Mam wrażenie, że dopiero wieszałam na ścianie kalendarz, a już kwiecień puka do naszych drzwi.
Kalendarz ścienny mam wyjątkowo kobiecy - kwiatowy, z peoniami (różowawymi!) bodajże. To duża zmiana po kalendarzu z futrzątkami, z motywacjami, podróżami i kotami. Myślę, że za rok może być kalendarz szmaragdowo - złoty ^^. W każdym razie, może być nawet pistacjowo-różowy, byleby wisiał już na miętowej ścianie.
Wiosna dalej pokazuje nam figę z makiem, więc (mimo braku śniegu) pogodziłam się z wodoodpornymi śniegowcami. Kurtkę zimową, długą, czarną i grubą, porzuciłam na raptem kilka razy, liczonych na palcach u jednej ręki, a z czapką rozstałam się raz czy dwa.
Ostatnio układałam sobie ciuchy w szafie i z żalem stwierdziłam, że w tym sezonie jesienno - zimowym nie zafundowałam sobie ani jednego dnia piżamowego. Zaplanowałam go więc na niedzielę. Zamierzam wtedy chodzić po domu w jednoczęściowym polarowym stroju Angry Birdsa i zdjąć go dopiero o 16. I to jeśli wyjdziemy z domu. W przeciwnym razie zostanę w nim cały dzień.
Zaczęłam też zabiegi na kręgosłup i przyznam, że jestem z nich zadowolona. Dwukrotnie miałam zabiegi na zatoki, bo te doskwierały mi dużo i często. O odporność dbam na co dzień dietą, suplementami i Groprinosinem traktowanym jako syrop awaryjny. Tarczycę w miarę kontroluję, a właściwie to ona nie daje mi o sobie zapomnieć ciągłym marznięciem i burzą hormonalną. Kręgosłup pozostał na szarym, ciemnoszarym tyle. W sumie to w ogóle o nim nie myślałam. Przypomniałam sobie o nim, jak zaczęło się zdalne nauczanie i godziny spędzane przed komputerem. Wtedy świadomie zaczęłam codziennie spacerować, wyciągać matę, nawet po to, żeby się porozciągać i ćwiczyć. Do ortopedy też trafiłam przypadkiem, bo podczas mojego 4538 przeziębienia (w lipcu) moja lekarka przy osłuchiwaniu, stwierdziła że mam krzywe plecy i kazała się sprawdzić. Umówiłam sobie wizytę na ferie, na NFZ, więc uznałam, że okej, mogę pójść. Byłam 100% pewna, że będzie jak na komisji lekarskiej do policji - pójdę, posłucham zachwytów, że wszystko mam zdrowe, nikt mnie z niczym nie cofnie i wszyscy podbiją pieczątki. Lekarz w zamian za to stwierdził skoliozę, dał skierowania na prześwietlenia i tomograf. Ponieważ jestem z tych typów, które ciągle boli głowa, uznałam, że dobra, sprawdzę to. I tu muszę przyznać, że dalej zrobiłam to tylko z powodu głowy. Wyniki, zajmujące pół strony brzmiały jak zaświadczenie starej, styranej babki. Zwyrodnienia, dysplazje, niedobory. Byłam załamana, bo wiedziałam, że ja w sumie przypadkiem trafiłam do ortopedy. Finalnie wizyta kontrolna nie okazała się tragedią - te zwyrodnienia to efekt skoliozy. Zaczęłam więc więcej i regularnie ćwiczyć, dużo chodzić, no i poszłam na zabiegi. Oczywiście musiałam sobie przeorganizować codzienny grafik (tak, pokusa "Bo mam tak dużo pracy, poczekam do wakacji" też się pojawiła), ale uznałam, że zdrowie najważniejsze. No i za młoda jestem, żeby być krzywa..
Co mi się jeszcze marzy, jeśli chodzi o plany senatoryjno - lecznicze (^^) to tężnie solankowe w naszym mieście. Widziałam gdzieś, że w planach na ten rok jest przewidziana renowacja źródełek. Lubię jeździć do Rymanowa, ale z racji kilometrów nie robię tego za często i taka możliwość pójścia i posiedzenia pod tężnią z książką (i kocem!) brzmi dla mnie wyjątkowo dobrze. I to biedne, nauczycielskie gardło też będzie mogło skorzystać z dobrodziejstw natury ;).
Jeśli mowa o książkach to ostatnio zaczęłam czytać książkę o Alasce (a Alaska mnie fascynuje) i najnowszą powieść Sparksa. Sparksa czytałam dawno temu. Jasne, że jest bożyszczem czytelniczek, bo produkuje książki, które są kanwą wielu filmów romantycznych, ale generalnie uważam, że jego styl nie ma jakiegoś wielkiego polotu. Czytywałam wiele, wiele lepsze książki (tak, powieści też). On pisze jak chłop na miedzy; poszła, wzięła, umówiła się. Ciągle to Południe, mrożona herbata i upały w kwietniu. A może po prostu zazdroszczę tych upałów w kwietniu... W każdym razie, myślę, że ją dokończę. Może przez weekend.
Mały falstart, który popełniłam końcem lutego - ten z wyjęciem królików i zmianą poszewek na żółte z żonkilami, zamierzam właśnie poszerzyć. Chcę powiesić na drzwiach wielkanocny wianek, może wyciągnę więcej dekoracji. Tylko niech już ta wiosna się pofatyguje. Udało mi się złapać ze dwa dni ze słońcem, a raz nawet wygrzewałam się jak żmija w słońcu z preclem (prawie jak singielka z Nowego Jorku, tylko że ja taszczyłam moją torebkę pełną podręczników i plasteliny, siatki z warzywami i szłam do domu, żeby ugotować mężowi ziemniaki ^^) po pracy i tyle mojego, bo póki co wiatr, deszcz i zawierucha.
Także z powrotem wracamy do planu A z polarową piżamką, książką i ciepłą herbatą. Dziś nawet zrobiłam taką z sokiem malinowym i cytryną, więc myślę, że to małe cofnięcie się w czasie żeby dopieścić swojego wewnętrznego zmarzlucha, a potem już tylko mrożona herbata, tężnie i upały! ;)))
![]() |
http://mojemusthave.com.pl/moja-najwieksza-slabosc-kubki/ |
Komentarze
Prześlij komentarz