" - mruczałam pod nosem, kiedy zasypiałam. I bardzo, bardzo się tym cieszyłam.

Nie były to też jakieś wielkie sumy, balony kosztowały grosze, szklane tuby będą do nowego domu, a wiele rzeczy (jak serwetki) będzie na długo, długo.

Kwarantanna i przekładanie urodzin trochę mnie zgasiły, ale nie na długo - w kwietniu zapał powrócił, tort został ponownie zamówiony, a ja gryzłam pazurki na imprezę.

I wyszło pięknie - balony wiszą do dziś, choć mamy już maj.

Gości miałam najbliższe grono, tort był z pisarskim piórkiem. Było 80 białych tulipanów, serwetki chmurki, wysokie świeczniki i świeczki - kule.


STYCZEŃ 2022 

Mogliście się poczuć jakbyście czytali książkę.

Książkę o balonach urodzinowych ;)).

Nie wiem, naprawdę nie wiem jak to się stało, że ten wpis nie doczekał się premiery, choćby w maju, ale jest, dzisiaj go wrzucam.



W sam raz, kiedy styczeń rozpędza się lawinowo (dwa dni zdalnego, potem Trzech Króli i długi weekend, zanim wrócimy do szkoły to będzie prawie połowa miesiąca), siódmy marca zbliża się nieuchronnie, mama już zamówiła mi perfumę (bo 2 na stanie na allegro!), jak na madame przystało, siostra wycieraczkę, bo ja to w sumie twardo stąpam po ziemi, mąż prezent mi zamówi trzy dni przez urodzinami albo powie, że w tym roku to mi nagrzeje w mieszkaniu do 22 stopni, a w prezencie da tynki (tylko nie wiem, jak je przewiąże kokardką), bo jeszcze się nie nauczył, że prezenty od serca to nawet i w sierpniu, byle nie na ostatnią chwilę ;)











PS Wiem, że wpis nieco przydługi, ale jeśli pofatygujecie się na linka, będzie naprawdę warto. Może nie ma co się chwalić tym, co się ma w gardle, ale dobranie słów i wartkość akcji całkiem, całkiem ;) 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b