Przejdź do głównej zawartości

realnie

Trochę ciężko się odnaleźć w nowej rzeczywistości, prawda?

Ledwo zaczęło się robić normalniej przez pandemię, to znowu zaczęła się wojna u niebiesko - żółtych Sąsiadów...

Przez chwilę pojawiło się pytanie "I co teraz?", wraz z myślą "A co, jeśli wszystko jest bez sensu?".

Tak było u mnie i myślę, że u jakiegoś 99% społeczeństwa.

Ale potem wróciłam do pracy po feriach. A praca pomaga. I dzieci też pomagają. Bo przy nich trzeba udawać, że nic się nie stało. I mówić tylko to, co trzeba, żeby ich nie straszyć. 


Ostatnio robiłam porządki w pudełkach z dekoracjami i wyjęłam pastelowe drewniane króliki i jednego malutkiego pluszowego, dekorując nimi ławę (tak, wiem, kiedy wypadnie Wielkanoc), a potem stało się, co się stało i zaczęłam zastanawiać się, czy króliczki nie powinny wrócić do norki.

A z drugiej strony chce się trochę tej normalności.

Chce się rodziny, spokoju, czegoś miłego i pozytywnego.


Znowu zaskoczył marzec i znowu mam urodziny.

Rok temu na kwarantannie, skromną imprezę (i tonę balonów) przekładałam do połowy kwietnia.

Oczywiście w aspekcie globalnym - co to w ogóle za problem, ale tak normalnie, po ludzku - ja lubię mieć urodziny. Lubię spędzić ten dzień z bliskimi, upiec ciasto, czasami mieć zamówionego torta, nawet jeśli obecnie jestem w fazie wegańskiej albo bezsłodyczowej. 

Z jednej strony wszystkie wymysły, bo weganizm, bo dieta, bo kot, bo książki tracą sens, z drugiej - i tak wysłałam męża po mleko owsiane, jak było na promocji, i tak upiekłam sobie ciasto, i tak planuję wyjście do kawiarni na swoje urodziny.

Bo choć covid też nas sparaliżował, żyło się dalej.

My zaczęliśmy budowę, ktoś się ohajtał, komuś urodziło się dziecko. Niektórym już dwoje ;).

Życie toczy się dalej.

Życie musi toczyć się dalej.

Jak ktoś ma dzieci, nie może karać dzieci brakiem zabawy czy wyjść do kolegów, bo jest wojna - to wszyscy wiedzą.

Ale jak ktoś nie ma dzieci to też musi pielęgnować swoją psychikę, dość mocno zwichniętą już pandemią, ograniczeniami, strachem, zmianą planów i stratami. 

Moja metoda jest taka - jak najmniej wiadomości. Choć pierwsze co robię, jak wstaję rano to sprawdzam wiadomości.

Realna, ale i na miarę możliwości pomoc. Na tyle, na ile można, bo przecież nie jestem studentką i na pierwszym miejscu musi być praca. Ale jakieś zbiórki, zakup chusteczek czy pieluch są jak najbardziej możliwe.

I niemyślenie o smutnych rzeczach. Niedopuszczanie, by strach i smutek zdominowały życie.

Choć łezka trochę się kręci, jak nasze, polskie, bezpieczne dzieci śpiewają hymn Polski albo malują niebiesko - żółte laurki. I jak widzi się bliskie niemowlęta - w ładnych nosidełkach i ciuszkach i tamte dzieci, przecież takie same, a w łóżeczkach w bunkrach... Choć przecież to nie grzech, że dzieci mają ładne pokoiki czy śpioszki. Że to przecież normalne w dziesiejszych czasach, nienormalne jest to, co dzieje się tam. 

Jest taki dysonans, jak się ubiera do pracy i stara się ubrać ładnie, wiedząc, że ktoś założył na siebie coś ciepłego i wyszedł z domu jak stał.

Że my się budujemy, a ktoś traci dobytek życia.

Plus obawy, stresy, lęki, żal, współczucie.

Jest to z tyłu głowy cały czas, aż boję się, że można od tego zwariować.


Oprócz tego świat kręci się normalnie. 

Codziennie chodzę do pracy, codziennie się do niej przygotowuję, codziennie z niej wracam, robiąc zakupy, bo muszę to robić, bo cieszę się, że mogę to robić, bo dobrze, że muszę to robić.

Kolejno zepsuły się oba nasze telefony, narysowałam pierwszy portret, upiekłam Leśny Mech i wyprostowałam włosy.

Telefony póki co naprawiliśmy, bo naprawdę nie uśmiecha się nam teraz zmiana smartfonów.

Pooglądaliśmy "Ślub od pierwszego marzenia" i to była najszczęśliwsza godzina, bo podczas niej zapomnieliśmy, co się stało. Dopiero jak włączyliśmy TVN24, zobaczyłam pasek i złapałam się za głowę. "Jezu, Mati, zapomniałam o tym".

Dostałam na urodziny piękne białe i żółte tulipany. Duże, grube i mięsiste. Na pewno nie z supermarketu ;) A potem na Dzień Kobiet wielkie czerwone róże i tulipanka.

Marzec będzie chyba moim ulubionym miesiącem ;).


Miała być wiosna, znowu są mrozy.

Beżowy płaszczyk kupiony w zimie musi jeszcze poczekać, poczeka też bieganie i rezygnacja z czapki.

Moja próba ekologii polegająca na kupieniu wielorazowych płatków kosmetycznych skończyła się fiaskiem. Kiedy najpierw musiałam zużywać niebotyczne ilości wody, żeby wyprać je z tuszu (facepalm), a po zmywaniu twarzy z maseczek raz z różowej glinki, raz z węgla kokosowego poszły prawie od razu w kosz. Po prostu nie dało się tego zmyć. Może poddałam się za szybko, może - jasne, mogłam je uprać w pralce z ubraniami, ale mam tak wrażliwe oczy (plus teraz już wiem, że i alergię), że mam tylko jeden preparat, którym mogę je myć i żadne płatki, które się prały z proszkiem i cocolino nie wchodzą w grę.

Na urodziny dostałam perfumę (taką, którą używam, ja nie pozostawiam nic przypadkowi ^^), wycieraczkę z kotem Simona (oczywiście nie pozwolę na nią stawać butami już teraz. Zapakowana czeka na przeprowadzkę do nowego domu). Grę z motywem Harrego Pottera, pudrowe mięciutkie kapcie z Bambim, ładną opaskę na głowę w kwiaty, sukienkę w cętki, mnóstwo tulipanów i słodkości. I kilka charmsów ;) Blue, który świętuje po mnie (swoje czwarte urodzinki) dostał mały tekturowy drapak, myszkę do napełniania kocimiętką, przysmaki i pudełko, w którym przyszła jego paczka. M. też świętuje w marcu, ale dla bezpieczeństwa nie będę pisała, co mu kupiłam ;).



Z niecierpliwością wypatruję wiosny i za głowę się łapię, jak sobie przypomnę, że jak miałam jakieś 11 lat, wykłócałam się z mamą, żeby pozwoliła mi wyjść z domu w polarze w pierwszy dzień wiosny...

Jedynym plusem są coraz dłuższe dni. Bo jeśli chodzi o wymianę garderoby to u mnie dalej długa kurtka i gruba czapka. 

Wiosno, możesz przychodzić, czekamy! ;)









Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wróciłam!

Musiało upłynąć trochę wody, musiał mnie zacząć boleć kręgosłup, żebym doszła do wniosku, że szczupłość nie równa się zdrowie, ale z dumą melduję, że wróciłam do dobrej kondycji. Kondycję bardzo łatwo stracić, a ciężko do niej wrócić. Moja poszła razem ze zmianą pracy, związkiem, przeprowadzkami i zmianą trybu życia na chill, kocyk i kotki. Więc tak naprawdę już parę lat temu. I nie potrafię, powiedzieć czemu, bo nikt mnie siłą pod tym kocem nie trzymał, koty naprawdę nie są aż tak absorbujące, a ja przecież zawsze byłam trochę ADHD. Wprawdzie gdzieś tak w covidzie, kiedy namiętnie udzielałam się w nieswoim ogródku - tzn. głównie woziłam taczki i chciałam wozić taczki, uznałam, że siłę jakąś tam mam. Ale nic poza tym. Przez to lato dbałam o siebie. Dużo spacerów, dużo roweru, trochę biegania. I bieganie też mi wychodziło - w sensie więcej było biegania niż chodzenia, zakwasy też były solidne, a ja czerwona jak cegła, więc oszustw nie było. Wraz z nadejściem roku szkolnego zmieniłam się

po turecku +

Nowy Rok zaczęłam kupieniem wielkiego fioletowo-miętowego bidonu i piłki do fitnessu. Nooo i zakwasami w brzuchu.  I wcale nie miałam postanowienia dbania o formę, bo zmianę trybu życia wdrożyłam już jakiś czas temu - po prostu.  Nie robię żadnych noworocznych postanowień, chyba, że takie wewnętrzne, bardziej osobiste, dotyczące zmian w sobie samej, ale które nie są jakoś bardzo górnolotne. Z wysokości szybko się spada. Odkąd wróciłam do pracy, cierpię na brak czasu na czytanie, ale w poprzedni weekend nadrobiłam wszystko. I udało mi się zrobić Killera Chodakowskiej - zapomniałam już, jak on kopie. Nie wiem, może znacie bardziej intensywne ćwiczenia, ale dla mnie Killer jest z tych ćwiczeń, które naprawdę dają w D. Ale z niewiadomych przyczyn (a może z tych, że jednak długo siedzę i pracuję) ostatnio dość mocno doskwiera mi kark, w ten weekend uprawiałam więc ćwiczenia dla seniorów pt. "Zdrowy kręgosłup". Lol. Poza tym mamy mrozy, dzień dalej parszywie krótki, auta nie chcą n

łapówka

Jeśli mylicie buraki z brokułem, kiedy piszecie listę zakupów, a zamiast "napiwek" mówicie "łapówka", to najpewniej przeszliście covida, jak ja. Nie kaszel, nie siedzenie w domu, a mgła umysłowa, jaka potem opada jest definitywnie NAJGORSZA. Zdarzyło mi się jeszcze zapomnieć PINu do telefonu (ale używałam go bardzo dawno, bo telefon nowy, więc nie musiałam go resetować jak poprzedni co dwa dni...), schować solniczkę i pieprzniczkę grzybki do szuflady obok tej właściwej i wziąć złe kluczyki do samochodu, kiedy przed Świętami jechałam na szybką rozgrzewającą herbatkę z koleżanką. Ale na usprawiedliwienie dodam, że to ten sam model, mój jest tylko mniej odrapany (głównie dlatego, że nasze auto odrapałam ja, a teraz mam pożyczone od rodziców, zanim doczekam się swojego miętowego dziecka ;)). Okres przed Świętami był średni, bo jak mi wyskoczył pozytywny test, zostałam już te parę dni w domu, zwłaszcza, że czułam się słabo i łapałam wszystko jak pelikan (np. wyglądałam b